wtorek, 27 kwietnia 2010

Przed kampanią prezydencką, czyli subiektywny przegląd polskiej sceny politycznej

Dlaczego nie zagłosuję na Jarosława Kaczyńskiego?

Problem braci Kaczyńskich zawsze polegał na tym, że zdawali się lekceważyć to jakim państwem naprawdę jesteśmy. Jest to ten sam błąd, jaki popełniali politycy II Rzeczypospolitej. A jesteśmy bardzo słabym średniakiem. Co prawda gospodarka nam się powoli rozwija, ale nie jesteśmy żadną potęgą ani gospodarczą ani tym bardziej militarną. Trzeba sobie z tego zdać sprawę, żeby móc powziąć jakieś dalsze kroki. Wielka polityka wschodnia spaliła na panewce, co można było przewidzieć. Wcale się nie cieszę, kiedy mogę powiedzieć "A nie mówiłem?", ale pamiętam doskonale, że w czasie "pomarańczowej rewolucji", kiedy w Kijowie znaleźli się wszyscy liczący się polscy politycy, stwierdziłem, że daję Ukraińcom dwa-trzy lata na rozczarowanie demokracją i kursem na Zachód. Niewiele się pomyliłem.

Potem w dodatku wyskoczył ksiądz Isakowicz-Zaleski i zrobił krzyk o Wołyń, czym wpakował się braciom Kaczyńskim w paradę, bo ich celem było wyrwanie Ukrainy z objęć Rosji. A z drugiej strony Juszczenko obwołał Stepana Banderę bohaterem narodowym. I tak to okazało się, że z Ukraińcami nam nie po drodze. Kiedy bieżącą politykę opieramy na silnych sentymentach historycznych, zawsze natkniemy się na moment, kiedy ktoś się z kimś mordował. Polityka historyczna w celu pilnowania własnych interesów jest w każdym państwie niezbędna. Kiedy jednak dążymy do zbudowania realnych relacji z innymi, trzeba się liczyć z kosztami moralnymi. Dzisiaj już wiadomo, że Ukraina dla Zachodu i Polski przepadła (decyzja o flocie czarnomorskiej).

Pomysł rurociągu "Nabucco" prosto z Azerbejdżanu z pominięciem Rosji to kompletna mrzonka. Mieliśmy prawo mieć takie marzenie, ale jak dobrzy biznesmeni wiedzą, że najpierw bada się rynek, a potem rozkręca kolejną linię produkcyjną. U nas na marzeniach zbudowano całą politykę. Odmowa przepuszczenia rurociągu do Niemiec, doprowadziła do rury na dnie Bałtyku. Protestowaliśmy, protestowaliśmy i niczego nie osiągnęliśmy bo osiągnąć nie mogliśmy.

Myślę, że na kontynuację politycznej donkiszoterii nas po prostu nie stać.

Wielki miałem i mam szacunek dla uczciwości i wierności poglądom przywódców PiSu, ale oni popełniali po prostu błędy! Nadal uważam, że nie wolno pozwalać Rosji na rozszerzanie jej wpływów, ale czy to my musimy się wychylać? Brać Rosję na klatę? W imię obrony samej idei polskości? (Przypominam, że ten mem jest mi osobiście bardzo drogi i jest bezdyskusyjny). Żeby kontynuować politykę II Rzeczypospolitej Jarosław Kaczyński musiałby się zdobyć na takie kroki, jak Józef Piłsudski, czyli obalić demokrację. A wiemy, że demokracja jak rzadko który ustrój pokazuje prawdziwe oblicze społeczeństwa. Jeżeli ono składałoby się ze złodziei i morderców, to prawdopodobnie oni właśnie utworzyliby partie polityczne, kłóciliby się o swoje priorytety itd. Gdyby się chciało wyeliminować z życia politycznego wszystkich byłych SBków, ich agentów współpracujących z własnej woli oraz tych przez nich złamanych, ich dzieci i wnuki, którym zaszczepiono kult PRLu, należałoby ich wszystkich albo wymordować, albo przynajmniej powsadzać do Berezy Kartuskiej. Do takiego kroku trzeba mieć jaja i umieć postawić wszystko na jedną kartę. Jest oczywiste, że nikt tak potwornego scenariusza nie chce, łącznie z Jarosławem Kaczyńskim. Powstaje więc pytanie, jak w praktyce realizowałby swoją politykę. A co z Rosją? Wiadomo już, że tak jak do tej pory już się nie da. Jak daje się zaobserwować, Rosjanie najpierw zachowali się przyzwoicie, ale teraz kręcą coś z tymi czarnymi skrzynkami. Jeżeli nie daj Boże okazałoby się, że mają jednak coś na sumieniu (niekoniecznie spisek, ale poważne zaniedbania), to co zrobimy? Wypowiemy im wojnę, a potem poczekamy, aż na Rosję ruszy NATO z całą potencją? No może i niezły pomysł, ale ja mieszkam w Białymstoku, a wszyscy przecież znamy położenie geograficzne tego miasta.

A propos Białegostoku. Jest to miasto, gdzie bardzo wielu ludzi głosuje na PiS. Równocześnie mieszkańcy tego miasta wiele stracili na zamknięciu rynków rosyjskich. Całe zakłady produkowały tylko na potrzeby wschodniego eksportu. Polityka umacniania pozycji Polski wobec Rosji wielu ludzi kosztowała pracę, a wielu biznesmenów konkretne pieniądze.

Politycy PiS w dużym stopniu mają rację, że biznesmeni, zwłaszcza ci powiązani ze światem polityki, to często egoiści nie myślący o losie swoich pracowników, czy Polski jako całości. Z drugiej strony partia ta stworzyła atmosferę niemal komunistycznej nieufności wobec ludzi przedsiębiorczych, którzy w końcu konkretnie przyczyniają się do wzrostu PKB i do tworzenia miejsc pracy. W starciu z prokuratorem, urzędem skarbowym, czy komornikiem, polski przedsiębiorca jest praktycznie bez szans. To też jest efekt uboczny „walki z układem”.

Nie cofam ani jednego słowa, które napisałem poprzednio. Po Prezydencie, jego Żonie i po innych ofiarach katastrofy płakałem i nie był to objaw histerii ani nie był to żaden „cyrk”. Szczerze tych ludzi opłakiwałem. Co więcej, z pewnym żalem i nostalgią oceniłem smoleńską tragedię jako koniec pewnej koncepcji polskości, tej romantycznej i idealistycznie uosabianej przez II Rzeczpospolitą. Tak się dzisiaj nie da uprawiać polityki. Można uronić łezkę, ale powrotu do przeszłości nie ma.

Zanim przejdę do następnych partii, jeszcze raz podkreślę, że PiSowi trzeba oddać to, że w ogóle miał jakąkolwiek koncepcję polityki zagranicznej. W koncepcjach innych partii (poza skrajną prawicą i populistami) mówiąc szczerze, nie bardzo wiadomo o co w tym względzie chodzi. Prawdopodobnie najchętniej oddano by myślenie o naszej polityce zagranicznej „mądrzejszym” z Brukseli i Waszyngtonu, a my moglibyśmy ograniczyć rolę ministra spraw zagranicznych do roli bywalca salonów.

Dlaczego nie zagłosuję na Grzegorza Napieralskiego?

Polska lewica nie istnieje. Owszem jest chyba z kilkadziesiąt ugrupowań lewackiej młodzieży, która sama nie wie o co jej chodzi, najczęściej o to, żeby zrobić trochę szumu o coś, co ktoś im wskaże jako szlachetny cel. Partia, która się mieni największym reprezentantem polskiej lewicy, nie ma nic wspólnego z tradycją obrony praw pracowników, podnoszenia poziomu życia robotników, organizacji pomocy socjalnej, dostępem oświaty na wysokim poziomie dla każdego itp. Takie rzeczy już dawno reprezentantów „lewicy” nie obchodzą. Jak to niedawno zauważyła pewna moja znajoma, są to faceci w garniturach i krawatach, którzy załatwiają między sobą a powiązanymi ze sobą biznesmenami jakieś interesy, stołki itp. Żeby pokazać, że w ogóle mają jakąś tożsamość, na pierwszy plan wysyłają np. profesor Senyszyn z jej niewybrednymi atakami na Kościół. Pani profesor, uwielbiana przez fanów lewicy, w swoich manierach niewiele się różni od posła Palikota. Jest arogancka i złośliwa, bo chyba nie ma żadnego planu pozytywnego dla polskiego społeczeństwa. „Lewica” chce uchodzić za nowoczesną partię europejską mającą na celu ochronę mniejszości, w tym seksualnych. Nie przeszkodziło to posłance Błochowiak, wówczas sztandarowej „młodej” lewej strony polskiej sceny politycznej, użyć słowa „pedały” w takim znaczeniu, w jakim używają go homofoby. Hipokryzja polskiej lewicy jest ogromna. W praktyce jej działania sprowadzają się do obrony generała Jaruzelskiego i emerytur SBków.

W dodatku Grzegorz Napieralski to człowiek, który prawdopodobnie ma się za wielkiego cwaniaka. Bezlitośnie wykończył Olejniczaka i objął władzę w SLD. To, że wysunięto właśnie jego kandydaturę w wyborach prezydenckich to swego rodzaju pocałunek śmierci ze strony kolegów. Na sto procent wybory te przegra, a w partii jakaś grupa będzie mu mogła powiedzieć „no, towarzyszu, nie sprawdziliście się” (taka złośliwostka z mojej strony – dobrze wiem, że w świecie biznesmenów nikt nikogo nie nazywa „towarzyszem”). Napieralskiego mi nie żal, bo nic tak nas przecież nie cieszy, jak upadek cwaniaka, którego w konia zrobili więksi cwaniacy.

Dlaczego nie zagłosuję na Bronisława Komorowskiego?

Postać kontrowersyjna z powodu tego, że nawet na tle PO wyróżnił się zaciekłą obroną WSI, kiedy PiS rozwiązywał tę formację. Nie wiadomo na ile był z nią powiązany, tak samo jak nigdy się nie dowiemy, na ile WSI miała powiązania z podobnymi sobie służbami rosyjskimi. Pomijając samego kandydata, partia, której pojawienie się przywitałem, jak pamiętam z wielkim entuzjazmem (prawdziwie „obywatelska” partia, bez doktrynerstwa, pragmatyczna, w stylu amerykańskim), nie wzbudza już we mnie takich uczuć, jak jeszcze podczas ostatnich wyborów prezydenckich. „Amerykański” pragmatyzm w warunkach polskich sprowadza się do tego, że niczym Tammany Hall za szefostwa Williama Tweeda, partia mieniąca się liberalną czyli przychylną przedsiębiorcom i przedsiębiorczości, jest przychylna tylko „swoim” przedsiębiorcom i ich przedsięwzięciom (drobnych handlarzy spod Pałacu Kultury kaznodzieje wolnego rynku wykopali przy pomocy metod całkowicie etatystycznych). Jest niczym jedna wielka „political machine”, która zmieni swoje ideały (jeśli w ogóle jakieś były) pod wpływem potrzeby taktycznej, co sprowadza się do wykonania pewnych kroków podpowiedzianych przez specjalistów od PRu. Utrzymanie się przy władzy stanowi wartość samą w sobie. Niedobrze się stało, że na arenie politycznej Polski tak naprawdę pozostały dwie partie – PO i PiS. Wiele wskazuje na to, że PO się umocni (dzięki „zdroworozsądkowym” i „nowoczesnym” wyborcom) i partia ta przekształci Polskę w drugi Meksyk. Tam też niby są inne partie, każdy niby może wystawić swoją kandydaturę, a czasem ona może nawet przejść, ale i tak wiadomo, że niepodzielnie rządzi Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna. Jej idee i wartości nie są w ogóle ważne. Ważne natomiast jest, że jeśli ktoś ma ambicje polityczne, powinien się do niej zapisać i w niej próbować je realizować. To jest układ chory i nie chciałbym go dla Polski.

W polityce zagranicznej nie widzę żadnego pomysłu. Tzn. trzymamy się (tak samo jako PiS zresztą) Stanów Zjednoczonych, w pełni współpracujemy z Unią Europejską, czyli z najsilniejszymi jej graczami (Niemcy, Francja) i ocieplamy stosunki z Rosją, cokolwiek by to miało znaczyć. A w praktyce właśnie w tym problem, że nie wiadomo, na czym nasza przyjaźń z Rosją miałaby polegać. Od ich gazu już i tak jesteśmy uzależnieni. Chciałbym oczywiście, żeby powróciła sytuacja, w której nasi przedsiębiorcy sprzedawali swoje produkty na rynku rosyjskim, ale na razie nic nie wskazuje na to, że tak się stanie.

Premier Tusk ściskał się z premierem Putinem nad spalonym samolotem, a „Gazeta Wyborcza” i ONET z Danielem Olbrychskim wyskoczyli z „przełomem w stosunkach z Rosją”. Znowu nie cofam ani jednego słowa, które napisałem w pierwszym tygodniu żałoby. Zwykli Rosjanie zachowali się wspaniale. Władze rosyjskie też bardzo przyzwoicie, ale tym władzom właśnie jakoś nie mogę zaufać. To, co się dzieje z czarnymi skrzynkami jest co najmniej podejrzane. Sposób w jaki przesłuchiwano córkę Zbigniewa Wassermanna (pytając ją o cel wizyty ojca w Rosji i o jego kontakty w tym kraju!) pokazuje, że z władzami tego kraju prawdopodobnie nie zrozumiemy się nigdy. A Rosjanie, naród ludzi o wrażliwych sercach, ma to do siebie, że żeby nie wiem co, to słuchają władzy, zaś priorytetem jest dla nich potęga ich kraju, a nie obiektywna prawda. Tak więc Donald Tusk ściska się z Putinem nad spalonymi ciałami polskich polityków, a pewne media głoszą powrót do miłości z Rosją. Wygląda to jednak tak, że oto zniknęła ostatnia przeszkoda, żeby przywrócić „braterstwo naszych narodów”. To ostatnie pojęcie pochodzi oczywiście z czasów komunizmu. Czy popełniam tu nadużycie? Nie, bo nie mówię, że tak faktycznie jest, ale że tak to wygląda. A swoją drogą Rosjanie i tak kręcą.

Zostawmy Rosjan. Rzecz w tym, że PO nie wzbudza we mnie zaufania w żadnej dziedzinie polityki. Działa tak, żeby się jak najmniej narazić na krytykę, nie realizuje obietnic wyborczych (no to niby nie powinno dziwić – która partia to robi?), a do tego jej zwolennicy prowadzą bardzo arogancką, żeby nie powiedzieć chamską politykę budowania czarnego PRu przeciwnikom i ich zwolennikom („ciemnogród”, „mohery” itd.).

Zagadka

Tak sobie myślę, która partia konsekwentnie i bez nadymania się cały czas realizuje politykę pilnowania polskiego interesu, i to prawdziwego interesu, a nie czystej idei polskości, której sami Polacy nie zawsze rozumieją. Zawsze uważałem tę partię za wrzód na ciele polskiej polityki, bo niezależnie od opcji rządzącej, partia ta zawsze jakoś umiała sobie umościć ciepłe miejsce przy władzy. Co więcej, jej przedstawiciele nie mają w sobie ani krzty hipokryzji. Partie, z którymi była w koalicji zawsze narzekały, że jej przedstawiciele bezczelnie wykłócają się o konkretne stołki. Bezczelnie? Każdy walczy o to samo, a oni tylko nie owijali w bawełnę. Trudno ich oskarżać o uleganie wpływom obcych mocarstw, ponieważ jej członkowie z natury są nieufni wobec cudzoziemców. W dodatku mają bardzo konkretne wyczucie własnego interesu bez wdawania się w ideologię. Bardzo dobrze pilnują własnego interesu, a ponieważ są Polakami, tym samym interesu Polaków i Polski. Zgadnijcie o jakiej partii mowa? (Nie, na jej kandydata też nie zagłosuję, ale zastanówmy się, czy nie mam racji w ocenie tej partii ;) ).

sobota, 24 kwietnia 2010

Corazon Flamenco w białostockiej Famie

Wczoraj wybrałem się z żoną na koncert flamenco, ale niestety nie było już biletów. Były natomiast jeszcze na dzisiejszy koncert. Ponieważ chciałem być na obu imprezach, moje plany zostały spełnione połowicznie.

Właśnie wróciłem z białostockiego klubu "Fama", gdzie byłem na "fieście" z udziałem zespołu Corazon Flamenco w składzie:

Gitara Flamenco – Andrzej Lewocki
Śpiew Flamenco i taniec – Magda Navarrete
Instrumenty perkusyjne, cajón – Maciej „Mustafa” Giżejewski
Taniec Flamenco – Anna Iberszer

Nie wiem, na jakiej zasadzie wszystko było zorganizowane, ale mnie całą zabawę wyraźnie popsuła część publiczności, która po prostu piła piwo i głośno rozmawiała, zaś co niektórzy (gwoli ścisłości niektóRE) wybuchali (ły) głośnym śmiechem, co zupełnie zagłuszało artystów.
Liczyłem na to, że zespół zagra i zaśpiewa utwór, który po raz pierwszy usłyszałem dwa lata temu na festiwalu gitarowym we Wrocławiu. Nie dam głowy, ale chyba pani Magda i dwaj panowie z Corazon Flamenco też wtedy grali, choć w większym składzie. Nie zawiodłem się. Pani Magda z pasją zaśpiewała, a panowie wtórowali jej przy refrenie. W wersji, którą znalazłem na YouTube też widać nieco inny skład.




Wersja Corazon Flamenco nazwano tutaj Rumbą, ale jest to, jak się można zorientować "standard" flamenco "Arrinconamela". Poniżej ten sam utwór w filmie "Vengo" Tony'ego Gatlifa.

piątek, 23 kwietnia 2010

Reakcja "intelektualistów"

W pierwszym tygodniu po tragedii w Smoleńsku wielu dziennikarzy popadło w euforię widząc cud zjednoczonego narodu. Faktycznie było coś budującego w widoku ludzi, z których (co znamienne) wielu zaczepionych na ulicy mówiło "Nie głosowałem/am na Lecha Kaczyńskiego, ale...." Wszyscy ci ludzie mieli łzy w oczach, tłumnie się zbierali, zapalali znicze. Osobiście tego nie zrobiłem, bo potrzeby pójścia na publiczny plac nie czułem, ale doskonale tych ludzi rozumiałem. Od razu jednak pojawiły się głosy krytyki tego typu zachowań. Miałem napisać na ten temat jakiś dłuższy tekst, ale jak to mawiają Anglicy, "Why keep a dog and bark yourself?" Otóż taki tekst został napisany przez Rafała Ziemkiewicza. Nasz narodowy problem polega na tym, że się czyta albo jednych albo drugich, a nigdy i jednych i drugich. Czytelnicy "Gazety Wyborczej" przeważnie Ziemkiewicza czy Wildsteina nie czytają, i odwrotnie, wierni "Rzeczpospolitej" nie będą czytać Michnika. Wydaje mi się, że zupełnie niesłusznie. Ale to tak na marginesie.

Zachęcam do przeczytania tego artykułu: http://www.rp.pl/artykul/465048.html .

Mam tylko wątpliwości co do ostatnich czterech akapitów, gdzie Rafał Ziemkiewicz próbuje przewidzieć przyszłość polityczną Polski. Z jego oceną tzw. "elity intelektualnej" całkowicie się zgadzam. Każdy ma prawo się wypowiadać, ale czy koniecznie na temat, którego nie rozumie, albo nie czuje? Od wieków obserwujemy zjawisko wyśmiewania czegoś, czego sami nie rozumiemy. Roboty prawdopodobnie nigdy nie zrozumieją ludzkich emocji. Kobieciarze pewnie nie zrozumieją, że można być wiernym starej żonie. Mądrale natomiast nie pojmą ludzi, którzy "patrzą sercem".

Wśród tych, których artykuł Rafała Ziemkiewicza krytykuje, pojawiły się głosy, że "zacznie się dzielenie na lepszych i gorszych Polaków". W nadchodzącej kampanii wyborczej podejrzewam, że tego niestety nie unikniemy. To dzielenie było jednym z najsłabszych punktów PiSu. Jednak w tym wypadku problem "intelektualistów" z pogardą i "przerażeniem" przyglądających się spontanicznie przeżywanej żałobie narodowej, polega na tym, że od razu zastrzegli sobie miejsce "gorszych Polaków" (antycypując ataki "fanatyków"). Ale tak naprawdę wcale nie o to chodzi, oni przydzielili sobie rolę tych, którzy są od Polaków lepsi. Czy chcieli się przed kimś popisać?

środa, 21 kwietnia 2010

Nieco o sporcie (z punktu widzenia ignoranta)

Ci, którzy mnie znają, wiedzą bardzo dobrze, że często zabieram głos na tematy, na które mam nikłe pojęcie. Niestety to prawda, ale bierze się to wcale nie z chęci wygłoszenia ostatecznej mądrości na dany temat, ale raczej w celu sprowokowania tych, którzy faktycznie wiedzą lepiej, żeby mnie z błędu wyprowadzili, albo moje przypuszczenia potwierdzili.

Na piłce nożnej nie znam się wcale, nigdy nie byłem kibicem. Na mecze nie chodzę, a w telewizji oglądam tylko mistrzostwa świata. Nie wiem, na jakiej zasadzie się to dzieje, ale faktycznie co cztery lata daję się wciągnąć. Mistrzostw Europy nie oglądałem nigdy. Nazwiska piłkarzy, jakie pamiętam to te z czasów Kazimierza Górskiego i może Gmocha: Lubański, Szarmach, Gadocha, Lato, Tomaszewski, Deyna, Gorgoń, Sołtysik, potem Boniek i Smolarek (ojciec). To tyle gwoli wstępu. Dzisiejszy wpis dotyczy nie tyle więc samej piłki nożnej, co jej roli społeczno-wychowawczej.

Kilka tygodni temu obejrzałem ciekawy dokument na Onecie, o Igorze Sypniewskim. Facet z Kozin, z „mojej” Łodzi, choć akurat nie z mojej dzielnicy, bo wychowałem się na Widzewie, ale zawsze znajome klimaty. Obskurne kamienice, brudne zaniedbane podwórka i młode, żeby nie powiedzieć małe żuliki, dla których klub piłkarski jest świętością. Te dzieciaki to wielkie utrapienie, ale jakąś świętość jednak mają i ktoś mógłby to mądrze wykorzystać, ale jak na razie ich pozytywne emocje wobec własnego klubu objawiają się poprzez negatywne emocje wobec klubów konkurencyjnych, co nieraz prowadzi do tragedii. Natomiast Igor Sypniewski to chłopak, który lubił od małego wypić (9 lat – pierwsze piwo), ale do tego miał boski dar w nogach. Po pijanemu i na kacu ogrywał najlepszych, w tym Davida Beckhama. Wszystko zmarnował. Gorzała, piwo, hazard, agresja i więzienie. Podobno teraz ŁKS wyciągnął do niego rękę i próbują go wciągnąć w treningi i jakoś go naprostować. Nie wiem, czy wytrwał w trzeźwości i treningach.

Dzisiaj przeczytałem artykuł o innych piłkarzach z podobnym do Sypniewskiego problemem i to nie tylko w Polsce. Kilka sław zagranicznych również stoczyło się z tych samych powodów.

Pojawił się komentarz, że oto w Polsce w piłkę nożną grają tylko dzieci blokersów i pijaków, a to osobniki leniwe i mało inteligentne, dlatego Polska nie ma co liczyć na dobrą drużynę piłkarską. Zakładam, że facet wie, co pisze, a i z własnych obserwacji wiem, że tak jest, choć oczywiście nie tylko tacy chłopcy grają w piłkę nożną.

Jedna sprawa jest taka, że nawet jeśli to stuprocentowa prawda, to chyba dobrze, bo w Brazylii jest dokładnie tak samo. Piłkę kopią od małego biedni chłopcy z faveli, a potem z nich trenerzy selekcjonują tych najlepszych. Piłka nożna jest dla nich najlepszą drogą wyrwania się z biedy i beznadziei, jest przepustką do lepszego świata. Podobnie jest w Stanach Zjednoczonych, choć tam akurat w grę wchodzą inne sporty niż europejski football.

Być może jest tak, że w Polsce nie ma jeszcze aż tak ostrej świadomości klasowo-geograficznej, choć osobiście obserwuję, że już jest i to coraz silniejsza. W latach mojej młodości nikt nie myślał w kategoriach, że jakaś dzielnica jest gorsza czy lepsza. W tej samej kamienicy mógł mieszkać profesor i rodzina pijaków. Inżynierowie i magistrzy mieszali się z sąsiadami po podstawówce i zawodówce, a często bywało, że ci pierwsi staczali się m.in. przez takie towarzystwo. Nie była to jakaś reguła, oczywiście. Kto tylko mógł, ten kamienicę taką opuszczał i przeprowadzał się „do bloków”. W latach 70. dostać (sic! nie kupić!) mieszkanie w bloku było jak uchwycenie Pana Boga za kolana. Inteligencja, kiedy mogła do bloków się przeprowadzała, ale w latach 70., a na pewno w latach 80. bycie „inteligentem” nie oznaczało jakiegoś wyższego statusu społecznego. Wszyscy (no znowu uogólniam, ale chodzi mi o skalę zjawiska, a nie o indywidualne przypadki ludzi dobrze wychowanych, którzy przecież zawsze istnieli) już wówczas równo używali słowa na „k” i to kilkakrotnie w czasie jednej wypowiedzi, a także pochłaniali duże ilości alkoholu (nawyk, którego nabierali podczas studiów). Do bloków przeprowadzały się również rodziny robotnicze, od alkoholu nie stroniące, ale cieszące się, że za sobą zostawiły wszelkie patologie społeczne, bo rodziny największych pijaków, złodziei i bandziorów zostawały w starych kamienicach.

Potem zmieniło się to jeszcze bardziej, bo kto miał pieniądze, ten mógł w starej kamienicy urządzić sobie luksusowe mieszkanie, natomiast lumpenproletariat przeniknął do bloków, m.in. z racji wyburzania starych kamienic.

Ten przydługi opis historyczno-socjologiczny służy temu, żeby wyjaśnić, że mieszkanie w takim czy innym miejscu nie przesądzało i myślę, że nadal nie przesądza ostatecznie o losie danego osobnika. Niemniej zastanawia mnie, czy to nie jest tak, że skoro nie ma świadomości, że żyje się w kiepskiej dzielnicy i prowadzi kiepskie życie z kiepskimi kolesiami, to po prostu brakuje motywacji do wyrwania się z takiego środowiska. Brazylijczyk z lumpiarskiej rodziny z faveli, kiedy dzięki piłce kupi sobie luksusową posiadłość to do takiej faveli wróci, ale tylko po to, żeby pomóc chłopcom takim, jaki sam kiedyś był (no, nie każdy ma tak filantropijne usposobienie). Może się mylę, bo Brazylii wcale nie znam, ale wydaje mi się, że tam dzięki piłce nożnej ludzie wyrywają się nie tylko z dzielnic nędzy, ale i z ich środowisk oraz pozbywają się mentalności, która każe mieszkańcom tych dzielnic tkwić w błogiej beznadziei. U nas „nie zdradza się przyjaciół”. Przed tymi kolesiami z dzielni człowiek może się popisać, bo oto na ich tle jest kimś, jest dla nich bożyszczem. Igor Sypniewski przekonał się na własnej skórze jak to wygląda – był dla swoich kolegów bożyszczem, dopóki stawiał im gorzałę. Kiedy popadł w tarapaty, został sam. Ja nie wiem, czy gdyby całe zarobione pieniądze odkładał na lokaty, albo inwestował w papiery wartościowe lub jakieś biznesy, jakość jego relacji z innymi ludźmi uchroniłaby go przed samotnością. Nie jest też pewne, czy luksus uchroniłby go od alkoholizmu. Znamy przypadki gwiazd sportu czy kina, gdzie wyrwanie się ze środowiska jakiejś „małej Italii” czy innego Harlemu, wcale ich nie uchroniło od alkoholizmu czy narkotyków. W każdym razie Igor Sypniewski chlał ze starymi kumplami, bo się z ich środowiska nigdy nie wyrwał. Co jakiś czas opuszczał Koziny wyjeżdżając na mecze, ale Koziny nigdy nie opuściły jego.

Druga pytanie, jakie bym miał do kogoś, kto się na piłce naprawdę zna to takie, w jakim wieku należy rozpoczynać trening piłkarski. Otóż jeden z synów moich znajomych (bynajmniej nie stereotypowych blokersów) bardzo chciał grać w football i, jak zapewniali jego nauczyciele w-fu, miał do tego duży talent. W wieku 11 lat trener w klubie powiedział, że nie przyjmie go, bo jest już „za stary”! Matka chłopaka dowiedziała się, że w Polsce uważa się, że odpowiedni wiek na rozpoczynanie prawdziwego treningu piłkarskiego, to minimum 8 lat. (Tu proszę o sprostowanie, jeżeli to nie jest prawda!)

Otóż syn znajomej innej mojej koleżanki, zamieszkał ze swoją matką w Londynie. Chłopak ma 14 lat i uwielbia piłkę nożną. Oprócz szkolnego w-fu zapisał się (prawdopodobnie z rekomendacji nauczyciela właśnie) do Tottenham na treningi. Ze sporej grupy chłopaków z nim trenujących (niektórzy faktycznie zaczynali bardzo wcześnie), tylko jego i jeszcze garstkę innych trener wybrał na specjalny obóz w czasie ferii wielkanocnych (w Anglii trwają 2 tygodnie) ku wielkiej zazdrości tych odrzuconych. Jak to właściwie jest? Chłopak, który w Polsce tylko kopał piłkę na podwórku, w wieku 14 lat jest doceniony oraz zapewnia mu się trening, a w Polsce od razu mówią „jest za stary”? Być może przykłady, które mi przedstawiono wyglądają nieco inaczej i niepotrzebnie krytykuję naszych trenerów. Ale może być i tak, że u nas nie ma odpowiedniego programu szkoleniowego, odpowiedniej kadry trenerskiej z odpowiednim nastawieniem do pracy! Patrząc z boku wydaje mi się, że u nas pracuje się na zasadzie „łapiemy talenty”, a one już będą na nas zarabiać (no na siebie też, w piłce jest duża kasa).

Nie poruszam tu problemu korupcji w polskim sporcie, ponieważ nasłuchałem się od swoich byłych uczniów, którzy potem zostali sportowcami, takich historii, że nie chciało mi się wierzyć. Wielki talent zapaśniczy, mistrz Polski w swojej kategorii wagowej i wiekowej, rezygnuje ze sportu, bo w pewnym momencie trenerzy mu się każą podkładać. Znałem to z filmów o mafii amerykańskiej, ale tam chodziło o duże pieniądze z zakładów, a tutaj był sport amatorski, niezbyt popularny i chyba nie obstawiany przez hazardzistów (może znowu się mylę!).

W latach osiemdziesiątych poznałem środowisko koniarzy. Pewnego razu oglądałem z ich grupą jakieś zagraniczne zawody w skokach. Pamiętam, że zdziwił mnie wiek pewnych koni. Nie powiem teraz dokładnie ile miały lat, ale w każdym razie jak na konie były już dość leciwe. Żaden polski koń w tym wieku już nie skakał. Koledzy wytłumaczyli mi, że na Zachodzie z koniem się pracuje i to bardzo skrupulatnie. Dąży się do utrzymania konia w jak najlepszej formie. U nas kiedy koń osiągał pewien wiek, odstawiało się go automatycznie do hodowli i po kłopocie. Nie wiem, jak jest teraz. Może się coś zmieniło.

Być może problem polega na tym, że generalnie nasze podejście do „żywego inwentarza”, w tym wypadku chodzi mi o piłkarzy, jest ekstensywny, a nie intensywny (terminy rolnicze). Liczy się na wielką liczbę chętnych, z których wyłowi się talenty-samograje, a jak przestaną grać, to się ich wymieni na nowych? Może jest tak, jak to obserwuję w innych dziedzinach życia w naszym kraju, trenerów i działaczy los i kariera zawodników w ogóle nie interesuje?

Jest już po żałobie narodowej. Swoje odpłakaliśmy i nawet zrobiliśmy sobie przerwę w pracy. Pora do niej wrócić i zrobić coś dobrego dla siebie nawzajem. Za dwa lata mamy niby grać w mistrzostwach Europy.

Nie należę do wielkich entuzjastów PO, ale zawsze potrafię (jak Czytelnicy tego bloga zdążyli może zauważyć) docenić to, co ktoś robi dobrego. Przeciwnicy tej partii często kpią z „Orlików”, uważając, że rząd Donalda Tuska powinien zajmować się innymi rzeczami. Z pewnością powinien, ale „Orliki” są bardzo dobre! Znowu rozmawiałem ze znajomymi w różnym wieku, którzy z nich korzystają. Za drobną opłatą można iść na prawdziwe boisko piłkarskie i grać! To jest naprawdę fajna rzecz. Jeżeli po rządzie Donalda Tuska zostaną tylko te „Orliki” to czas jego kadencji wcale nie będzie można uznać za zmarnowany.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Po co te strajki?

W związku z uroczystościami pogrzebowymi w Białymstoku (Marszałek Sejmu Krzysztof Putra) jutro odwołano zajęcia w jednym z miejsc, w których pracuję. Podczas dwóch minionych weekendów uczelnie, zarówno prywatne jak i państwowe ogłosiły dni rektorskie, co oznacza, że studenci zaoczni mieli wolne i ich wykładowcy również. W dniu tragedii faktycznie trudno było pracować, pogrzeb Prezydenta też ludzie chcieli zobaczyć, ale dlaczego z okazji narodowej tragedii uczestniczymy w długim odgórnie narzuconym strajku?

Kiedy traci się klasę? Otóż najczęściej, kiedy chodzi o pieniądze. Wiem, że ten wpis świadczy w jakimś stopniu o nagłym zajęciu się sprawami tak przyziemnymi, że to aż nie przystoi, ale nie mogę się oprzeć, żeby o tym nie napisać. Wiem, że wielu z Was może ten wpis oburzyć, bo wyjeżdżam z tekstem o jakichś pieniądzach, podczas gdy my tu "mamy taką piękną żałobę" (B. Hrabal). Otóż uważam, że pracą, która przyczynia się do wzrostu PKB najlepiej przyczynimy się do wzrostu dobrobytu obywateli Polski i jej znaczenia w świecie.

Ponieważ pracuję jako człowiek samozatrudniony, płacą mi tylko i wyłącznie za przepracowane godziny, a z tego, co zarobię muszę zapłacić ZUS i podatek oraz odłożyć coś na trzy miesiące, kiedy w ogóle nie zarabiam. Taki styl życia wybrałem, generalnie jest mi z tym nieźle, więc nie narzekam. Klęski losowe się zdarzają, więc wtedy pretensje można mieć do siły wyższej, co jest mało rozsądne. Niemniej odwoływanie godzin pracy z powodu żałoby narodowej jest tym, co jest w naszym kraju irytujące. Jestem przy tym przekonany, że żadna z uczelni, w której odwołano zajęcia z powodu żałoby nie zwróci studentom czesnego z tego tytułu, natomiast wykładowcom nie zapłaci. W moim przypadku oznacza to 1/4 miesięcznych zarobków. To niemało.

Może to jakaś kara za to, że za życia Prezydenta Kaczyńskiego krytykowałem jego samego i jego brata? Przepraszam Was, drodzy Czytelnicy, że wyjeżdżam z taką prywatą, ale ktoś gdzieś wyraźnie przesadza. Pora zejść na ziemię!

niedziela, 18 kwietnia 2010

Identity or modernity, a dilemma

Today let me indulge my inclination to drawing some general conclusions or rather reflections, since ‘conclusion’ sounds more like something ultimate and perfect. Some days ago I wrote a post about the Maccabee brothers who resisted Antioch IV’s attempts to turn the Jerusalem Temple into the centre of Baal’s (identified with Zeus) worship. What has long been of the utmost interest to me is where lies the borderline between the old and the modern which allows us to still talk about the continuous existence of the same entity and which does not create an entirely new quality which excludes the continuity.

Antioch IV a Hellenic ruler of Syria, humiliated in Egypt by some Roman envoys, took it out on the Jews on his way home. Not only did his troops plunder the Jerusalem Temple, but also forbade the cult of the Jewish God Yahveh, We know that Greeks, wherever their rule was established, ‘founded new’ cities, meaning that they transformed the old Eastern settlements, which they reckoned ‘barbarous’, into something they were familiar with. A Greek city had to have such facilities as a stadium, a theatre, a gymnasium and some more or less self-governing institutions. We all also know that this policy resulted in the spread of the Greek culture which historians call ‘Hellenistic’ (in contrast to the classical ‘Hellenic’ period before Alexander the Great). The brutal intervention into the autonomy of a relatively small Jewish community in Palestine triggered the Maccabee brothers’ uprising well described in two apocrypha recognized as canonical books by Roman Catholics. Judah Maccabee and his brothers’ guerillas, mostly due to some complex combination of coincidences and international circumstances, won the war and established a theocratic state ruled by their descendants until the power was taken over by the Idumean (Edomite) Herod.

The Maccabee were not only fanatical enemies of the Seleucids (Greeks/Macedonians) but also cruel persecutors of the so-called Hellenizing, which meant the Jews who abandoned their ancestors’ customs, including circumcision, yet to some degree thinking to be still Jews. They could go to the theatre, do sports (naked, like Greeks!) and participate in Greek parties. I bet they had their fellow-countrymen faithful to their old religion, barbarous, backward, fusty and simply not ‘cool’. They were ‘cool’, civilized, cultured and probably well-read in fashionable Greek literature. Some of them may have indulged themselves in homosexual tastes. This could result in nothing but outrage among the Maccabean Jews. As the result of their eventual victory, a great number of the Hellenizing were mercilessly slaughtered.

I realize it is not appropriate and absolutely unscientific to juxtapose the situations in a remote past and the modern ones but I really cant resist this temptation.

At the moment nobody dares refuse the Jewish the right to exist. On the other hand, if the Maccabbean uprising was taking place today, we would probably call it an irresponsible riot of dangerous (Palestinian!) separatists. Moreover, the whole civilized world would show the Jews as backward savages who do not appreciate the benefits offered them by a more developed political body. Well, if they were real savages, they could count on protection from some cultural anthropologists. Since they’d be quite good at diplomacy (the Maccabees were!), they would not be treated as native tribes deserving protection. Hardly anyone would understand their position since it would be ‘obvious’ that ‘everybody’ worships Greek gods, wears Greek clothes, speaks Greek and admires the beauty of young ephebes. Let’s modify this list to make it more up-to-date: worships no gods, wears Western clothes, speaks English and is tolerant of homosexuality or is homosexual himself. Those who would not share this lifestyle would be a dangerous right-wing extremist. Fine. On the other hand if Judah Maccabee had wanted to be ‘cool’ and Hellenistic more than Jewish, there would be no such people as the Jewish today. What is wrong with those who don’t want to be ‘cool’, refuse to conform with the youth’s tastes and fads, propagate traditional values and religion instead of free sex, alcohol and drugs? What’s wrong with those who adamantly protect all those factors that constitute their identity? Twenty-two centuries ago this position was good and praiseworthy, and now has become anachronistic? What is anachronistic any way? Twenty-two centuries ago the Maccabean Jewish were also anachronistic, since Hellenism was ‘modern’ and ‘cool’. The answer is pretty simple. The winner determines the criteria of good and evil. The Maccabees won the war and were able to impose their point of view upon the whole nation. And today we admire them for what they did. They protected their identity and became heroes.

On the other hand… To tell the truth I’m of two minds. I realize many old things must give way to new ones. I’m not a religious person myself and I’m against the influence the Church enjoys in Poland. I’m also tolerant and I hate the way some nationalists and conservatives treat ethnic or sexual minorities. On the other hand, I wouldn’t like religious people disappear. I can’t imagine Poland without them.

I don’t like the way some young people spend their free time (drinking, smoking ganja and having sex with no sense of responsibility). OK, I may not have been much better when I was their age, but I always realized it wasn’t for ever and one day I would settle down. Watching some of my English friends who are nearly 50 and behave as if they were in their early twenties, I’m a bit confused. I don’t want my fellow-countrymen follow this lifestyle although I’m still tolerant and I won’t forbid anybody to do what they like.

Well, I think aging is what I should blame for my ‘conservative turn’. Nevertheless, it is still an open question whether young people in Poland would melt in vague, amorphous Europeanness and give in to hedonism, egotism with no sense of responsibility and accountability to society, or would remain faithful to some ‘backward’ and ‘fusty’ ideals which gave their ancestors proud and the sense of meaning. Or else, maybe there is a way somewhere in between which will combine the best elements of the past with better solutions of the future. This never happens in a peaceful way. We are yet to see lots of conflicts and compromises. As always.

TAKI KRAJ/Such A Country

Jest takie miejsce u zbiegu dróg,
Gdzie się spotyka z zachodem wschód...
Nasz pępek świata,
Nasz biedny raj...
Jest takie miejsce,
Taki kraj.

Nad pastwiskami ciągnący dym,
Wierzby jak mary w welonach mgły,
Tu krzyż przydrożny,
Tam święty gaj...
Jest takie miejsce,
Taki kraj.

Kto tutaj zechce w rozpaczy tkwić,
Załamać ręce, płakać i pić,
Ten święte prawo
Ma, bez dwóch zdań...
Jest takie miejsce,
Taki kraj.

Nadziei uczą ci, co na stos
Umieli rzucić swój życia los,
Za ojców groby,
Za Trzeci Maj...
Jest takie miejsce,
Taki kraj.

Z pokoleń trudu, z ofiarnej krwi
Zwycięskiej chwały nadejdą dni.
Dopomóż Boże
I wytrwać daj!
Tu nasze miejsce,
To nasz kraj!

There’s a place at the junction of roads

where the West meets the East

Our hub of the universe

Our poor paradise

There’s such a place

Such a country

Over the pastures a stretching smoke

Willows like specters in veils of fog

Here’s a roadside cross

There’s a sacred grove

There’s such a place

Such a country

He who wants to remain stuck in despair

Wring his hands, cry and drink

He has the right to do so

No doubt about that

There’s such a place

Such a country

Our teachers of hope are those

Who could cast their lives onto the pyre

For Fathers’ graves

For the Third of May

There’s such a place

Such a country

Out of generations of toil, out of the blood sacrifice

Days of victorious glory will come

So help us God

And let us last

Here’s our place

It’s our country!

(forgive me for my lame translation)



sobota, 17 kwietnia 2010

Lampy na pasie startowym

http://www.tvn24.pl/-1,1652433,0,1,wymieniali-lampy-tuz-po-katastrofie-tu_154,wiadomosc.html

To dopiero wiadomość! Osobiście nadal wierzę, że to nie był żaden spisek, bo byłaby to sprawa zbyt grubymi nićmi szyta i sprowadziłaby na Rosję potępienie całego świata, ale znany nam w Europie postsowieckiej stosunek do porządku, bezpieczeństwa itd. "Kursk" utonął, jak to mówili wówczas niektórzy Rosjanie, przez "nasze ruskie rozglidziajstwo". Chcę wierzyć, że tych lamp nie wyłączono specjalnie, ale brak oświetlenia w warunkach pogodowych sprzed tygodnia to zaniedbanie, za które ktoś powinien odpowiedzieć. Chcę wierzyć, że szybkie pojawienie się Rosjan na miejscu wypadku i początkowe nie dopuszczanie polskich dziennikarzy wzięło się z chęci zatuszowania karygodnych zaniedbań. Próby zwalenia winy na polskich pilotów przez obsługę naziemną lotnictwa mogło się brać właśnie z chęci chronienia własnej d...., bo wiedzieli, że ktoś nie wymienił żarówek w myśl zasady "przewróciło się, niech leży". Wynikałoby z tego, że to była wina Rosjan, ale nie zamach. Chcę w to wierzyć, ale i tak włos jeży mi się na głowie. Zauważcie, że wiadomość tę znajdujemy na TVN24, a nie żadnej skłonnej do spiskowych teorii stronie.

piątek, 16 kwietnia 2010

Żałoba narodowa powoduje, że nasze media nie poświęcają niczemu innemu uwagi. W jakimś stopniu można to zrozumieć, ale nie do końca. Świat nie stoi w miejscu i jakieś wiadomości nam się należą. Tragedie nie omijają innych regionów świata pochłaniając setki istnień ludzkich:

http://wiadomosci.onet.pl/2156329,12,przerazajacy_kataklizm_w_chinach_setki_ofiar,item.html


Próby balansowania na linie w okresie żałoby

Czytam artykuł na temat wypowiedzi Olgi Tokarczuk dla „New York Times”, profesora Wiktora Osiatyńskiego i Wojciecha Eichelbergera i mimo, że moje poglądy na temat przyszłości Polski są dość zbliżone, coś mi jednak zgrzyta. Również uważam, że udział uwagi narodu zwróconej ku przyszłości powinien być większy niż uwagi zwróconej ku przeszłości. Nie zgadzam się jednak wcale z tym, że powinniśmy przestać budować swojej tożsamości wobec powstań i klęsk. Jak się okazuje, tylko one nas (na bardzo krótko, ale jednak) jednoczą. Moim marzeniem byłoby określenie jakiegoś wspólnego pozytywnego celu, np. zbudowanie najlepszego systemu szkolnictwa na świecie, i poświęcenie mu wspólnej energii narodu. To jest jednak utopia, bo cele mamy różne i tylko kompromis ścierających się kierunków działania może nas utrzymać jako całość. Wspólne wspomnienia jednak są już niezmienne i zawsze wszyscy możemy do nich wrócić. Nie jestem oczywiście naiwny, ich ocena też będzie się różnić w zależności od człowieka i w zależności od zmieniających się czasów. Niemniej, pamięć historyczna, czy tego chcemy, czy nie, tworzy mem, który nas jednoczy. A że nasza historia obfituje w klęski, to i klęski wspominamy. Klęski są mniej kontrowersyjne niż zwycięstwa, bo kiedy ktoś mówi np. o sukcesie nowoczesnej polskiej myśli politycznej podczas Sejmu Czteroletniego, to zaraz ktoś może przytoczyć setki argumentów przeciwko takiej dumie, bo przecież zaraz nastąpił drugi rozbiór Polski. Jeśli kogoś rozpiera duma z powodu wiktorii pod Grunwaldem, ktoś trzeźwy od razu powie, że przecież ta bitwa nic nam faktycznie nie dała, bo nawet Pomorza wtedy nie odzyskaliśmy, ani nie zdobyliśmy Malborka. Sukcesy są zawsze dyskusyjne, natomiast klęski, jakkolwiek interpretowane, czy jako bohaterstwo, czy głupota, klęskami pozostają, są przeżyciami traumatycznymi, a te zapadają w pamięć. Paradoksalnie stanowią o wiele pewniejsze spoiwo narodu niż sukcesy.

To taka sobie pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy po przeczytaniu tych opinii, szczerze mówiąc dość wyświechtanych i nudnych, choć co do meritum jestem za – myślmy i budujmy przyszłość. Nie uciekajmy od klęsk, tak samo jak nie uciekajmy od mówienia o śmierci, bo unikanie rzeczywistości nie oznacza, że ona przestała istnieć. Rzecz tylko w tym, żeby nie budować mentalności, w której klęska jest czymś pożądanym, albo nieuniknionym. To byłaby dopiero głupota. Fakt natomiast, że czcimy przegranych nie jest sam w sobie niczym złym.

Tymczasem trwa festiwal triumfalizmu tych, którzy się uważają za jedynych depozytariuszy „prawdziwej” polskości i za jedynych szczerze cierpiących i opłakujących zmarłych w katastrofie smoleńskiej. Jak już pisałem, po śmierci Papieża było podobnie. Telewizja nagle została opanowana przez dziennikarzy z jednej opcji światopoglądowo-politycznej. Ci z przeciwnej mniej lub bardziej szczerze przyłączają się do chóru opłakujących, ale nie pozostają bezkarni. Ich hipokryzja jest już stanowczo piętnowana. Triumfujący zwolennicy PiS nie przepuszczają okazji do wypominania podłych zachowań dziennikarzy i polityków wobec zmarłego Prezydenta. Trzeba powiedzieć otwarcie – to jest prawda. Sposób traktowania polityków z obozu braci Kaczyńskich i ich samych był zawsze jednoznacznie negatywny. Przerywano im wypowiedzi, wykorzystywano każdą sztuczkę socjotechniczną, żeby ich ośmieszyć. Chociaż nigdy zwolennikiem PiSu nie byłem, zachowania pewnych dziennikarzy mnie drażniły, bo po prostu nie cierpię brutalnego chamstwa. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, kiedy większość z nas uważała (i myślę, że nadal uważa), że Andrzej Lepper to, delikatnie mówiąc, mało ciekawa postać polskiej polityki, myślałem, że szlag mnie trafi, jak Żakowski z Najsztubem zaczęli się nad nim pastwić z pozycji jak to my „inteligenci” pokażemy jaki to „kmiot”. Nie cierpię takich metod i już. Tymczasem zmarłego prezydenta, który może nie był wybitnym mówcą ani postacią, której specjalnie zależało na dobrym wypadaniu w mediach, ale o niebo przewyższał klasą wyżej wspomnianego polityka, dziennikarze traktowali w taki sam niewybredny sposób. I to jest niezaprzeczalny fakt – można wejść na YouTube i pooglądać pajaców ze „Szkła kontaktowego”.

Problem jest jednak i po drugiej stronie. Z dzieciństwa pamiętam sytuacje, kiedy silniejsi chłopcy dokuczali słabszym. Kiedy nauczycielka coś takiego dostrzegała, łobuzy miały ciężki żywot (nie tak jak dzisiaj). Korzystając z chwili ochrony ze strony pani, ofiara do końca lekcji triumfowała i rzucała z wyraźną satysfakcją oskarżenia (słuszne) na prześladowców. Problem w tym, że lekcje się kończyły i trzeba było iść do domu, a silniejsi chłopcy nadal byli silniejsi. Trzeba przyznać, że w tamtych czasach autorytet nauczycielki wywoływał trwalsze skutki niż teraz i prześladowany na dłużej miał spokój. Czym bliżej naszych czasów tym gorzej – prawdopodobnie dzisiaj słabsze dziecko częściej się boi poskarżyć na prześladowców, bo wie, że opieka pani jest wątpliwa i trwa tylko do dzwonka. W świecie polityki sprawa jest jeszcze bardziej beznadziejna – takiej pani po prostu w ogóle nie ma!

Obecnie zwolennikom PiS wydaje się, że taką opiekuńczą nauczycielką jest opinia publiczna, że jeśli mają do swojej dyspozycji telewizję, to mogą wreszcie wyrzucić z serca wszystko, co myślą, a opinia publiczna bezkrytycznie to przyjmie. Skończy się żałoba i okaże się, że żyjemy w innym świecie, a z dziedzictwem Lecha Kaczyńskiego stanie się to samo co z „pokoleniem JPII”, czyli okaże się, że jest tylko piękną ideą. W takiej rzeczywistości trzeba będzie bronić mocnej pozycji Polski na arenie międzynarodowej i w takiej rzeczywistości trzeba będzie walczyć o uczciwość i prawdę w życiu publicznym kraju. Pojawia się stary błąd PiSu – „my, garstka sprawiedliwych, kontra banda łajdaków”. Ja jestem za tym, żeby próbować przynajmniej kilku łotrów „nawrócić”, niż odstraszać wszystkich tych, którym się zdarzyło np. raz w życiu powiedzieć coś złego na zmarłego Prezydenta.

Przerzucając wczoraj kanały telewizyjne trafiłem na Telewizję „Trwam” i ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem jakiś program, w którym pokazywano posłów ze wszystkich opcji politycznych reprezentowanych w Sejmie, którzy nawoływali do zgody, do uszanowania zmarłych i czasu żałoby. Pokazano nawet Ryszarda Kalisza, który przywołał Boga w swojej wypowiedzi. Nie mogłem wyjść z podziwu, że to właśnie radiomaryjna telewizja zdobyła się na taką wielkoduszność i pokazuje wszystkich tych ludzi, którzy faktycznie przed katastrofą nie byli zbyt mili wobec Prezydenta. Tymczasem pałeczkę „katolickiego głos w twoim domu” przejął Jan Pospieszalski. On nigdy nie zawodzi, jeśli chodzi o nawoływanie do konfliktu tam, gdzie przez moment powinien zapanować spokój. Już ruszył na ulicę, żeby zapytać „zwykłych ludzi”, co sądzą o katastrofie lotniczej w Smoleńsku. Zupełnym „przypadkiem” wszyscy „zwykli ludzie” wypowiadali swoje podejrzenia i niewiarę w wypadek. Goście w studiu zarzucili obecnie rządzącym przedwczesne jednanie się z Rosją, młodemu człowiekowi na ulicy nie podobało się obejmowanie premiera przez człowieka, który „ma krew na rękach”. Czyją krew miał ten młody człowiek na myśli? Czeczeńską? Zgoda. Polską sprzed siedemdziesięciu lat na zasadzie figury retorycznej? Czy może było to oskarżenie o katastrofę naszego Tupolewa? Nie wiem, a Jan Pospieszalski wcale nie dążył do doprecyzowania tego sformułowania.

Tymczasem marszałek Komorowski podpisał kontrowersyjną ustawę o IPN. Jeszcze przedwczoraj rozmawiałem z kolegą o tym, że ta ustawa to będzie probierz dobrej woli PO i Bronisława Komorowskiego. Wiadomo, że zmarły prezydent chciał ją albo zawetować albo skierować do Trybunału Konstytucyjnego. Człowiek pełniący obowiązki prezydenta, który co prawda posiada konstytucyjne prawo do podejmowania takiej decyzji, dla przyzwoitości albo wstrzymałby się z jej podpisaniem do czasów wyborów (no, tutaj nie jestem pewien, czy to z kolei byłoby konstytucyjne, bo chyba jest jakiś czas na podpisanie ustaw), albo faktycznie skierowałby ją do Trybunału. Podpisał i nie ma wątpliwości, jakie jest jego zdanie na temat IPNu. Jest to instytucja dla wielu kontrowersyjna, ale uważam, że dla zbadania prawdy historycznej ostatniego półwiecza historycy z IPNu wykonali kolosalną robotę. Utrącanie tej instytucji jest krokiem w kierunku utajniania i zakłamywania historii, czyli praktyk znanych z poprzedniej epoki. W dodatku trudno się oprzeć wrażeniu, że chodzi o złą wolę, bo wystarczy sobie uświadomić, kto na ograniczeniu uprawnień IPN zyska.

Ten sam znajomy, z którym rozmawiałem o Komorowskim, miał w zeszłym roku krótki epizod związany z prawem. Spędził mianowicie kilka dni w areszcie – krótko, bo sędzia uznał zarzuty prokuratora za bezpodstawne. Nieraz na forach internetowych pojawiają się zarzuty, że wśród osadzonych najwięcej jest zwolenników PO (tzn. nie dlatego, że osadza się zwolenników PO, tylko że ci, którzy są w więzieniu, chętnie by na PO głosowali). Kolega mój stwierdził, że to jest po prostu prawda. Kryminaliści wierzą, że rządy PO zapewnią im łagodniejsze traktowanie, a PiSu bali się jak ognia. Każdy kij ma jednak dwa końce. Na blogu Kamila Cebulskiego, który obserwuję, w ostatnim wpisie przeczytałem, że to decyzja Lecha Kaczyńskiego, który był wówczas ministrem sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka, spowodowała, że prokurator może w sprawach gospodarczych osadzić w areszcie każdego bez uzasadnienia, przez co wielu polskich przedsiębiorców straciło firmy i dorobek życia, mimo, że sędziowie nie znaleźli w nich winy. Samowola urzędnicza to jedna z rzeczy, których nie wykorzeniły ani rządy PiSu, ani PO, ani żadne inne.

Tymczasem wulkaniczny pył znad Islandii paraliżuje światowy ruch lotniczy i istnieje obawa, że żeby prezydent Obama wziął udział w uroczystościach pogrzebowych, trzeba je będzie przesunąć, a przez to chyba cały okres żałoby narodowej ze wszystkimi tego konsekwencjami. Ten stan niestety przestaje nam służyć.

środa, 14 kwietnia 2010

A message from Salma

Last year when one of Pakistani clans kidnapped and murdered the Polish geologist, Piotr Stańczak, I wrote a very bitter text, in which I gave vent to my helpless fury. I may not be politically correct but I always respect people of any nationality, religion and culture as long as they do not trespass certain norms which I consider universal. I’m not a European cultural supremacist but I do believe a great number of the norms developed over centuries in this part of the world are really better than any others. While talking about universal rules, however, I hardly ever mean cultural norms but pure biology. If someone is being murdered he/she suffers and his/her pain is an element people of different backgrounds can easily understand. If a little girl is given to an old goat for marriage which actually means systematic rape and battering, no cultural arguments appeal to me. I hold a strong position that murdering innocent civilians, especially armless hostages, is a sign of the lowest cultural standards.

Whatever my opinion on the issue, I was nicely surprised by a message from Salma Noreen, who introduced herself as a woman from Pakistan. I allow myself to quote her whole text:

hello.i am from the Pakistan and i know how innocent was piotr and how was he brutally murdered by infighting among Taliban.Baitullah Mehsud (now dead)had no intentions to kill him.they just wanted for sort of bargain but than master of suicide bombers(Qari Hussain,also dead) in pakistan intervened after our government didnot released taliban POW.he did not act on advise of Taliban chief Baitulah,Qari was deputy,and killed him.after the incident Baitullah had almost waged war on Qari had other militant groups not intervened.the irony is he was very nicely treated.the taliban played football and cricket with him and learn him Pashto.the Taliban initial demand was 72 prisoners but than they dropped it to 5.again the government,s apathy damaged his cause.and brought his demise.He was killed in Darra Adam Khel,NWFP,Pakistan.surprisingly they gave him drugs so that he couldnot felt pain and than beheaded him.till today the tribal peoples of that area remebers him.they call him pootr.his killing so alienatid tribal people.after this incident TTP in Darra Adam Khel split into Two groups.the mastermind was isolated .his name is Tariq Afridi,and his fellow member accused him of killing innocent.till today they fight in the area .his case is contrary to Daniel Paerl.i have in memory no body was much sad after Daniel, killings.not bcoz he was Jew but bcoz he was American and was doing investigations about militant groups.i have great respect for him.and i will always remember him.He was innocent.He was with us to help us.i and my fellow tribal member in Pakistan deeply apologize for that shameful act.in one way we feel guilty.May his body rests in Peace.condolonces to his relatives.

I’m still thinking how I should approach these explanations but all I know now is that Salma wanted to show her sympathy to our country and people. I may be wrong, of course, but I want to believe she felt an internal need for saying something nice to Poles. Probably she heard the news about our national disaster and recollected the event that remains a dark stain on their fellow-tribesmen’s collective conscience, if I can say there is such a thing. I am not in a position to receive apologies or all the more to forgive. I simply observe some people’s need to get in touch with someone in Poland and show her good will. I am grateful for this!

O proporcjach

Życie to bardzo często balansowanie na linie. Lekki przechył w jedną czy drugą stronę prowadzi do katastrofy. Pięć lat temu, po śmierci Jana Pawła II, po którym też płakałem, choć nie chodzę do kościoła i nie był to przejaw hipokryzji, tylko spontanicznego poczucia straty, telewizja, radio i fora internetowe były pełne dobrej woli. Pochowały się błazny i pajace. Niekatolicy łączyli się z katolikami w bólu. Dopiero potem, szczerze mówiąc do dziś nie wiem w jakim celu, pojawili się ci, którzy włożyli koszulki z napisem „Nie płakałem po papieżu”.

Pamiętam jednak pewien wcześniejszy wpis na jednym z forów internetowych, w którym ktoś pisał: „kochani, napiszmy petycję, żeby do naszej biało-czerwonej flagi dodać żółty, papieski, pasek”. Nikt tematu na szczęście nie podjął, bo było to świeżo po śmierci Papieża, więc ludzie mieli na tyle poczucia przyzwoitości, żeby oszczędzić złośliwości szlachetnemu acz niezbyt rozgarniętemu entuzjaście.

Teraz podjęto decyzję, która poszła o krok za daleko i doprowadziła do podziału wśród narodu. Mnie osobiście zadowoli każde odpowiednio wyeksponowane miejsce pochówku ciał zmarłych. Logicznie rzecz ujmując ten Wawel wyskoczył nie wiadomo na jakiej zasadzie. Żyjemy w czasach, kiedy nagradza się za intencje, a nie za efekty (patrz Nobel dla Obamy, który niczego nie dokonał). Lech Kaczyński nie wygrał wojny, ani na wojnie nie poległ. Odrzucając hipokryzję trzeba szczerze powiedzieć, że poparcie wśród społeczeństwa nie przekraczało 30 procent. Ale, jak poprzednio napisałem, szanowałem tego człowieka za jego szczerą i całkowicie bezinteresowną miłość wobec Polski, może ostatni taki przykład wśród polskich polityków, więc protestował nie będę. Miejsce pochówku należy do arsenału symboli narodowych, a symbole to zagmatwany świat metafor, w których co prawda żyjemy, bo jesteśmy zanurzeni w języku, ale który ma ograniczony wpływ na procesy bardziej namacalne.

Chodzi o to, żeby nie tracić poczucia rzeczywistości. Słyszy się głosy, że oto teraz PiS został poważnie osłabiony, a Donald Tusk (jak wczoraj powiedział mi pewien kolega, po czym opadły mi ręce i nogi „prawa ręka Merkel i lewa ręka Putina”) ma wolne pole manewru. Z kolei pewna koleżanka stwierdziła z ubolewaniem, że teraz PiS zyska na tej katastrofie, bo ludzie na zasadzie wyrzutów sumienia będą na tę partię głosować. Myślę, że na sto procent politycy będą chcieli cynicznie zdyskontować tragedię. Jedni faktycznie będą chcieli wykorzystać osłabienie prawicy niepodległościowej (choć trzeba dodać, że zginął również lewicowy kandydat na prezydenta), ale przedstawiciele tej ostatniej będą mieli męczennika i w ten sposób zagrają na uczuciach wrażliwych Polaków. W takiej sytuacji powraca jak bumerang problem zasadniczy – polityka to praktyka, a kierowanie się entuzjazmem nie prowadzi do niczego dobrego.

Piękne są gesty pojednania i przyjaźni. Bardzo dobrze byłoby wybaczyć zbrodnie przeszłości. Jestem cały za. Rzeczywistość jednak puka do naszych drzwi i każe się zastanowić nad tak przyziemnymi zagadnieniami, jak konsekwencje zbudowania rurociągu rosyjsko-niemieckiego na dnie Bałtyku, czy wielkie przedsięwzięcie logistyczne jakim jest organizacja mistrzostw piłkarskich wraz z Ukrainą. Do tego dodajmy problemy krajowe. Czy nasz rząd zafunduje nam amerykański system emerytalny, który jest po prostu tragiczny, w jaki sposób będziemy kształcić kolejne pokolenia? Czy potrafimy zapewnić sobie dobrych fachowców o niecynicznym stosunku do własnego kraju i rodaków? Czy pójdziemy w kierunku, który pozwoli nam zbliżyć się poziomem życia do krajów zachodnich? Czy zredukujemy bezrobocie? Czy zbudujemy nowe lepsze drogi i załatamy stare? Czy państwo ma zamiar nadal kłaść kłody pod nogi drobnym przedsiębiorcom? Te rzeczy są za trudne na mózgi większości z nas. Co tam będziemy sobie przeciążać procesory. Weźmy się lepiej za łby, pokłóćmy się o miejsce pochówku zmarłych. To nam najlepiej wychodzi.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Janek z Czarnkowa

Na krótko zmienię temat, a to z tego względu, że balon już pękł, i wszystkich zaczynają ponosić nerwy. Po przeczytaniu pewnej homilii wygłoszonej w Przemyślu szlag mnie trafił i boję się, że napiszę coś podobnego do tego, za co niedawno zganiłem pewnego studenta. Powstrzymam się i spróbuję napisać o czymś innym, choć nie aż tak odległym od tematu, którym wszyscy ciągle żyjemy.

Otóż w zeszłym tygodniu przeczytałem „Kronikę Janka z Czarnkowa” z kolekcji wydawanej przez Rzeczpospolitą. Jej fragmenty omawialiśmy podczas studiów historycznych, ale było to już dawno. Teraz przeczytałem całe to dziełko (niezbyt długie) z niemałą fascynacją.

Janek z Czarnkowa („Janko”, podobnie jak „Przemko” czy „Mieszko” to zlatynizowane formy polskich imion „Janek”, „Przemek” czy „Mieszek”, które tak pisano, żeby można je było potem odmieniać wg łacińskiej trzeciej deklinacji – Mieszko – Mieszkonis; tych, którzy swojemu dziecku dali na imię „Przemko”, że niby tak po staropolsku, muszę rozczarować)… o czym to ja…? Aha, Janek z Czarnkowa był dworzaninem Kazimierza Wielkiego i wielkim jego pamięci czcicielem. Za sprawą oszczerstw (tzn. wg niego były to oszczerstwa, a ma on taką przewagę nad swoimi wrogami, że to jego kronikę czytamy, a ich zeznań nie) traci pozycję na dworze Ludwika Węgierskiego, którego wyraźnie nie lubi, podobnie jak jego matki, Elżbiety – siostry Kazimierza Wielkiego. Myślę, że w jego opisie stosunku dworu andegaweńskiego do Polaków musi być dużo prawdy, bo do złudzenia przypomina praktykę znaną od wieków do dziś. Ludwik zostawił matkę w Krakowie, a sam więcej czasu spędzał w Budzie. Kiedy więc Polacy chodzili ze skargami do królowej matki, ta ich odsyłała do syna (na Węgry), kiedy zaś ci docierali na dwór węgierski, Ludwik kierował ich z powrotem do Elżbiety Piastówny do Krakowa. I tak krążyli od Annasza do Kajfasza, na próżno zresztą.

Jeśli któryś profesor historii albo socjologii tłumaczy, że w średniowieczu nie było jeszcze narodów i poczucia narodowego, to jak wytłumaczyć fakt, że Polacy nienawidzili Węgrów? Oczywiście wiadomo, że chodziło o dostęp do urzędów. Podobno Ludwik obiecał stanowisk państwowych Węgrami nie obsadzać, ale próbował to robić, ku ubolewaniu Polaków. Pewnego razu liczna świta królowej Elżbiety postanowiła skonfiskować chłopski wóz z sianem, jaki owi węgierscy rycerze napotkali na drodze. W obronie polskiego siana rzucili się okoliczni rycerze polscy, którzy mając przewagę liczebną, wyrżnęli Węgrów niemal w pień (kilku ocalało na skutek wstawiennictwa pewnych polskich rycerzy, którzy ich przed gniewem braci-rodaków uchronili).

W Wielkopolsce natomiast „grasował” awanturnik, intrygant a równocześnie starosta (czyli człowiek o realnej władzy państwowej) Domarat, przeciwko któremu zbuntowała się lokalna szlachta. Toczyła się więc regularna wojna domowa. Janek opisuje również poczynania mazowieckiego księcia Siemowita, który najeżdżał Kujawy i Wielkopolskę. Pewni rycerze wielkopolscy sprowadzali na pomoc Pomorzan i Sasów (Niemców). No i niby nic dziwnego, bo to przecież średniowiecze, więc normalnie niby, ale dlaczego mamy o tych czasach mówić, że były normalne? Były straszne po prostu. Janek opisuje przy tym sposób prowadzenia tych wszystkich wojen. Kiedy jedno stronnictwo obwarowywało się w jakimś grodzie, jego wrogowie pustoszyli jego wsie, i nie był to tylko rabunek, ale porywanie ludzi w niewolę, gwałcenie kobiet, zabijanie niewinnych chłopów, doszczętne palenie wszystkich zabudowań i zabór żywego inwentarza. To musiał być istny horror, bo przecież nigdy nie wiedziałeś z której strony nadciągnie banda „szlachetnie urodzonych”. Życie toczyło się więc niczym nieustanna „ustawka” kiboli, a do tego łobuzy naprawdę uważały się za ludzi „szlachetnych”, „ludzi honoru” itd. itp.

Wiemy o przywileju koszyckim, w którym król Ludwik w zamian za uznanie córki (wówczas jeszcze starszej) za jego następczynię na tronie polskim, obniża podatek z łana z 12 groszy na 2, a dodajmy że chodzi o łan kmiecy, czyli, że nie dość że szlachcie podatek obniżono, to i tak mieli go zapłacić chłopi. Tymczasem Kościół Katolicki cieszył się już wcześniej ulgami w podatkach i teraz każda próba fiskalnej egzekucji ze strony władz państwowych spotykała się ze zdecydowanym sprzeciwem biskupów, czemu akurat Janek przyklaskiwał, bo sam był osobą duchowną, a jak już wspomnieliśmy, króla Ludwika nie lubił. Duchowni zresztą potrafili dbać o swoje interesy zupełnie po świecku, z bronią w ręku.

Kłócimy się nadal, Kościół nadal ma pozycję uprzywilejowaną w stosunku do innych instytucji w naszym kraju, więc niby wiele się nie zmieniło. Na szczęście nie wyżynamy się nawzajem i nie pustoszymy wsi rabując i zabijając okoliczną ludność. Dobry choć i taki postęp.

I recommend this text to everyone to read:

http://charlescrawford.biz/blog/the-legacy-of-lech-and-maria-kaczynski-si-monumentum-requiris-circumspice


poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Żałoba trwa

Jeszcze wczoraj dawałem naszemu narodowi tydzień na życie w godnym poczuciu żałoby. Szczerze mówiąc nie jestem jednak zaskoczony, że już dzisiaj powrócił festiwal chamstwa powszechnego. Wystarczy wejść na forum Onetu i mamy stare śpiewki. Z jednej strony "wolacy" i "mohery", z drugiej "zdrajcy nienawidzący Polski". Niestety w jakimś owczym pędzie używam jeszcze rzeczowników kolektywnych, jak "naród", przypisując im jakieś ogólne cechy. Chce się napisać, że "nasz naród niczego się nie nauczył", że "nie wyciągnął wniosków". Narody nie wyciągają wniosków, bo nie ma czegoś takiego, jak zbiorowy mózg. Wnioski wyciągają jednostki. Mądrych jednostek jest, jak się okazuje nadal w naszym narodzie mało, a ludzi dobrej woli jeszcze mniej. Nastawienie na krytykę, jako postawa łatwiejsza, ma się dobrze i dominuje.

Nie ukrywałem, że politycznie jest mi daleko do PiSu. Po ludzkim odruchu wielkiego żalu po śmierci ludzi, wczoraj telewizja zaczęła pokazywać dziennikarzy, którzy poszli w drugą stronę. Zgoda, że Prezydenta Lecha Kaczyńskiego media przedstawiały przeważnie niekorzystnie i na pewno mu zaszkodziły, ale generalnie z PiS problem był i jest inny. Chodzi mianowicie o umiejętność budowania zaplecza. Wiem, że celują w tym pozostałe partie z polskiej areny politycznej z PO na czele. PO, PSL czy partie lewicy do tego stopnia są zajęte budowaniem ludzkiego i materialnego zaplecza, że obawiam się, że sprawy ogólnopaństwowe mogą mieć dla ich członków drugorzędne znaczenie. PiS z kolei zawsze ponosiła pycha wypływająca paradoksalnie z poczucia szlachetności intencji. Nie neguję ich czystości, ale metoda typu "my, jedyni sprawiedliwi mamy prawo piętnować wszystkich niesprawiedliwych" jest po prostu nieskuteczna. W polityce rzeczą większą od grzechu jest błąd, jak to cynicznie stwierdził Talleyrand. Jeżeli z PiSu raz za razem odpadali jego najwierniejsi członkowie, bo w imię niewzruszonych pryncypiów jego przywódcy do tego doprowadzali, to nie ma się co dziwić, że partia ta osłabiała się na własne życzenie.

Nie chciałbym wyjść na cynika, który uważa, że standardy moralne nie powinny mieć nic wspólnego z polityką. Problem w tym, że większość z nas ma jakieś mniejsze lub większe grzeszki na sumieniu, a wśród polityków skłonność do ich popełniania jest tym bardziej większa, bo politykami nie zostają pustelnicy, ale ci, którzy są gotowi rozpychać się łokciami i osiągać cele za wszelką cenę. Kiedy jeden sprawiedliwy wśród bandy łajdaków zaczyna im grozić, to może jest i szlachetne, ale co najmniej nierozsądne. Jeżeli w dodatku nie uznaje się krytyki wewnątrz własnego stronnictwa, tym bardziej postawy takiej nie polecałbym żadnemu politykowi. Jeżeli więc chce się osiągnąć coś dobrego, trzeba wchodzić w przebiegłe sojusze z łajdakami i starać się ich przechytrzyć i wykorzystać do własnych szlachetnych celów. Nie jest to sztuka łatwa. PiS próbował tego np. z "Samoobroną", ale to był fatalny błąd. Jak to się skończyło, wszyscy wiemy.

Jeden z heksagramów chińskiej księgi I-Cing interpretuje się jako ostrzeżenie przed koncentracją na walce ze złem, bo wtedy dajemy złu szansę na zwycięstwo. Radą w tym wypadku jest całą siłą skierować się w kierunku dobra na nim się skoncentrować. Atakowanie łajdaków powoduje, że ci zwierają szeregi, a ponieważ są bardziej cyniczni w doborze metod walki i w dodatku mają za sobą nieprzebrane tłumy tych, którzy mają choćby tylko lekko zabrudzone sumienie, w rezultacie zwyciężają. Na szczęście nie do końca. Wierzę, że nawet w cynicznych draniach istnieje potrzeba oparcia się na czymś solidnym, na czymś, czemu można zaufać. Wg jednej z ewangelii Jezus powiedział, że gdyby wśród czartów panowała niezgoda, piekło by się nie ostało (niedosłownie, ale taki jest mniej więcej sens). Potrzeba jakichś zasad jest potrzebna nawet łobuzom i dlatego ten świat jeszcze się kręci, a poczucie porządku odradza. Nie jest to jednak wielkie pocieszenie. Z jednej strony bowiem chcielibyśmy żyć w świecie doskonałej sprawiedliwości, a z drugiej jeżeli znajdzie się ktoś, kto robi jakieś kroki w tym kierunku, zdecydowanie go zwalczamy. Tak było od zarania dziejów.

Pozostają przy tym kwestie zasadnicze, gdzie polityka PiS idzie w kierunku, z którym zasadniczo się nie zgadzam, bo uważam, że ingerują w takie sfery, w które ingerować się nie da. Sam jestem wielkim zwolennikiem tradycyjnej rodziny, bo uważam, że ludzie gotowi do miłości i poświęcenia dla bliskich są w stanie zbudować trwałe szczęście. Nie sądzę jednak, żeby ten sposób życia można było komukolwiek narzucić. Jest to fizycznie niemożliwe. Nie uważam też, że jeżeli ktoś nie decyduje się na życie w stadle typu mama+tata+dzieci, należy go/ją potępiać i oskarżać o spisek przeciwko społeczeństwu. Nie damy rady skłonić ludzi do posiadania większej ilości dzieci - tego się politycznie nie da osiągnąć. Nie możemy też skłaniać ludzi do brania udziału w obrządkach, albo w wyznawaniu czegoś, co się kłóci z czyimś poczuciem zdrowego rozsądku.

Kochałem i szanowałem moje babcie, które były kobietami wierzącymi, ale sam nie chcę żyć w taki sposób jak one, choć z drugiej strony sami nawet nie wiemy, jak bardzo pozostajemy pod wpływem norm wpojonych przez starsze pokolenia. Jedno z drugim się nie kłóci.

Oddajemy hołd tragicznie zmarłym ludziom, a dodajmy, że na pokładzie samolotu byli przedstawiciele wszystkich opcji reprezentowanych w parlamencie, ale nie wolno się oszukiwać i twierdzić, że od tej pory będziemy się kierować poglądami politycznymi Lecha Kaczyńskiego, czy dla kontrastu, Izabeli Jarugi-Nowackiej tylko dlatego, że bólem nas przeszyła ich śmierć. Będziemy wierni własnym przekonaniom. To, na co po cichu liczyłem, to inny charakter publicznej debaty, więcej wzajemnego szacunku mimo różnic.

Obawiam się, że nic z tego. Zwyczajne chamstwo na Onecie już się odezwało. Jeden z moich studentów już w dniu tragedii dał popis swojego braku wyczucia chwili i kultury osobistej. Kiedy poczytamy sobie listy władców epoki renesansu, czy to Elżbiety I, czy Iwana IV Groźnego, tudzież innych, uderza straszne prostactwo. Obrzucanie się inwektywami nawiązującymi np. do wyglądu zewnętrznego oponenta, nie należało do rzadkości. Ten typ "argumentacji" pozostał domeną ludzi o niskiej kulturze osobistej, nie mówiąc już o politycznej. Prostakom z dostępem do internetu nawet się nie dziwię - oni tacy już są, bo może w ich środowiskach (rodzinach) "nikt nikomu nie tłumaczy, by spróbować żyć inaczej". Obawiam się, że zaraz po żałobie nerwy puszczą politykom i dziennikarzom. Wczoraj upust oskarżycielskiemu tonowi wobec krytyków zmarłego Prezydenta dali Bronisław Wildstein i Piotr Semka. Wkrótce na antenę wróci Kuba Wojewódzki i chyba nagle nie zmieni swojego medialnego image'u. Zaczną też pokazywać Janusza Palikota, który też pewnie wróci do swoich "normalnych" zachowań. Powróci błazeńskie chamstwo przeciw nadętej frazeologii. Tego się niestety obawiam.

* * *

Jeden z komentatorów na Onecie zjadliwie pisze o zmarłym Prezydencie "teraz jeszcze rycerza z niego zrobią". Paradoksalnie mimo niemedialności, niskiej postury i błędów polityczno-taktycznych, porównanie Lecha Kaczyńskiego do "małego rycerza" jest jak najbardziej na miejscu. Ze względu na szlachetność intencji (pomijając ich potencjalny skutek, bo to inna sprawa), odwagę i gotowość poświęcenia dla nich takie miano mu się słusznie należy. Kto tego nie rozumie, nie rozumie znaczenia słowa "rycerz".

Pan Janusz Zakrzeński

Janusz Zakrzeński w Suwałkach jako Józef Piłsudski.





Miałem diabelski plan w liceum, żeby nie przeczytać "Nad Niemnem" po wstępnym rekonesansie i stwierdzeniu, że za dużo w tej książce opisów przyrody. Na szczęście moja polonistka przyłapała mnie na nieznajomości treści i odpytując mnie codziennie do przeczytania jej zmusiła. Prawdziwą jednak wartość dzieła Elizy Orzeszkowej odkryłem dopiero dzięki filmowi i serialowi telewizyjnemu. Wiernie oddano treść powieści, natomiast Janusz Zakrzeński jako Benedykt Korczyński był po prostu genialny.


Kiedy zaraz po studiach zacząłem pracować w Białymstoku jako nauczyciel historii, Janusz Zakrzeński wraz z innymi aktorami przybył do ówczesnego kina "Ton" z programem artystyczno-dydaktycznym dla młodzieży szkolnej. Sceptycznie szedłem na to wydarzenie uważając, że oto aktorzy robią chałturę, żeby na młodzieży zarobić. Jakże się myliłem. Pan Janusz był bezapelacyjnie postacią centralną. Opowiadał o marszałku Piłsudskim, mówił o kręceniu "Nad Niemnem" i o konieczności szanowania języka ojczystego. Mówił o tym, że trzeba czytać książki, perły polszczyzny. Zwrócił też uwagę pewnemu łobuzowi. Wszystko, co robił wówczas na scenie wypływało ze szlachetnego poczucia misji i oczywiście z doskonałego warsztatu aktorskiego. Był wielkim propagatorem języka polskiego i kultury polskiej wśród ludzi młodych. Wielkim Polakiem był po prostu.

niedziela, 11 kwietnia 2010

A word on the disaster

Disasters like that at Smoleńsk change sensitive people’s approach to reality. Once harshly criticized by political opponents, ridiculed by TV clowns and scolded by common people, who simply thoughtlessly followed their political champions, now the late President Lech Kaczyński, his wife Mrs Maria Kaczyńska and several other politicians, journalists, bishops and the plane crew are symbols of national disaster.

Like after Pope John Paul II’s death five years ago there appear speculations about national concord and reconciliation but I know this won’t last. A few friends of mine have started a bitter argument as if they couldn’t wait at least a week. One of my students, to my surprise, wrote something so inappropriate in the context of what happened that I was taken aback. He explained that he had written what he had on the grounds that he hates the Roman Catholic Church and that Roman Catholic clergymen used to kill people to convert them. I am really helpless facing such pathetic reactions to the human tragedy.

I’m not a religious person myself but the principle I try to follow in my life is to be tolerant and compassionate to those in need and trouble. Moreover, unlike many Poles, in everyday life I’m ‘politically colour-blind’ although I can now and again be very passionate discussing certain political issues. Even though I can criticize those of different opinion, I always respect their quality of being my fellow humans. On the other hand, I don’t want my opponents to reign supreme and impose not only their particular decisions but their views on the others. That’s why I’m afraid we’ll be soon witnesses of new political arguments, especially that a presidential election is inevitable and this must be preceded by a campaign. I have no illusions as for the nature of democratic procedures and political customs of my people. Soon we’ll again be in the middle of political war. My great dream is, however, to see a new type of political debate. We don’t have to, as we used to, call each other traitors working for foreign powers and we don’t have to accuse each other of evil intentions.

Speaker Bronisław Komorowski says now there is no right or left wing. We are all Poles. I can hear similar words after each American presidential elections and I do admire Americans for their class. In Poland it sounds somewhat new. I would love Polish politicians to debate over particular cases rather than their political affiliations, backgrounds and ideologies. There are so many problems to solve in Poland!

History is the factor that shapes our identity. Another important element is the language or the way we understand certain terms. Western media consistently call Law and Justice ‘a conservative and nationalistic’ party while we in Poland never call nationalistic the politicians whose priority is the state. We reserve this adjective for those whose focal point is the nation understood as the people (tribe!). Law and Justice comprise mostly Roman-Catholics, although not those most conservative. On the one hand they gained the ultra-Catholic Radio Maryja’s support but have recently lost it.

The values the Kaczynski brothers wanted all Poles to share are Catholic and traditional. However, in comparison with British Conservatives or American Republicans their attitude towards free market economy is almost socialist and statist. That’s why they are against gay marriages but at the same time they are great welfare state champions.

There is yet another element which is in my opinion important. I didn’t (and still don’t) agree with conservative religion centered concept of Polishness represented by Law and Justice and the late President. On the other hand I do respect those who honestly believe in what they preach. I strongly believe President Kaczyński was one of those old fashioned politicians who treated his position as public service. The Republic of Poland was something he placed above himself and whose humble servant he really was.

Although Civic Platform and parties further to the left like to be seen as more liberal and tolerant, I’m afraid their moral standards are quite dubious. Many of their representatives enter the political arena just to help their private businesses. Moreover, those who call themselves the Left are more libertarian than socialist. Actually, they all are cynical groups whose priority is to grab the largest share of the public cake. I do hope this will slightly change (not totally, I’m not that naive). In this context I should say Lech Kaczynski had some views I didn’t agree with but he was for sure faithful to them. If I had lived in ancient Rome I would probably not have liked Cato the Elder, but would certainly have respected him. Lech Kaczyński, though not a good orator, was a kind of Cato the Elder.

The Smoleńsk disaster looks like the last chapter of a certain era. I realize any allegories are far-fetched but I can’t resist this simile. The presence of the last President in Exile, Ryszard Kaczorowski (NB from Białystok), the woman whose sacking from the Gdansk Shipyard gave rise to the strike and the “Solidarity” movement, Anna Walentynowicz, and President Lech Kaczyński, who was a great admirer of Marshal Józef Piłsudski and the pre-war Poland must lead to thinking in symbolic categories. What’s more the only actor on board the hapless plane, Janusz Zakrzeński, once played Jozef Piłsudski in the film “Polonia Restituta”.

I’m afraid a certain way of understanding Poland and Polishness has lost its vitality. Without these people Poland will probably become just one of many middle-sized European Union members of little importance and little sense of identity. I’d love to be wrong.

On the other hand, if conspiracy theorists are all wrong, the Russians are behaving very decently. Their president and prime minister have to play their parts on the international arena. They appear genuinely sympathetic but I never know what to think about politicians’ gestures. Simultaneously we can see a great number of common people, in Smolensk itself, yet also in Moscow and other Russian cities, who spontaneously show us their sympathy and I believe their nice gestures must be sincere. I find it very optimistic in the context of the mutual relations between our nations.

Many things are happening in our private lives. At such moments we tend to seek for contacts with our relatives and friends (we’re happy to know they're alive). An old friend of mine, Piotr, gave me a Skype call yesterday from Pittsburgh, Pennsylvania. We had a nice chat. On the other hand it turned out that among the victims was our school-mate, a year our senior, Joanna Agacka. President Kaczorowski frequently visited Białystok and my friend Benek published his book. I hoped one day Ben would introduce me to this great Pole whom I wanted to ask many questions (Ben said he was an extremely accessible man). This will never happen.

I met once Deputy Speaker Krzysztof Putra at a carnival ball last year. There will be no more such occasions.

It is not easy talking about these things. The time will teach us how to live without these people though it will never return them to us. A new chapter opens in the history of Poland. May it be better!

sobota, 10 kwietnia 2010

Tragedia

Piszę, bo dzięki słowom ułożonym w zdania próbuję się oswoić z tym, co się dziś stało pod Smoleńskiem. Wiem, że dojście do jakiejś równowagi zajmie mi co najmniej tydzień. Na razie mam natłok bezładnych myśli.

Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy, to serial Agnieszki Holland „Ekipa”, który kończy się pogrzebem prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej granego przez Andrzeja Seweryna. Fikcyjny prezydent zginął w katastrofie lotniczej (nie pamiętam już nad jakim krajem). Co za zbieg okoliczności! Nieświadoma prekognicja?

Kolejna myśl to śmierć generała Władysława Sikorskiego nad Gibraltarem. Przez ponad pół stulecia historycy mają powód do ciągle żywej dyskusji na temat przyczyn tej katastrofy. Przyczyna tragedii naszej pary prezydenckiej i szeregu czołowych polityków Polski wydaje się być dość jasna, ale jestem prawie pewien, że znajdą się historycy, którzy przez następne dziesięciolecia będą się doszukiwać spisków.

Rocznica masakry polskich oficerów w Katyniu i ludzie, którzy najusilniej dążyli do wyjaśnienia tego wydarzenia, o którym przez cały okres komuny nie wolno było mówić, albo mówiono nieprawdę. Niczym w greckiej tragedii przed końcem następuje zwiastun czegoś pozytywnego, w tym wypadku gesty i wypowiedzi rosyjskiego premiera Władimira Putina, a tuż po nim „nieunikniona” katastrofa.

Polska nie będzie już taka jak była. Nie oceniam, czy lepsza, czy gorsza. Bez Lecha Kaczyńskiego i innych polityków, którzy zginęli w Smoleńsku, cała scena polityczna będzie inna. W rozmowie z kolegami dziś rano stwierdziłem, że na pewno zacznie się teraz szereg okazji do interpretacji rzeczywistości przy pomocy metafor. Metafory i uogólnienia to narzędzia języka, które dają nam złudzenie, że cokolwiek rozumiemy. Nie ma się co oszukiwać, niczego nie rozumiemy. Ludzie wierzący tłumaczą sobie wszystko wolą Boga, ale nawet jeśli mają rację, to nadal niczego nie tłumaczy.

Alegoria, jaka przychodzi mi do głowy jest taka, że oto osoby, którym zależało na odrodzeniu tej Polski, którą siedemdziesiąt lat temu zamordowano w Katyniu, same odeszły na zawsze. Zginął Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Lech Kaczyński, głowa niepodległej Polski. Obecność na pokładzie ostatniego prezydenta RP na uchodźctwie Ryszarda Kaczorowskiego nadaje takiej interpretacji jeszcze mocniejszą wymowę.

Zginęła Pani Maria Kaczyńska, kobieta, która dla mnie była uosobieniem prawdziwej Polki – żony i matki, takiej zwyczajnej, swojskiej, rozumiejącej problemy zwykłych Polek bez politycznego zadęcia. Wielki żal.

To są jednak wszystko żałosne kombinacje językowe. Ludzie, których twarze i głosy wszyscy znaliśmy, stracili życie. To jest to, co teraz tak naprawdę czuję. Nigdy bym się po sobie nie spodziewał tak silnej reakcji emocjonalnej po śmierci ludzi, którzy pod względem poglądów politycznych byli mi raczej dalecy. Śmierć ludzi zostawia poczucie wielkiej wyrwy. Mówi się, że czas leczy rany. To jest dość naciągana metafora. Ta wyrwa jest nie do zaleczenia. Za jakiś czas po prostu nauczymy się z tym żyć, ale tych ludzi już nie będzie.