czwartek, 16 czerwca 2011

Praca a płaca, czyli za co chcemy być (wy)nagradzani (2)

Istnieją takie prace, które wymagają ogromnej wiedzy i fachowych umiejętności. Tutaj często mówi się, że liczy się czas nauki włożony w opanowanie danego fachu. Ktoś, kto studiował sześć lat medycynę, powinien zarabiać więcej niż górnik. No może i powinien, ale kwestia polega na tym, kto mu tyle zapłaci. Dlatego mimo wszystko, lekarze biorą jak najwięcej godzin (a więc znowu czynnik czasowy), żeby zarobić więcej. Pomijam tutaj czynnik przesadnej chciwości, bo to temat na osobne rozważania. Na razie na marginesie dodajmy, że ten czas włożony w naukę to również kwestia bardzo relatywna – jeden uczy się szybko i bez trudu, innemu przychodzi to ciężko, ale w ostatecznym rozrachunku liczy się efekt, a nie żaden wkład pracy. Nie znaczy to, że wkład pracy nie jest ważny w osiągnięciu efektu; chodzi tylko o to, że odbiorcy efektów naszej pracy, nasz wysiłek w ogóle nie obchodzi.

Nadal jednak zależność popytu i podaży jest najważniejsza. Jeżeli nikt nie będzie w stanie, czy też po prostu nie będzie chciał płacić za wysoce profesjonalną pracę, to jej wykonawca będzie musiał obniżyć swoje wymagania płacowe. Wszystko więc zależy od tego, kto kogo bardziej może zaszantażować. Bo negocjacje zarobkowe da się sprowadzić do prostego szantażu. Chcesz moich usług, to płać tyle, ile chcę. Nie chcesz to szukaj frajera. Jeżeli jednak ten odprawiony z kwitkiem pracodawca takiego frajera znajdzie, to trzeba się pogodzić, że zarobi się mniej.

Osobiście uważam, że wszelkie teorie na temat natury pracy, które zapoczątkował Adam Smith, a potem rozwinął Marks, a także teoretycy XX wieku, mają jeden słaby punkt. Mianowicie nie biorą pod uwagę faktu, ze samo pojęcie „praca” jest metaforą i nie ma fizycznej substancji. Jest takim samym abstrakcyjnym pojęciem, jak „produkt bankowy”. Owszem,  przekłada się na pieniądze (które w obecnym kształcie są również wysoce metaforyczne), ale samo pojęcie jest wytworem języka. Istnieją ludzie i istnieją przedmioty, które wytwarzają. Płaca za pracę to przede wszystkim kwestia stosunków międzyludzkich.

Nie znaczy to oczywiście, że cały temat lekceważę i uważam za jakąś błahostkę. Wcale nie, bo przecież nie od dziś wiadomo, że świat, w którym się obracamy to przede wszystkim świat języka. Od czasu do czasu tylko warto sobie uzmysłowić, że językowe wytwory naszych umysłów będą nas zawodzić.

Zostawiając rozważania abstrakcyjne, wróćmy do czynników, jakie warto brać pod uwagę przy kształtowaniu płac za pracę. Jednym z nich jest poziom stresu. Menadżer wielkiej firmy żąda wysokiej płacy, ponieważ bierze na siebie duże ryzyko kierowania ogromnym zespołem ludzi i generowania zysków dla właścicieli. Stres jest ogromny, bo przecież jest między młotem a kowadłem. Pracownicy chcą zarabiać więcej, właściciele chcą jak największej „wartości dodanej” (że posłużę się terminem z Marksa). A menadżer musi dogodzić wszystkim, w tym klientom, od których przecież zależy przychód firmy. Jeżeli ktoś decyduje się na takie stanowisko, to ma prawo żądać dużych pieniędzy. Oczywiście, jeżeli takich gotowych na wszystko twardzieli jest więcej, to znowu musi się liczyć z prawem popytu i podaży. Najczęściej jednak na stresujące stanowiska kandydatów jest o mniej niż na ciepłe synekury. 

cdn

2 komentarze:

  1. Ciekawe przemyślenia.

    Ja myśląc o pracy, raczej nie staram się jej porównywać do szantażu na linii pracodawca-pracownik, a bardziej do sprzedaży usługi.

    Tak jak w sklepie kupujemy bułkę, tak pracodawca kupuje naszą pracę, którą mu zaoferujemy... bądź nie kupuje. A już za ile daną pracę kupi zależy od wszystkich tych czynników jak wykształcenie, doświadczenie, dane stanowisko, jakość, dostępność kadr, odpowiedzialność etc.
    Także może to nie szantaż, a bardziej negocjacja na linii sprzedawca(pracownik)/klient(pracodawca)

    To tak jak z ubezpieczycielami. Wszyscy traktują ich jak zbawicieli, bo niby chronią w razie wypadku, ale.... to zwykłe kasyna przecież.

    Tak jak w kasynie obliczają sobie prawdopodobieństwo danego zdarzenia, wypracowują margines zysku na polisie i trzepią kasę. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten "szantaż" nie zawsze się pojawia, ale jest widoczny, gdy np. lekarze żądają podwyżek, twierdząc, że "jak nie, to idźcie się leczyć do znachorów". Wybitny profesjonalista w rzadkim fachu żąda dla siebie więcej, bo w przeciwnym wypadku nam swojej usługi nie udostępni. Robotnik niewykwalifikowany nie ma takiej karty przetargowej.

    Firmy ubezpieczeniowe jako kasyna - podoba mi się to porównanie.

    OdpowiedzUsuń