piątek, 13 grudnia 2013

Skoro już wszyscy wspominają...



Moja żona i ja byliśmy chyba zbyt młodzi, żeby początek stanu wojennego wywarł na nas jakieś poważniejsze wrażenie, choć oczywiście ludzie w naszym wieku, którym aresztowano rodziców, zapamiętali to jako wydarzenie traumatyczne. Kiedy ma się te –naście lat i zło nie dotyka cię bezpośrednio, pewne zjawiska obserwujesz tak, jak się ogląda film. Tak chyba było ze mną. Któregoś roku opisałem na blogu moją niedzielę 13 grudnia 1981 r., więc nie będę do tego wracał.

Bliska kuzynka mojej żony, która jest od nas nieco starsza, była wtedy już studentką i to bardzo zaangażowaną w ówczesne Niezależne Zrzeszenie Studentów. Wujek, jej ojciec, nieodmiennie się wzrusza, kiedy wspomina jej przejścia z pierwszego dnia stanu wojennego, kiedy to wraz z koleżankami i kolegami, próbowali zorganizować protest na filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku i jak zostali brutalnie potraktowani przez jaruzelską milicję. Lubię słuchać jego opowieści, ponieważ po części postawa jego córki to wynik patriotycznego wychowania, jakie jej dał, więc historia, choć za każdym razem taka sama, ma zawsze w sobie tyle narracyjnej emocji, że słucham jej z przyjemnością, a przy tym udziela mi się wujkowe wzruszenie. Jest to bowiem opowieść, której nie powstydziłby się Mickiewicz piszący trzecią część „Dziadów” (w tym wypadku nie ma krzty ironii w tym, co napisałem).

Kuzynka mojej żony to typ człowieka, o którym się mówi, że można z nim „konie kraść”. Bardzo lubimy z nią rozmawiać, bo jest w dodatku typem, który ja nazywam „człowiekiem prawdziwym”, nie próbującym przybierać póz ani odgrywać jakichś ról. Jest zawsze sobą i to w taki jakiś taki „pełny” sposób, że pomimo różnicy zdań, która się czasami przydarza, jest osobą, którą się po prostu całkowicie akceptuje i już.  Uwielbiam z nią rozmawiać, bo w ogóle bardzo lubię rozmawiać z „prawdziwymi ludźmi”, czyli takimi, którzy się nie kreują, a po prostu są; lubię rozmawiać z mądrymi kobietami, które przy okazji są silnymi osobowościami. Kuzynkę mojej żony uwielbiam za to, że nigdy nie kreuje się na kombatantkę i bohaterkę walk z jaruzelskim reżimem, mimo faktu, że w opowieściach wujka nie ma krzty przesady. Kuzynka mojej żony już kilkanaście lat temu przy okazji jednej z uroczystości rodzinnych powiedziała mi wprost: „Gdybym wiedziała, że to wszystko się w Polsce tak potoczy, że ludzie nie będą mieli pracy, albo będą tyrać za marne grosze, to nie wiem, czy bym się wtedy tak angażowała. W każdym razie z tymi wszystkimi, którzy się teraz obwołali wielkimi bojownikami z tamtych czasów nie chcę mieć nic wspólnego”.

Z ludźmi, których nazywam „prawdziwymi” nigdy nie dyskutuję w takim sensie, że nie próbuję ich przekonać do jakichś konstrukcji intelektualnych, ani książkowych mądrości. Nieodmiennie słucham opowieści wujka z wielkim wzruszeniem, trochę tak jak się słucha pięknych a wzniosłych legend (choć nie ma w jego opowieściach krzty przesady, ani koloryzowania), a równocześnie jestem wdzięczny kuzynce mojej żony, że jest osobą taką, jaka jest – autentyczną istotą z krwi i kości, żyjącą tu i teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz