Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że tożsamość narodowa jest kwestią memów, a nie genów. Oczywiście w jakiejś zamierzchłej przeszłości, tzw. horda pierwotna mogła się składać z ludzi spokrewnionych. Ponieważ jednak krzyżowanie się wśród krewnych prowadzi do powikłań zdrowotnych kolejnych pokoleń, na żony porywano np. kobiety z innych plemion. Starożytni Izraelici wg Biblii mieli najbardziej szowinistyczne przepisy dotyczące ożenku, a mianowicie istniał kategoryczny nakaz znajdowania współmałżonka we własnym narodzie. Z tejże samej Biblii dowiadujemy się, że ten nakaz był w praktyce bardzo słabo przestrzegany. Żydowscy wojownicy i ich królowie chętnie brali sobie żony obce, a autorzy proroctw mieli gotowe wytłumaczenie skąd się biorą nieszczęścia, jakie spadają na ich rodaków – oto żenicie się z obcymi kobietami, to Pan Bóg daje wam za karę do wiwatu. Jednakowoż sposób jaki w końcu wymyślono na dopływ świeżej krwi do narodu (pomijając stosukowo krótki okres zapału misjonarskiego i pozyskiwania prozelitów) a równocześnie nie wyrzekając się własnej tożsamości, to fakt przekazywania żydostwa przez matkę. Pobożny Żyd obcej kobiety wziąć sobie nie może, a jego dzieci z taką kobietą muszą się mocno starać, żeby zostać uznanymi za Żydów. Żydowska kobieta z kolei nie ma takich problemów, a jej potomstwo będzie uznawane za żydowskie. Wiadomo – tylko matka jest pewna.
Badania DNA wykazały, że faktycznie Anglicy są w większości spokrewnieni z Niemcami, a dzisiejsi Walijczycy to faktycznie potomkowie celtyckich Brytów. Ciekawe jednak, że autorzy tych badań nie wspominają o DNA, jakie wnieśli ze sobą francuskojęzyczni Normanowie, mieszkańcy Poitou, Anjou, czy Akwitanii. A to oni przecież sprawili, że Anglia stała się tym, czym się stała. Żadna krew nie ma tu nic do rzeczy, ale wzorce kulturowe narzucone przez zwycięzców. Bywa też oczywiście, że to zwycięzcy ulegają urokowi wyższej kultury (np. Mongołowie, a potem Mandżurowie w Chinach).
Myślę, że gdyby ktoś przeprowadził szeroko zakrojone badania genetyczne Polaków, oraz wszystkich naszych sąsiadów, wyniki mogłyby nas wszystkich zadziwić. Nikt np. nie kwestionuje faktu, że mieszkańcy Meklemburgii, czy niemieckiego Pomorza to potomkowie Słowian połabskich, którzy jeszcze w XVII wieku (w nielicznych wsiach) mówili własnym językiem. Nie sądzę jednak, żeby jakiemuś Niemcowi z tych terenów przyszło do głowy podważanie własnej niemieckości. Z drugiej strony jestem niemal przekonany, że w Polakach płynie wiele niemieckiej krwi. Weźmy pod uwagę fakt, że kiedy powstały nasze miasta (czyli kiedy starym grodom nadawano prawa lokacyjne, lub kiedy budowano miasta od nowa), mieszczanami byli sprowadzani przez piastowskich książąt Niemcy. Olbrzymia część duchowieństwa była niemiecka (no, ci teoretycznie nie powinni byli mieć dzieci). Były też całe wsie zasiedlone niemieckimi i holenderskimi osadnikami. Organizacja wiejska z sołtysem na czele jest również niemiecka. Piękne stare „polskie” słowo związane z rolnictwem, mianowicie „łan”, też jest pochodzenia niemieckiego.
Na „narodową czystość krwi” rodzin królewskich w ogóle nie ma co liczyć, bo Piastowie brali sobie za żony Niemki od samego początku. Były też księżniczki ruskie i Czeszki. Nie nie! Po rzezi zbuntowanych mieszczan krakowskich, którzy nie potrafili wypowiedzieć prawidłowo polskich słów „soczewica, koło, miele, młyn”, niemieckie mieszczaństwo wcale nie nagle nie znikło, natomiast bardziej się przyłożyło do nauki języka polskiego, tak, że praktycznie w na przestrzeni XVI-XVII wieku owi mieszczanie stali się Polakami. Mem się więc liczy, a nie gen.
Kibole wykrzykujący pod adresem czarnoskórych zawodników polskich klubów „Nigdy nie będziesz prawdziwym Polakiem” wychodzą z założenia, że jednak kryterium krwi jest najważniejsze. To założenie jest błędne, natomiast niestety diagnoza owych kiboli najczęściej błędna jednak nie jest. Otóż afrykańscy, czy południowoamerykańscy piłkarze, którym w trybie przyspieszonym załatwiono obywatelstwo polskie najczęściej już w następnym sezonie grają w zupełnie innym kraju. Myślę, że przyspieszone nadawanie obywatelstwa na doraźne potrzeby jednej dyscypliny sportu, to gruba przesada i wręcz kpina z samego obywatelstwa i polskości.
Nie twierdzę jednak, że przybysz z innego kraju nie może tak pokochać życia w Polsce (trochę dziwne, powie niejeden „prawdziwy Polak”, który sam uważa, że żyje w piekiełku), że zechce sam stać się Polakiem. Przykład posła Godsona z Łodzi (którego, tak na marginesie, lubią nawet znani mi osobiście ksenofobi, a z kolei niektórzy jego koledzy z partii "młodych wykształconych z dużych miast" nazywają "bambusem") świadczy o tym, że jeżeli odpowiednio się zaangażujesz w życie lokalnej społeczności, to owa społeczność jest w stanie cię zaakceptować i obdarzyć zaufaniem. Osobiście bardzo mnie zaskoczył przykład kilku wsi i to rozsypanych po całej Polsce, gdzie mieszkańcy na sołtysa wybrali cudzoziemca/cudzoziemkę. Można powiedzieć, że ci sami polscy chłopi, którzy tak pomstują na wykupywanie polskiej ziemi przez obcych, chętnie owym obcym powierzają prowadzenie swoich spraw. Wyjaśnienie jest proste – tych obcych już nie traktują jak obcych.
Można zaryzykować twierdzenie, że pojedynczych cudzoziemców nie tylko tolerujemy, ale nawet potrafimy polubić i do swojego grona dopuścić. Gorzej jest jednak z grupami, które zachowują bardzo silne poczucie własnej odrębności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz