środa, 20 lipca 2016

Nad Dołężą (Tollense)



Bitwa nad Dołężą (Tollense) (http://www.sciencemag.org/news/2016/03/slaughter-bridge-uncovering-colossal-bronze-age-battle) to jedna z wielkich zagadek historii i nie lada wyzwanie dla badaczy dziejów – archeologów i historyków. Oczywiście jest zasługą tych pierwszych, że odkryli miejsce tego epokowego starcia porównywanego z wojną trojańską (ba, są tacy, którzy twierdzą, że to tutaj właśnie miała ona miejsce, zaś opowieść o niej przynieśli do Grecji późniejsi osadnicy, którzy w miarę upływu czasu umieścili tę bitwę bliżej swoich siedzib. Ta teoria jest wg mnie dość mocno naciągana, zaś fakt pozostaje taki, że historyk niestety niewiele zdziała nie posiadając źródeł pisanych. Pozostaje mu snucie spekulacji, w czym może się niestety niczym nie różnić od amatora. Niemniej temat jest fascynujący i cała nadzieja w archeologach, którzy być może odkryją w innych miejscach Europy (świata) ślady, które pozwolą nam na bardziej precyzyjne ustalenia. Badania DNA w pracy historyka mogą przynieść ciekawe efekty (np. jasno widać, że Walijczycy należą do zupełnie innej grupy niż Anglicy, którzy są genetycznie bardzo blisko spokrewnieni z Niemcami), ale w wielu przypadkach wprowadzają takie zamieszanie, że bardzo trudno jest na ich podstawie wyciągać wnioski o etnicznej czy politycznej przeszłości danej grupy. 

W zeszłym tygodniu, przy okazji wycieczki na stronę niemiecką, po zwiedzeniu miejscowości Pasewalk, odbiliśmy na zachód, żeby dotrzeć na miejsce tej wielkiej bitwy, ale nie udało nam się z dość prozaicznego powodu: nawigacja w telefonie (Google), gdzie miejsce bitwy było oznaczone, nie działała z braku internetu za granicą, natomiast nasze urządzenie GPS nie potrafiło odnaleźć miejsca Tollensetal. Żadne tabliczki w okolicy wsi Breest nie informowały o miejscu wykopalisk, dlatego pokręciliśmy się po okolicy, a przy okazji wstąpiliśmy do maleńkiego zameczku Klempenow.  (https://pl.wikipedia.org/wiki/Zamek_Klempenow).

niedziela, 17 lipca 2016

Nowe Warpno a Europa Środkowa (luźna refleksja)



Pamiętam swoją narastającą irytację, kiedy czytałem „Drogę do Babadag” Andrzeja Stasiuka. Przy lekturze tego tekstu trudno się oprzeć wrażeniu, że namolnie lansowana przez autora teza jest oto bowiem taka, że całą Europę Środkową (pojętą jako pas kontynentu od Polski, przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię, ale też kraje byłej Jugosławii) łączy wspólna mentalność polegająca na bezwładzie, braku intencji i woli, a co za tym idzie, senne bytowanie w jakimś czasoprzestrzennym zawieszeniu. Stasiuk w którymś momencie nawet przyznaje, że historyczne ośrodki kultury, techniki czy w ogóle myśli ludzkiej go nie interesują. Wolał się skupić na małomiasteczkowych ryneczkach, gdzie zbierają się grupki facetów, żeby palić papierosy i popijać tani alkohol. To, co mnie w tym „reportażu” drażni, to fakt, że nie ma w tym nic odkrywczego, że fascynacja beznadzieją jest banalna i sama w sobie beznadziejna, ale najbardziej denerwowało mnie to, że znając polskie wsie i małe miasteczka doskonale zdawałem i zdaję sobie sprawę z tej obezwładniającej atmosfery, z której na szczęście niektórzy potrafią się wyrwać, albo których rodzice byli na tyle świadomi zagrożenia, że posłali ich do szkół w większym mieście. 

Zajmując się swoimi sprawami i zainteresowaniami, na dobrą sprawę prawie zapomniałem o takich zjawiskach, jak grupki facetów uwięzionych we własnym przyzwyczajeniu przebywania we własnym gronie i oddawaniu się spożyciu alkoholu przy papierosowym dymie. Tymczasem zjawisko cały czas występuje i ma się dobrze. 

Właśnie wróciłem z Nowego Warpna, miasteczka położonego na cyplu wysuniętym w głąb Zalewu Szczecińskiego. Była to bardzo udana wycieczka, choć z plaży i wody skorzystaliśmy tylko dwa razy. Pogoda nie sprzyjała relaksowi tego typu, ale za to sporo pojeździliśmy i zwiedziliśmy kilka bardzo ciekawych miejsc Pomorza Zachodniego, tudzież Pomorza Przedniego (Vorpommern). Opowiem o tym przy innej okazji.

Nowe Warpno to miejscowość, po której widać, że jest dobrze zarządzana. Schludne, czyste ulice, pełne uroku budynki (aż się chce użyć zdrobnienia „budyneczki”, bo rozmiarem nie grzeszą). Co jakiś czas można się natknąć na tak modne dzisiaj metalowe rzeźby. Wzdłuż wybrzeża – od maleńkiego portu, skąd można przepłynąć kutrem do Altwarp (Stare Warpno po stronie niemieckiej) przez coś, co nazwałbym „altaną widokową”, bo na wieżę to trochę za niskie, kończąc się na drugim boku trójkąta, czyli cypla, na którym leży Nowe Warpno – przebiega wyłożona deskami promenada, z której można po drodze zejść na strzeżoną plażę lub na mini-molo ze schludnymi ławeczkami. Spacerując po niej można się również nauczyć historii odkryć geograficznych i żeglarstwa z poustawianych wzdłuż niej tablic poświęconych Kolumbowi, Vasco da Gamie i szeregu innych żeglarzy, m.in. Leonidowi Telidze czy Krzysztofowi Baranowskiemu. Nic dziwnego, że przy ładnej pogodzie można w miasteczku spotkać pokaźną liczbę (choć na szczęście nie tłumy!) turystów zarówno z Polski jak i z Niemiec. Na końcu promenady władze miejskie urządziły bardzo elegancki plac z szeregiem drewnianych altan z ławami i stołami w środku, a obok siłownię na świeżym powietrzu (na tego typu obiekty ukułem termin „siłowienka”). 

Kiedy po pierwszym spacerze „odkryłem” to miejsce, postanowiłem następnego dnia udać się tam w celu skorzystania z przyrządów gimnastycznych. Było to równo tydzień temu, a więc w niedzielę. Około ósmej rano wyszedłem dziarsko z naszej kwatery i po dwóch minutach byłem już w okolicach siłowienki (Nowe Warpno jest miasteczkiem uroczo miniaturowym). Z pewnej odległości doszły mnie ochrypłe głosy, z których jedynym wyraźnie wyartykułowanym zbiorem dźwięków było bardzo popularne polskie słowo zaczynające się na „k”. Kiedy się zbliżyłem, dostrzegłem w jednej z eleganckich altanek grupę mężczyzn, których siwe włosy i pomarszczone twarze wskazywały na wiek między 60 a 80 lat. Tylko jeden, stojący obok nich okrakiem na swoim rowerze wydawał się młodszy. Potrzeba uzupełnienia alkoholu we krwi była wyraźnie silniejsza od chęci dłuższego pozostania w łóżku w niedzielny poranek. Siedzieli więc tak w tej altance i głośno o czymś perorowali. Pomimo, że przechodziłem obok nich nadal nie mogłem zrozumieć, jaki był temat ich rozmowy. Mówiąc szczerze niewiele mnie to też obchodziło. Minąłem altankę z towarzystwem i podszedłem do przyrządów. I wtedy dopiero dotarło do mnie, że coś jednak zrozumiałem. Otóż jeden z ochrypłych głosów zadał pytanie „Jak zdróweczko?!”, po czym wszyscy radośnie zarechotali. Dopiero, kiedy dotarłem do pierwszego przyrządu zdałem sobie sprawę, że to pytanie było skierowane do mnie.
Po pewnym czasie jeden ze „staruszków” (wiek był naprawdę trudny do określenia) podszedł do jednego z przyrządów ku wesołości reszty. „Młodziak” na rowerze wykrzyknął „Założę się, że nawet pięciu razy nie zrobi”. I faktycznie ćwiczenia na tym przyrządzie nie wykonał (polegało na tym, żeby usiąść i siłą mięśni ramion i piersiowych odepchnąć pionowe drążki tak, żeby krzesełko się uniosło), ale wstał, złapał za jeden z drążków i dziesięć razy go odciągnął. Po czym uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo, zgiął lewe ramię, prawą ręką dotykając bicepsu. 

Innym razem, a był to wieczór, kiedy już wróciliśmy z jednej z naszych wycieczek, wybraliśmy się na spacer po promenadzie. Wyszedłszy z naszego pensjonatu skierowaliśmy się w stronę ratusza. Generalnie wieczorami Nowe Warpno wydaje się opustoszałe. Tak samo było i tym razem, ale nie przeszliśmy kilku metrów, kiedy natknęliśmy się na grupę mężczyzn. Była to piątka młodych chłopaków (tak mniej więcej od 18 do 30). Po kolorze twarzy i charakterystycznie błyszczących oczach widać było, że trzeźwość nie była ich najmocniejszą stroną. Oni też nas dostrzegli i przyglądali nam się badawczo. Oczywiście nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać po takiej grupce, ale miałem prawie pewność, że nie są to jakieś łobuzy. Niemniej, w momencie kiedy minąłem pierwszego z nich, ten nagle się schylił i wskazując palcem na jezdnię spytał „O, czy to nie pana dziesięć złotych?” Odwróciłem się i bez namysłu odpowiedziałem „To? Nie, nie moje! Bierz śmiało!” Reakcją na moją odpowiedź był radosny rechot całej piątki, w czym najgłośniejszy tego, który mnie zagadnął.

Te dwa spotkania ze Stasiukową „Europą Środkową” uświadomiły mi, że pomimo zmian, jakie nastąpiły i cały czas następują, nadal funkcjonują grupki facetów, którzy wcale niekoniecznie są jakimiś bandziorami, a tylko biednymi istotami, którym nikt nie podsunął pomysłu na inne życie, a którzy sami też na niego nie wpadli, a jak wpadli to zaraz uznali, że to się nie może udać. W ten sposób ci młodzi spotkani podczas naszego wieczornego spaceru być może zestarzeją się osiągając stan tych starych spotkanych przeze mnie w drodze na niedzielny poranny trening. 

Za stary jestem, żeby z całą pewnością siebie krytykować czy potępiać tych ludzi. Są wynikiem całego szeregu czynników socjologicznych (zewnętrznych) i psychologicznych (wewnętrznych, choć też kształtowanych przez otoczenie), których nie da się łatwo wyeliminować czy przezwyciężyć. Na swój sposób są nawet zabawni i jako takich można ich tolerować. Największy zarzut, jaki mogę wytoczyć przeciwko nim jest taki, że są cholernie przewidywalni i nudni. Te wszystkie zaczepki wobec nieznajomych znam od dzieciństwa i w wykonaniu tych ludzi to jest jakaś rozpaczliwa próba wprowadzenia urozmaicenia do ich potwornie nudnej egzystencji. Próba zainicjowania czegoś, co się będzie działo. To „jak zdróweczko?” i czekanie na reakcję, jest tak banalne, że aż wzbudza współczucie. Przyznam, że tekst z rzekomo leżącą na ziemi dychą, miał dla mnie pewien „powiew świeżości”, ale to pewnie dlatego, że naprawdę już bardzo dawno nie zetknąłem się z tego typu zaczepkami. Tak czy inaczej, zjawisko facetów palących papierosy i popijających alkohol w miejscach publicznych, nie zniknęło i prawdopodobnie nadal występuje od Babadag po Nowe Warpno. Być może nie powinniśmy z tego robić wielkiego problemu, bo niewiele umiemy na to poradzić, ale z drugiej strony nie powinniśmy się chyba tym zjawiskiem zbytnio fascynować.