sobota, 18 czerwca 2011

Praca a płaca, czyli za co chcemy być (wy)nagradzani (4)


Kiedy w Internecie pojawia się jakiś temat związany z nauczycielami, zawsze znajdzie się ktoś na forum, kto podniesie temat ich rzekomo wysokich zarobkach przy niskiej liczbie godzin przepracowanych w tygodniu. Niektórzy z tych, co tak stawiają temat, to zwykli prowokatorzy i trolle, którzy czerpią sadystyczną satysfakcję i perwersyjną radość z nauczycieli, którzy w takich przypadkach czują się w obowiązku zabrać głos i wytłumaczyć jakie jest prawdziwe oblicze pracy nauczyciela. Pojawiają się więc wpisy z opisaniem nocy zarwanych na sprawdzaniu zeszytów, na przygotowywaniu się do każdej lekcji itd. W jakimś stopniu jest to prawda, ale nie oszukujmy się, nauczyciele lubią przesadzać. Jeżeli ktoś od lat uczy tego samego przedmiotu, a konkretnie tych samych tematów, to nie spędza całych godzin na przygotowaniu tej samej lekcji na nowo. Fakt, gdyby wiedza w danej dziedzinie zrobiła wielki postęp, a tenże nauczyciel uczyłby wg starego stanu wiedzy, popełniłby zbrodnię. W większości przypadków takie niebezpieczeństwo nie występuje. Postęp w nauce nie jest aż taki szybki, a jak jest, to nie dociera tak prędko do szkolnych programów.

Zróbmy jednak założenie, że nauczyciel z ponad 10-letnim stażem nadal skrupulatnie się do każdej lekcji przygotowuje. Ile czasu mu to zajmie, jeżeli w dodatku pewne lekcje się powtarzają w różnych klasach. Czy 45 minut lekcji przygotowuje przez dwie godziny? Czasami może i tak, kiedy trzeba np. coś napisać, wydrukować, skserować i wyciąć, ale generalnie trwa to krócej. Niewątpliwie wspaniale jest znaleźć coś w Internecie, puścić jakiś filmik, przygotować jakieś wciągające ćwiczenia. Jeżeli nauczyciel robił to solidnie przez trzy lata, nie wierzę, po prostu nie wierzę, że dalej poświęca mnóstwo czasu przygotowaniu każdej lekcji.

Internetowe trolle mają z pewnością niezły ubaw z nauczycieli „gęsto się tłumaczących”, natomiast zadziwia to, że nikt nie podnosi jednej kwestii, a mianowicie wspomnianego już czynnika stresu, czyli mówiąc po polsku strachu i nienawiści. Nauczyciel z definicji musi oceniać. Jeśli ocenia to przekazuje uczniowi również przykre wiadomości. Oczywiście kulturalny człowiek zrobi to w sposób kulturalny. Nauczyciel o zszarpanych nerwach a przy tym taki, który nie grzeszy dobrymi manierami, zrobi to tak, że na dodatek jeszcze bardziej zestresuje ucznia. W tym ostatnim wzbudzi to nienawiść. Kiedy jeszcze zrelacjonuje sprawę w domu, nienawiścią do nauczyciela zaczynają pałać również rodzice ucznia. To nie są już czasy, kiedy rodzic dbał o jednolitość frontu wychowawczego i przenigdy nie podważał autorytetu nauczyciela. Rodzice biegną więc do dyrektora. Mądry dyrektor potrafi wyważyć argumenty wszystkich stron. Dyrektorzy działają jednak pod taką presją strachu – przed pyskatymi podwładnymi, pyskatymi rodzicami, którzy za byle co grożą sądem oraz przed kuratorium, które przecież nadal ma coś do powiedzenia. Dyrektor, który chce zredukować własny strach i zdjąć z siebie odium nienawiści wobec szkoły, zrzuca winę na nauczyciela, wzywa go „na dywanik” i upomina. W nauczycielu wzbudza to frustrację i nienawiść wobec dyrektora, rodzica, a jeżeli ów nauczyciel nie ma w sobie odpowiedniego stopnia powołania do zawodu, również dziecka. A sprawa wydawała się prosta – dzieciak nie umiał, bo się nie nauczył, tak jak miał przykazane. Za to spotkała go konsekwencja w postaci negatywnej oceny. Jeden prosty przypadek a tyle nienawiści i strachu.

W angielskich szkołach państwowych w dążeniu do redukcji wzajemnego strachu i nienawiści, tak obniżono poziom wymagań, że uczeń na dobrą sprawę zawsze jest chwalony. Oczywiście, że wzmocnienie motywacji przy pomocy „dobrego słowa” jest niezwykle istotne. Niemniej kiedy zadanie ucznia nie spełnia standardów, to obowiązkiem nauczyciela jest dać mu o tym znać. Inaczej źle spełni swoje zadanie, czyli wyrobienie w młodym człowieku poczucia odpowiedzialności. Niestety znamy przypadki, już nawet z Polski, kiedy uczniowie tak dalece byli nieprzygotowani do przyjęcia kilku słów krytyki, że swoją nienawiść wyładowali bijąc, a nawet mordując nauczyciela. Z kolei dzieciaki mniej odporne psychicznie targały się na własne życie. To wszystko jest chore i wymaga głębokich reform. Nie powinny one iść jednak w kierunku eliminacji czynnika stresogennego, jakim jest ocena pracy ucznia, a czasem i surowa krytyka, ale w akceptacji prostego faktu – że ten stres jest normalny i potrzebny, bo w ostatecznym rozrachunku działa na korzyść tego, który jednorazowo doznał z tego powodu cierpienia.

Jeżeli więc nauczyciel powinien zarabiać dużo, a nawet więcej niż obecnie (wiem, że się w tym momencie narażę wielu), to nie dlatego, że się długo uczył (nie oszukujmy się, żeby uczyć np. w podstawówce czy gimnazjum, nie trzeba mieć doktoratu – dawne licea pedagogiczne, albo dwuletnie Studium Nauczycielskie zupełnie wystarczały i pewnie wystarczyłyby i dziś), ani nie dlatego, że ma długi tydzień pracy, bo wiemy, że nie ma. Powinien natomiast zarabiać dużo za narażenie zdrowia psychicznego, za strach i nienawiść wśród których żyje. Oczywiście celowo przesadzam, bo praca w szkole to jednak nie to samo co strzelanina z bandziorami, niemniej te czynniki istnieją i są ważne. 

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz