Na koniec muszę poruszyć kwestię, która męczy mnie od bardzo dawna. Wiąże się ona ściśle z przypadkiem studentki, o której była mowa. Otóż nie przekonuje mnie tendencja, która przyszła do nas chyba z Zachodu, że o ocenie studenta musi decydować wkład pracy. Postaram się to wyjaśnić, tak żeby nie być źle zrozumianym.
Profesor Waldemar Michowicz z Uniwersytetu Łódzkiego, który miał z nami historię powszechną dwudziestolecia międzywojennego, mawiał, że jeżeli będziemy codziennie poświęcać odrobinę czasu swoim badaniom oraz samorozwojowi, to po pewnym czasie wyniki po prostu muszą przyjść. Była to tez bardzo optymistyczna, ale w ogromnej mierze prawdziwa. Ponieważ w myśl tych rad postępowały może dwie, góra trzy osoby na roku, reszta z nas została pozbawiona możliwości empirycznego przekonania się o ich słuszności. Myślę, że zastosowałem je dopiero podczas studiów anglistycznych. Dlatego wiem, że to się naprawdę sprawdza.
Systematyczna praca przynosi efekty. Niestety nie u każdego takie same. Najbardziej to widać na przykładzie uczelni artystycznych. Moja bardzo dobra znajoma, która wykłada w szkole aktorskiej, opowiadała mi jak czasami serce jej się kraje, kiedy widzi studenta pełnego zapału, który jest niezwykle pracowity i wykonuje wszystkie zalecone ćwiczenia, a mimo wszystko etiuda mu nie wychodzi, zawsze czegoś jej brakuje. I odwrotnie – są tacy studenci, którzy są zarozumiali, często aroganccy, a do tego do ćwiczeń podchodzą z niebywałą nonszalancją, a jednak wykonują je po prostu doskonale. To się nazywa talent. Nie czas i miejsce tutaj na analizę tego, czym jest tzw. talent, ale mam nadzieję, że kiedyś wrócę do tego tematu. Talent to czynnik, który odrywa rolę w każdej dziedzinie, ale w niektórych jego brak da się zastąpić pracowitością. W dziedzinach wymagających pamięciowego opanowania dużych obszarów wiedzy (historia), pracowitość zdecydowanie odrywa ważniejszą rolę od talentu. Żaden talent nie zastąpi znajomości setek faktów i dat. Tego się trzeba nauczyć i już. Talent natomiast trzeba mieć do matematyki i przedmiotów ścisłych, gdzie oprócz zapamiętania pewnych wzorów, twierdzeń i praw, trzeba mieć giętki umysł, żeby odkrywać rzeczy nowe (to dlatego matematykom nie zaleca się by zbyt wiele czytali). Oczywiście mowa tutaj o tych, którzy te nauki mają popychać do przodu. Do języków też trzeba mieć talent i tutaj muszę się trochę pokusić o jego analizę. Do języków talent będzie miał przede wszystkim ten, kto się naprawdę chce porozumieć z innymi ludźmi w ich języku. Nie chodzi tu wcale o myślenie typu: „Fajnie, nauczę się angielskiego i będę mógł porozmawiać z Amerykanami o sztuce filmowej”. Tu chodzi o coś takiego, że „cholera, muszę z Melindą pogadać o tym filmie, no po prostu muszę… gdzie jest słownik? zaraz jak to ująć w zdanie? gdzie jest książka do gramatyki? jak to się wymawia? o jest wymowa w Internecie”. Prawdziwa chęć nauczenia się języka obcego to ten niepojęty pęd do poznawania nowych struktur i zwrotów w celu natychmiastowego ich użycia!
Takich ludzi nie ma wcale tak wielu, bo wśród nas jest cała masa ludzi nieśmiałych, którzy nawet w języku ojczystym wypowiadają się niechętnie, a otworzenie ust do drugiego człowieka jest dla nich niewypowiedzianą męką. Takim ludziom język obcy będzie przychodził ciężej. Niemniej nie można ich stawiać na straconej pozycji, ponieważ mogą np. bardzo solidnie opanować zasady gramatyki, mogą pochłonąć ogromne ilości słownictwa, mogą też w rezultacie świetnie sobie radzić ze zrozumieniem tekstów czytanych czy słuchanych. Opanowanie języka zajmie im może trochę więcej czasu, ale postęp przyjdzie. Nie wolno się tylko po drodze zniechęcić i rzucić wszystkiego w kąt.
To są wszystko prawdy dla tych, którzy mają bardzo dobrze rozwiniętą samoświadomość, znają swoje ograniczenia, mają prawidłową samoocenę (realną – niezbyt niską ale też nie idiotycznie wysoką) oraz poczucie autonomii (o czym pisałem kilka dni temu).
„Normalny” student prywatnej uczelni i idzie na studia i myśli, że tam go ktoś wszystkiego nauczy (to założenie w ogóle optymistyczne). Zajęcia są prowadzone „po staremu” czyli tak jak na państwowej uczelni 30 lat temu – czyli spotkanie z wykładowcą raz w tygodniu. W starym systemie liczono jednak na to, że w pozostałym czasie student sam nad sobą pracuje. Załóżmy jednak, że nasz przykładowy student faktycznie pracuje, choć nie do końca sam sobie zdaje sprawę co jest jego słabą stroną), a potem następuje weryfikacja w postaci oceny od wykładowcy. Często będzie to zimny prysznic. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Praktycznie nikt nie uznaje oceny egzaminatora jako sygnału do pracy nad wykazanymi słabościami, a każdy ją traktuje jako ostateczny wyrok! Ocena prawie nigdy nie spełnia swojej roli „feedbacku”. Stąd rozpacz, błagania i groźby – słowem pandemonium i Armagedon! Argumenty na żenującym poziomie (jak wspomniana wcześniej polemika), z których najgorszy to ten, że „teraz nie dadzą mi stypendium”! Dlatego, że jak się daje zauważyć, największe poczucie zgorzknienia nie budzi wcale ocena niedostateczna („weźmie się warunek”), ale trójka albo nawet czwórka!
Ocena według wkładu pracy jest rzekomo wychowawcza. Taką rolę spełnia zwłaszcza w szkole podstawowej, bo tam generalnie powinno chodzić o wyrobienie nawyku pracy i odpowiedzialności za to co się robi. Egzaminatora wyższej uczelni praca własna studenta w ogóle nie powinna obchodzić! To jest twarda rzeczywistość, z jaką się zetkniesz w prawdziwym życiu. Liczą się efekty, jakkolwiek okrutnie to zabrzmi, a czym prędzej to zrozumiesz tym lepiej dla Ciebie. Nikt nie pyta ministra czy dyrektora czy długo pracował nad swoją decyzją czy nie. Może w ogóle nawet o niej wcześniej nie myślał, ale akurat podjął prawidłową (choć na to bym też nie liczył). Może pracował jednak ciężko, tylko ktoś mu podsunął błędne dane i decyzja spowodowała milionowe straty. Nikogo, ale to kompletnie nikogo nie obchodzi, jaki wkład pracy ów minister w tę decyzję włożył.
Rzeczywistość bowiem najczęściej daje nam taką lekcję – jeżeli się starasz i ciężko pracujesz, to może wygrasz (ale nigdy nie na 100%), jeżeli zaś się nie starasz to twoje szanse na wygraną maleją do 5-0 % - niby możesz oczywiście w nie trafić, ale to już raczej loteria..
Z ust mi ten i poprzedni wpis wyjąłeś :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJa wiem, że jestem wynagradzana za moją pracę i to mi całkowicie wystarcza. Jestem opiekunką seniora w Niemczech i dzięki https://www.carework.pl/praca/opieka-niemcy mogłam po prostu wyjechać za granicę. Jest to dla mnie niezwykle ważne doświadczenie.
OdpowiedzUsuń