Istnieje szereg definicji wartości, tak samo jak szereg definicji pracy. Najwięcej emocji wzbudza oczywiście wartość pracy, która mierzy się w pieniądzach i realizuje się w postaci konkretnego przychodu. Wierzy się za klasykami, że cena towaru powinna być proporcjonalna do czasu, w jakim został on wykonany, a więc od włożonej weń pracy. Z tym oczywiście bywa bardzo różnie, bo niezwykle często okazuje się, że rzecz, która wymagała dużo pracy nie może być sprzedana drogo, bo nikogo na nią nie stać. Z drugiej strony coś, co nie wymagało dużego wysiłku okazuje się strzałem w dziesiątkę i przynosi kolosalne zyski. Najlepszym przykładem jest sukces muzyków spod znaku disco-polo (na szczęście apogeum tego typu muzyki mamy już chyba za sobą), którzy potrafili stworzyć utwór i go w dodatku nagrać w kilka godzin, podczas gdy artyści rockowi z wyższej półki pracują nad jednym kawałkiem kilka tygodni, nie wspominając już filharmoników, których nakład pracy w przygotowanie utworu jest ogromny. Muzycy z filharmonii, kiedy nawet zdarzy im się zwierzyć, ile zarabiają, od razu proszą, żeby nikomu nie powtarzać bo tak niskie zarobki to po prostu wstyd. Ponieważ są ludźmi nie w ciemię bitymi (przynajmniej część z nich), znajdują sobie oczywiście chałtury, które pozwalają im utrzymać siebie i swoje rodziny na godziwym poziomie. Tymczasem CD, a przedtem kasety z disco-polo sprzedawały się w milionach egzemplarzy. Klasyczna definicja wartości produktu na wolnym rynku sprawdza się w niewielkim stopniu. Pal licho produkt. Co jednak z samą pracą?
Wiadomo, że konkretny wytwórca, robotnik, to ostatnie ogniwo w łańcuchu pokarmowym, i że za swoją pracę dostanie tyle, ile mu pracodawca zechce zapłacić. Nie chcę się w tym miejscu wdawać w dywagacje na temat negocjacji płacowych, roli związków zawodowych, sumienia pracodawców i całego złożonego problemu. Chciałbym zwrócić uwagę na pewien czynnik, który być może został opisany w literaturze przedmiotu, ale ponieważ nie jestem ani ekonomistą, ani menadżerem ani nawet specjalistą od rynku pracy, takowej literatury nie czytam, więc niewykluczone, że wyważam otwarte drzwi.
Otóż, jak mi się wydaje, prawo popytu i podaży odgrywa w kształtowaniu wszelkich wartości mierzalnych pieniędzmi o wiele większą rolę niż wkład pracy. Jeśli ktoś coś chce kupić, to sprzedawca bada za jaką cenę tenże ktoś to weźmie i podnosi ją do momentu, kiedy kupiec powie „nie, nie stać mnie”. Wtedy sprzedawca cenę obniża do takiego stopnia, żeby była dla niego jak najbardziej opłacalna, a dla klienta do przyjęcia. Teoretycznie podobnie jest z pracą. Przychodzi kandydat na pracownika do pracodawcy i mówi: „Chcę u ciebie pracować, żeby zarobić na życie i inne wydatki”. Na to pracodawca proponuje mu stawkę taką a taką. Wtedy pracownik może się nie zgodzić, jeśli uważa, że jest za niska. Oczywiście teoretycznie, ponieważ strach przed brakiem jakiegokolwiek dochodu jest tak paraliżujący, że ludzie biorą wszystko. Ale załóżmy, że kandydat mówi: „To za mało, dziękuję. Idę szukać dalej.” Pracodawca czeka więc na kolejnego kandydata, który zgodzi się pracować za proponowaną stawkę. Dopiero kiedy taki chętny się nie znajduje, a jednak taki pracownik jest bardzo potrzebny, pracodawca zaczyna proponować wyższą stawkę. I tak, przynajmniej teoretycznie kształtuje się cena pracy. Nie ma się co oszukiwać, pracodawca, jeśli nie musi, to nikomu nie zapłaci ani grosza więcej, niż sam chce.
Zajmijmy się jednak czynnikami, które sprawiają, że pracownik czasami zgodzi się na niższą stawkę, a czasami żąda o wiele wyższej. Nie mówię tutaj o jakichś zdemoralizowanych działaczach związkowych, ale o ludziach myślących w kategoriach zdrowego rozsądku.
Jednym z elementów, jaki powinien się składać na cenę pracy, jest oczywiście czas pracy. Teoretycznie więc za większą liczbę przepracowanych godzin, pracownik powinien dostawać więcej. Wiemy przecież, że tak się nie dzieje. Dodajemy więc inny czynnik, a mianowicie stopień wysiłku fizycznego, jaki trzeba w pracę włożyć. Na tej zasadzie górnik zarabia więcej niż szwaczka (a może nie zarabia, tylko wydaje się, że powinien).
cdn
czekam z ciekawością na dalszy ciąg, bo nie wiem czy chodzi o nagradzanie czy wynagrodzenie?
OdpowiedzUsuńGeneralnie chodzić będzie o wynagradzanie, ale słowo to kojarzy się wyłącznie z płaceniem pieniędzy za pracę. Nagradzanie z kolei w tym wypadku powinno się kojarzyć np. z nagradzaniem dziecka za dobre zachowanie. Ponieważ we wszystkich wpisach będę się starał pisać o zjawisku znanym jako "wzmocnienie pozytywne", w tytule zastosowałem pewien "skrót myślowy". Przepraszam, jeśli nie jest zbyt precyzyjny.
OdpowiedzUsuń