Tadeusz Zieliński, którego niedawno cytowałem i którego zaraz znowu zacytuję, nie był właściwie historykiem, ale filologiem klasycznym. W czasach, w których pracował, człowiek uczony był po prostu uczony w tych dziedzinach, które go interesowały, a także wypowiadał się na tematy, które go interesowały i na których temat się naczytał. Walerian Kalinka również studiował prawo, a historią zajmował się początkowo niejako „na boku”.
Książki Zielińskiego na temat świata antycznego trudno nazwać naukowymi dziełami historycznymi. Prawdopodobnie celem jego było stworzenie porywającej serii opowiadań na tematy, które go fascynowały, a nie sucha analiza faktów, prezentacja dat i postaci. Pierwsze lata Rzymu, zarówno czasy królewskie jak i pierwsze lata republiki, to, jak zauważył profesor Aleksander Krawczuk, po prostu streszczenie Tytusa Liwiusza, który już w czasach pisania „Rzeczypospolitej rzymskiej” uważany był za źródło wymagające bardzo krytycznego podejścia. Podejrzewam, że i sam Tadeusz Zieliński doskonale to wiedział. Jego książki to jednak nie podręczniki akademickie, ani suche syntezy, a pełnokrwiste narracje, które najlepiej porównać do powieści. Sam zresztą odnosząc się do kolejnych rozdziałów swojej pracy, używa określenia „opowiadanie”, np. „ale o tym w następnym opowiadaniu”. Myślę, że celem napisania jego książek była wielka chęć szerzenia wiedzy o świecie, który on sam bezgranicznie kochał i z którym się utożsamiał.
Niestety nie znam łaciny, ani greki, choć tego pierwszego języka kiedyś nieco liznąłem. Na zajęcia z łaciny nauczyłem się nawet fragmentu mowy Cycerona przeciw Katylinie (O tempora, o mores). Coraz częściej mam ochotę cytować te pierwsze słowa wielkiego rzymskiego oratora, ale narzekanie na „nowe czasy” świadczy o poddawaniu się procesowi starzenia, więc staram się nie zrzędzić. Nie to, żebym miał coś przeciwko starzeniu się – jest to normalny proces i nie ma się co wygłupiać czepiając się kurczowo „młodości”, czyli zachowań sprzed kilku lat, ponieważ to wywołuje tylko uśmiech politowania ze strony pokoleń młodszych. Niemniej temu, co w starczym wieku jest złe, czyli m.in. zrzędliwości, poddawać się nie należy.
Wracając do tematu. Tytus Liwiusz, a za nim Tadeusz Zieliński, przytaczali piękne historie, w większości prawdziwe, choć część z nich to oczywiście legendy, po to by ukazać m.in. piękno starorzymskiego ustroju politycznego, ale również wspaniałych ludzi, tytanów cnoty i patriotyzmu. Niemniej nawet oni nie mogli pominąć faktów, które wskazują na słabości owych gigantów. Wzór starorzymskich cnót, Marek Porcjusz Kato (Starszy) na przykład, pochodząc z niezamożnej rodziny ekwickiej, nie cierpiał elit (nobilitas). Miał przy tym naturę służbisty-donosiciela, którego pewnie nie lubilibyśmy w dzisiejszych czasach. M.in. pojechał jako oficer na wojnę z Macedonią prawdopodobnie tylko po to, żeby potem donieść Senatowi, że jego dowódca nie oddał państwu wszystkich bogactw zagrabionych w pobitym kraju. Wojacy nie są wzorem kryształowej uczciwości, więc jakiś margines tolerancji wobec rabunku bogactw państw przegranych, z pewnością była. Tak przy okazji, pamiętacie jaki był stosunek Sienkiewicza do swoich bohaterów-żołnierzy. Kiedy ludzie Wołodyjowskiego czy Kmicica popadli w konflikt z mieszczanami (z powodu burd i rabunków), to za co ich dowódca przede wszystkim karał? Za to, że dali się „łykom”, a nie za ich łajdactwo. Sienkiewicz zdaje się robić oko do czytelnika i uśmiechać szelmowsko licząc na to, że i czytelnik będzie wyrozumiały dla dzielnych wojaków, a „łyków” zachowa w głębokiej pogardzie. Myślę, że podobna pobłażliwość wobec żołnierzy, zwłaszcza w podbitym kraju zawsze istniała. Gdyby jednak ten Katon ujął się za obrabowanym narodem. Ależ nie! Chodziło o to, że jego dowódca nie oddał wszystkich skarbów państwu rzymskiemu, tylko ich część zachował dla siebie. Z punktu widzenia prawa, pewnie miał rację, ale czy taki postępek wzbudza sympatię czytelnika?
Szereg bohaterów historii rzymskiej to ludzie, którzy obok rzeczy niewątpliwie dobrych dla państwa i jego obywateli, popełniali tragiczne w skutkach błędy. Taki Gajusz Grakchus dysząc zemstą wobec nobilów i senatu za śmierć swojego starszego brata Tyberiusza, wprowadził prawa demoralizujące obywateli i szkodliwe dla kraju. To on w celu zapewnienia sobie popularności wprowadził zwyczaj rozdawnictwa taniego (czasami darmowego) zboża i oliwy dla ubogich obywateli (proletariuszy), co sprawiło, że przez kolejnych kilkaset lat ktokolwiek rządził Rzymem, utrzymywał ogromną bandę nierobów.
W swoim zacietrzewieniu przeciwko senatorom podlizał się nawet stanowi ekwitów, których sam szczerze nie lubił, oddając prowincję Azję na pastwę ich zdzierstwa. W dodatku dał im prawo oskarżyć namiestnika (który zawsze był z nobilów) o łapówkarstwo, gdyby ten próbował ukrócić ich rabunkową gospodarkę.
Ekwici to był stan obywateli, którzy we wczesnych latach republiki mieli obowiązek konnej służby wojskowej, a więc musieli to być ludzie, których stać było na utrzymanie konia i uzbrojenia. W późniejszych czasach zaczęli być znani ze swoich operacji finansowych, czym generalnie zrazili do siebie zarówno nobili (z których wywodzili się senatorowie) jak i lud rzymski. Źródła tej niechęci są podobne do źródeł antysemityzmu – od niepamiętnych czasów aż do dziś nie lubimy specjalnie ludzi, którzy obracają olbrzymimi sumami i je pomnażają, niczego przy tym nie produkując ani nawet niczym nie handlując. Ekwici nie byli więc w narodzie popularni, ale za to zdeterminowani utrzymać swoją pozycję a nawet ją wzmocnić, bowiem chciwość jest jedną z najpotężniejszych sił motywacyjnych.
Jak już wspomniałem, Gajusz Grakchus jako trybun ludowy za ekwitami nie przepadał, to jednak żądza zemsty na senatorach była tak silna, że pozwolił prywatnym spółkom rabować prowincje. Mechanizm polegał na tym, że spółka tzw. publikanów (praktycznie wyłącznie ekwitów) z góry płaciła podatek państwu rzymskiemu, zaś ściągnięciem należności z miejscowej ludności zajmowała się już sama. Praktyki takich spółek powodowały niezliczone skargi uciskanych ludzi do namiestnika prowincji. Bywało, że szlachetni ludzie na tym stanowisku potrafili ukrócić łajdactwa ekwitów. Gajusz Grakchus tak jednak pokierował polityką swojego kraju, że praktycznie uczynił z namiestników zakładników cynicznych ekwitów. Ci bowiem zyskiwali prawo oskarżenia swojego politycznego wroga przed sądem w Rzymie, który, dzięki Grakchowi, również składał się wyłącznie z ekwitów.
Naprawdę radzę uczyć się od starożytnych. Analizując historię Rzymu od początku do upadku cesarstwa zachodniego, można prześledzić prawie wszystkie mechanizmy i prawa rozwoju państw i społeczeństw. Zarówno Tyberiusz Grakchus jak i jego brat Gajusz początkowo „chcieli dobrze”. Chcieli przede wszystkim ziemię publiczną, czyli „ager publicus” skonfiskowaną podbitym sąsiadom a bezprawnie zagarniętą przez bogaczy, odebrać tym ostatnim i rozdać w postaci działek ubogim mieszkańcom Rzymu.
Tak na marginesie, żaden ze „szlachetnych” trybunów nie liczył się z krzywdą ludności nierzymskiej.
Nadawanie ziemi proletariuszom i weteranom wojen, w celu uczynienia z nich rolników, było praktykowane i później, ale prawie zawsze z nieciekawym skutkiem. Te historie zawsze przychodzą mi do głowy, kiedy jakiś polski populista wraca do tematu „uwłaszczenia narodu”. Jacy to byśmy byli bogaci, gdyby udziały w państwowych firmach zostały w latach dziewięćdziesiątych rozdane obywatelom. Jestem przekonany, że stałoby się dokładnie to samo co się stało – rekiny w ciągu miesiąca wykupiliby owe udziały, z polskimi przedsiębiorstwami zrobiliby to co zrobili, natomiast uwłaszczony „naród” przejadłby i przepił swój udział w majątku narodowym w przeciągu kolejnych kilku miesięcy.
Na koniec jednak cytat z Tadeusza Zielińskiego, człowieka, który pisał wspaniałą polszczyzną o świecie rzymskim, który tak ukochał:
„ Unikać tu będziemy wszelkiej krańcowości. Onego czasu wyobrażano sobie pod imieniem Kwirytów szczyt doskonałości politycznej; słowa „lud rzymski" samym swym dźwiękiem czarowały ucho i rozbrajały krytykę. W ostatnim stuleciu — przeciwnie, ten lud rzymski opisywano jako wiecznie głodny, obleśny i buntowniczy motłoch, gotowy poświęcić całe dobro państwa za kawał chleba. I jedno, i drugie jest niesłuszne. Lud rzymski — od Koriolana do Kamillusa, od Kamillusa do Fabrycjusza, od Fabrycjusza do Scypionów — przeszedł trwałą i poważną szkołę władzy; wychowany w tej szkole, istotnie stał się ludem rządzącym i pod tym względem żaden z narodów Europy nowożytnej nie może się z nim porównać. Ażeby się o tym przekonać, wystarczy przeczytać pierwszą lepszą mowę Cycerona, skierowaną do ludu (mowy Katona i Grakchów niestety zaginęły), i porównać ją z przemówieniami współczesnych mówców wiecowych albo z artykułem przeznaczonym dla pisma ludowego. Nie mówiąc już o szlachetności tonu ówczesnego i trywialności dzisiejszego, samo porównanie treści, charakteru i biegu myśli, linii wywodów — stwierdza, że tam miało się na celu przekonanie ludzi myślących albo zmianę istniejącego ich przekonania, gdy tu chodzi o to, by obuchem wbić dany pogląd tłumowi niezdolnemu do myślenia.”
Czytając ten fragment przez moment zapominam, że rację miał profesor Aleksander Krawczuk we wstępie do książki Zielińskiego pisząc, iż akurat jakość przemówień większości polityków rzymskich pozostawiała wiele do życzenia. Często się przekrzykiwano i używano pokrętnych chwytów w celu pokrycia braku argumentów. Niemniej, kto chce zostać historykiem i grzebać się w szczegółach, które niestety nie służą zbudowaniu czytelnika, to oczywiście może. Jeżeli jednak historia ma nas czegoś nauczyć, dobrze jest z niej wyciągnąć przykłady najlepsze i na nich się wzorować. Nawet jeśli Tadeusz Zieliński nie miał racji co do większości mówców publicznych, to faktycznie zachowane mowy Cycerona stanowią niedościgły wzór rozwijania tezy przy pomocy kunsztownie przedstawionych argumentów. Dla posłów i senatorów naszej Rzeczypospolitej powinna to być lektura obowiązkowa, natomiast kandydaci na te zaszczytne stanowiska powinni przechodzić egzamin z przemówień tego rzymskiego oratora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz