Dwa tygodnie temu zacząłem pisać tekst, który chciałem
umieścić na blogu. Miał on dotyczyć Ukrainy z perspektywy historycznej. Głowna
teza miała wyrażać moją nieufność co do stałości Ukraińców w swoich poglądach.
Wszyscy pamiętamy, że Ukraińcy zrobili pomarańczową rewolucję, żeby kilka lat
później demokratycznie wybrać Janukowycza, o którym od samego początku
wiedziano, że jest wasalem Moskwy. Chciałem wspomnieć o rozdarciu Ukrainy
między opcję moskiewską a polską (i jeszcze turecką po drodze) w XVII wieku,
rozdarciu między zwolennikami ugody w Perejasławiu a zwolennikami ugody w
Hadziaczu itd. itp. O banderowcach też chciałem napisać, choć może nie w duchu
księdza Isakowicza-Zaleskiego i bez typowego dla polskiej prawicy żądania
przeprosin za Wołyń, choć skłamałbym, gdybym napisał, że nie chciałbym, żeby na
Ukrainie przestano czcić sprawców rzezi na Polakach. To jednak chciałem odłożyć
na bok w obliczu bieżących wydarzeń. Rozumowania przez pryzmat historii nie
można, a nawet nie wolno wyeliminować, ale przywoływanie animozji z przeszłości
wobec bieżącej sytuacji najczęściej prowadzi do impasu, w którym nie można
podjąć żadnego pozytywnego kroku.
Tymczasem sytuacja się zmieniła, bo oto zaczęto mordować
ludzi. Znowu można by powiedzieć, że przecież to nic nowego, bo poplecznicy
Moskwy mordowali już ludzi Wyhowskiego i tych, którzy popierali ugodę
hadziacką. Refleksja historyczna w takim momencie jest jednak czymś kompletnie
nie na miejscu i świadczyłaby o małoduszności i braku elementarnych ludzkich
uczuć. Nauczyliśmy się, że w cywilizowanym świecie nie strzela się do ludzi
tak, żeby zabić. To wszystko na ten temat. Kropka, Zero dyskusji.
Jeżeli do akcji wprowadzono już nie tylko oddziały policji
wyspecjalizowane w rozpędzaniu demonstracji, ale snajperów strzelających do
wybranych przez siebie ludzi po to, żeby zabić, cywilizowany świat nie może
stać z założonymi rękami. W Europie nie może być miejsca na kolejnych Stalinów
czy Hitlerów.
Doskonale wiemy, że sznurkami Janukowycza pociąga ten, który
niedawno wyraził „zaniepokojenie” sytuacją, car przeszkolony w najlepszej
szkole tajnych służb na świecie, a mianowicie KGB. Jest to jedyny obecnie
człowiek w Europie, a może i na świecie, który, jak na razie, bardzo umiejętnie
prowadzi politykę taką, jaką chce, ponieważ w samej Rosji nikt go nie jest w
stanie powstrzymać. Jeżeli komuś się wydaje, że z Władimira Putina można
ugłaskać pojednawczymi gestami, to wykazuje się kosmiczną naiwnością, ponieważ
jest to człowiek, który doskonale zna wszystkie mechanizmy, w tym psychologiczne,
rządzące działaniami polityków. Każde ustępstwo na jego rzecz, jest przyjmowane
jako oznaka słabości, a nie dobrej woli. Jeżeli zaś dzisiaj w Unii Europejskiej
nie słyszymy o żadnych zdecydowanych krokach wobec Rosji, to tylko dlatego, że
rządzą nią ludzie o mentalności premiera Francji Edouarda Daladiera i premiera
Wielkiej Brytanii Neville’a Chamberlain’a, którzy za cenę kruchego pokoju
sprzedali Czechosłowację hitlerowskim Niemcom. Nie ma się co łudzić. Tzw.
Zachód palcem nie kiwnął podczas polskich powstań narodowych w XIX w., sprzedał
nas Stalinowi w Jałcie, nie pomógł Węgrom w 1956 ani Czechosłowacji w 1968.
Chciałbym być dobrze zrozumiany, więc wyjaśniam, że obecnie,
inaczej niż w tamtych czasach, nie chodzi o to, żeby ogłaszać mobilizację i
grozić Putinowi wojną. Myślę, że
zdecydowany protest ze strony mówiących jednym głosem przywódców państw
europejskich i USA mogłoby dużo zdziałać. Gdyby zaś Europa umiała zdobyć się na
wysiłek i wyrzeczenie w postaci wstrzymania importu rosyjskiej ropy i gazu (po
prostu przestać za nie płacić), wielkomocarstwowe zakusy moskiewskiego cara
musiałyby się zawalić, ponieważ gospodarka Rosji gospodarowaniem surowcami
energetycznymi stoi.
Niestety na to raczej nie ma szans, bo na czas nikt nie
opracował jeszcze metod wykorzystania alternatywnych paliw.
Można jednak natychmiast wyjechać z Soczi. Sportowcy
oczywiście niczemu nie są winni, a pozbawianie ich szans na medal byłoby dla
nich okrutne, ale z drugiej strony, kiedy państwo-gospodarz gwałci święto
zasadę pokoju olimpijskiego, taki gest byłby bardzo na miejscu.
Tymczasem wszyscy wolą „duraka waliat’” i udawać, że to tylko
wewnętrzna sprawa Ukrainy.
Już w latach 90. można było poczytać wywiady z rosyjskimi
bojówkarzami, których wynajmowano i wysyłano nie tylko do różnych miast
rosyjskich w celu zastraszenia elektoratu, ale również do takich krajów, jak
Ukraina, żeby popierali Leonida Kuczmę. Rosyjskojęzyczny łysy bandzior nikogo
na Ukrainie nie dziwi, bo tym językiem posługuje się na co dzień duży procent
obywateli samej Ukrainy, więc trudno sprawdzić ilu znalazło się tam rosyjskich
zadymiarzy.
Prezydent Lech Kaczyński, na którego nigdy nie głosowałem i
nigdy bym nie zagłosował, uratował
Gruzję i jej prezydenta, kiedy zorganizował „wycieczkę” do Tbilisi przywódców
europejskich państw. Wtedy Putin nie zaryzykował ataku. Obecnie nie ma nikogo,
kto byłby gotów ryzykować życie dla Ukraińców.
Często uważam, że ataki na Donalda Tuska ze strony tych,
którzy oskarżają go o chodzenie na pasku Putina i Merkel, są grubo przesadzone,
ponieważ sam uważam, że powinniśmy mieć jak najlepsze stosunki z Rosją i
Niemcami. Bardzo lubię rosyjską literaturę i kulturę, lubię Rosjan z ich
skokami nastrojów od słowiańskiej rzewnej melancholii do radosnego entuzjazmu
do tańca i śpiewu, ale niestety nie lubię ich przywódców o mentalności
cynicznych enkawudzistów, czyli po prostu zimnych bandytów. Znam osobiście
kilku współczesnych Niemców – wspaniałych ludzi, poza tym podziwiam niemiecką
myśl filozoficzną i również literaturę. Uważam też, że dobre stosunki z Rosją i
Niemcami to ogromna szansa dla naszej gospodarki. Dlatego polityka równowagi i
dobrych stosunków z tymi krajami wydaje mi się bardzo rozsądna. Są jednak
sytuacje, gdzie trzeba po pierwsze przede wszystkim pilnować własnych
interesów, czego żaden polski polityk nie umie zrobić, i są również takie
sytuacje, w których trzeba stanowczo i głośno wyartykułować swój sprzeciw
przeciwko zbrodni. Na to jednak jakoś nikt w Unii Europejskiej nie potrafi się
zdobyć.