W historii, oprócz szeregu innych elementów, zawsze fascynowało mnie to, co tajemnicze, z czym historycy próbują się zmagać od lat, a cel tych zmagań nadal im się wymyka. Istnieją zagadnienia historyczne, które od czasu do czasu stają się modne, ponieważ nagle zaczyna się nimi interesować popularna prasa i przez tydzień lub dwa (czasami dłużej) wszyscy stają się historykami zażarcie dyskutującymi takie zagadnienie. Nie mówię tu o historii Polski, bo tu oczywiście wszyscy (przynajmniej ludzie z mojego pokolenia i starsi) wydają się być ekspertami od historii. Oczywiście tutaj w grę wchodzą emocje związane najczęściej z bieżącą polityką. Nie o tym chcę dzisiaj napisać. Chodzi mi raczej o taką fascynację, jaką wywołało odkrycie grobowca Tutenchamona w Egipcie, które wywołało istną „egiptomanię”.
Osiągnięcia Howarda Cartera w Tebach Zachodnich z 1922 roku były relacjonowane przez światową prasę codzienną, ludzie zamożni kupowali „egipskie” bibeloty, zaś teatry muzyczne i kabarety obowiązkowo wprowadzały jakieś „egipskie” skecze. Trudno powiedzieć czy to dobrze czy źle, że wiedza historyczna tak rzadko przedostaje się do popularnego obiegu. Samo zainteresowanie historią jest, jak uważam, bardzo dobre, ale zajmowanie się nią przez nie do końca przygotowane „masy” prowadzi do szeregu przekłamań i utrwalania błędnych stereotypów. Hollywoodzkie, ale nie tylko, filmy oraz amerykańskie seriale dla młodzieży na tematy historyczne z jednej strony w niektórych być może wzbudzają zainteresowanie historią, ale z drugiej zamiast historii ukazują wytwory wyobraźni (często niezbyt wyrafinowanej) scenarzysty na kolanie wymyślającego dialogi i reżysera, dla których prawda historyczna ma najmniejsze znaczenie.
W połowie lat 80. ubiegłego stulecia (śmieję się, kiedy to piszę, bo jak by nie patrzył, ja tutaj tworzę „źródło historyczne”, w owych latach 80. nazywane „źródłem pamiętnikarskim”), a dokładnie prawdopodobnie kiedy byłem na pierwszym roku historii (a więc 1985/86), w „Panoramie” (był taki kolorowy tygodnik), a potem chyba w „Razem” (to był z kolei tygodnik „dla młodzieży), choć tutaj już głowy nie dam, ukazały się artykuły na temat wspaniałego „odkrycia” jugosłowiańskich uczonych, którzy odczytali napis na etruskiej urnie jako „u semlui otszli”. Kiedy pojawił się Internet, próbowałem odszukać tę informację, zwłaszcza o tym „u semlui otszli”, ale bez skutku. Jeżeli ktoś jeszcze nie skojarzył, co jest takiego „epokowego” w napisie „u semlui otszli” to spieszę wyjaśnić, że jugosłowiańscy uczeni odczytali go bez trudu, ponieważ jako żywo był to napis w języku słowiańskim! „U semlui otszli” na urnie grzebalnej to przecież nic innego jak „do ziemi odeszli”!
Może szał na Etrusków nie ogarnął całego społeczeństwa na skalę egiptomanii lat 20. XX wieku, ale wśród ludzi zafascynowanych starożytnością na jakiś czas artykuły te zasiały pewien ferment. Rzuciliśmy się do książek (no bo przecież nie było nie tylko „wujka Gogle”, ale nawet Internetu), a tam wszędzie tylko, że „języka Etrusków do dziś nie udało się rozszyfrować”. No tak, Jacquesowi Heurgonowi się nie udało, bo to przecież Francuz i pewnie do głowy mu nie przyszło przykładać leksemy słowiańskie do wyrazów etruskich. Takie zawodowe klapki na oczach miał z pewnością, jak przez tydzień myśleliśmy, a przecież w nauce czasami trzeba oderwać się od myślenia sztampowego. Warto, jak to się mówi po angielsku „think outside the box”. Takim właśnie myśleniem wykazali się Jugosłowianie (nie pamiętam, czy to byli Serbowie, Chorwaci czy Słoweńcy, ale pamiętam, że nie Macedończycy ani Czarnogórcy) i należał im się pomnik oraz miejsce w panteonie największych historyków, archeologów i lingwistów świata!
Kolega kolegi, który też jeden z tych artykułów przeczytał, kiedy owego mojego kolegę spotkał, wykrzyknął „Człowieku! Co ty za bzdury studiujesz na tej historii?! Zobacz jaka jest prawda o Etruskach i Słowianach!” Uczeni jugosłowiańscy wysnuli bowiem całą teorię na temat pochodzenia Słowian. Otóż wg nich, ten odłam Indoeuropejczyków wcale nie przybył ani z Azji, ani ze Wschodniej Europy, ani z Europy Północnej, ale z Italii, bo skoro Etruskowie to najstarsi znani Słowianie, to my wszyscy z nich!
Zamieszanie się lekkie zrobiło. Jak już wspomniałem, o dość ograniczonym zasięgu, ponieważ społeczeństwo polskie jako całość jakoś tak odległą historią zainteresować się nie chciało żyjąc historią raczej najnowszą, a więc wspomnieniami pierwszej „Solidarności” i stanu wojennego, ale grupa miłośników starożytności miała swój tydzień uniesienia.
Tymczasem nasz wykładowca historii starożytnej wyjaśnił, że owszem, słyszał o tych teoriach, znał je bowiem z dużym wyprzedzeniem w stosunku do wspomnianych artykułów. Stwierdził, że na konferencjach, gdzie Jugosłowianie przedstawili swoje „rewelacje” jeżeli ich nie wyśmiano, to co najmniej przyjęto je pełnym zażenowania milczeniem.
Co jakiś czas pojawiają się jakieś teorie próbujące powiązać język Etrusków (Tyrrenów, jak mówili na nich Grecy – stąd Morze Tyrreńskie) a to z litewskim, a to z węgierskim, ale niestety takie propozycje powodują „spalenie” tych, którzy je wysuwają w poważnych środowiskach naukowych.
Zadziwiające jest natomiast, że do dziś faktycznie nikt nie rozszyfrował języka najbliższych sąsiadów Rzymu z północy. W czasach cesarstwa Etruskowie ulegli już latynizacji. Choć w okresie monarchii (niewykluczone, że to królowie etruscy faktycznie uczynili ze zlepku latyńskich wiosek miasto Rzym – jedna z hipotez) i wczesnej republiki Etruskowie przewyższali latyńskich chłopów cywilizacyjnie, to jednak tuż przed jej upadkiem, prawdopodobnie ich kultura uległa rozkładowi – całkiem możliwe, że było to spowodowane bardzo pesymistyczną religią – natomiast rzymska właśnie rozkwitała. Jeżeli dodamy do tego fakt, że w latach 90-88 p.n.e. tzw. sprzymierzeńcy Rzymu zbuntowali się przeciwko temu miastu ponieważ miasto owo nie dopuszczało ich do swojego obywatelstwa, to zrozumiemy, że kiedy w końcu to obywatelstwo otrzymali z wielką chęcią porzucili własne języki na rzecz łaciny. Z punktu widzenia Polaków, czyli tych, którzy przede wszystkim bronili swojego języka, rzecz kompletnie niepojęta, ale to na marginesie. Wiele rzymskich rodzin i osobistości było etruskiego pochodzenia. Cesarz Klaudiusz (ten tak pięknie odegrany przez Dereka Jacobi’ego w brytyjskim serialu „Ja, Klaudiusz” wg powieści Roberta Gravesa) był podobno wybitnym historykiem i napisał obszerne kilkutomowe dzieło o Etruskach. Być może tam znaleźlibyśmy również jakiś tom poświęcony ich językowi. Napisałem jednak „podobno”, ponieważ czy Klaudiusz naprawdę był wybitnym historykiem prawdopodobnie nigdy się nie przekonamy, gdyż jego dzieła się nie zachowały do naszych czasów. Być może wielka i niepowetowana szkoda, ale równie dobrze mogło to być opracowanie bez większej wartości. Nie wiemy i już.
Sprawa Etrusków jest otwarta, a ja mam wielką nadzieję, że podczas pobytu w Rzymie, uda nam się wyskoczyć na pół dnia do Cerveteri, gdzie znajdują się etruskie nekropole oraz muzeum poświęcone temu tajemniczemu ludowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz