Kończy się rok i mam poczucie, że
na blogu nie poruszyłem w tym roku nawet połowy tematów, które mnie nurtują.
Dlatego dzisiaj kilka z nich tylko zaznaczę, odnosząc się do nich w
telegraficznym skrócie.
Szefowie-psychopaci
W tym roku trafiłem na artykuł o
szefach-psychopatach (nie pamiętam autora, tytułu ani strony internetowej).
Autora zadziwiła skala zjawiska. Dyrektorów korporacji i firm, tudzież urzędów
i innych instytucji, którzy są zupełnie nieludzcy, niewrażliwi na emocje
podwładnych i kontrahentów, jest, jak się okazuje, ogromna liczba. W ciągu
swojego życia, jak niedawno pisałem przy okazji pogrzebu jednego z moich byłych
szefów, tych normalnych spotkałem całkiem niewielu (w tej niewielkiej liczbie
znajdował się zmarły.) Zaryzykowałbym stwierdzenie, że pewne cechy
psychopatyczne są po prostu niezbędne, żeby w ogóle zdobyć władzę. Jakąkolwiek.
Człowiek, który jest Hamletem, czyli ma dylematy, czy swoją decyzją kogoś nie
skrzywdzi, nie nadaje się na stanowisko przywódcze. Oczywiście wolno nam, a
nawet powinniśmy dyskutować i dążyć do tego, żeby psychopatycznych małych
dyktatorów zastępować mądrym przywództwem ludzi, którzy potrafią wykorzystać
potencjał zespołu, ale wtedy nie ma żadnej gwarancji, że w tymże zespole nie
pojawią się jednostki głupie acz inicjatywne i nie storpedują każdej mądrej
decyzji. Sztuka rządzenia, to niestety nadal również sztuka łamania woli
podwładnych. Można to jednak robić mądrze, ale najczęściej przybiera to postać
taką, z której wszyscy wychodzą poranieni. Psychopatyczny szef jednak najmniej,
ponieważ ma większą odporność na ból (w tym wypadku ten psychiczny). Jeżeli
szef ma dobrze poukładane w głowie, ma wizję rozwoju podległej sobie
instytucji/firmy, po pewnym czasie można jego psychopatyczny upór nawet
docenić. Tragedią, ale to taką, która doprowadza mnie do rozpaczy, jest to, że
kraj nasz jest pełen idiotów na kierowniczych stanowiskach, którzy są
psychopatami jeśli chodzi o brak empatii, ale którzy równocześnie są
niekompetentni na swoim stanowisku. Od czasu do czasu każdego nachodzi myśl, że
kogoś takiego należałoby po prostu zastrzelić, ponieważ pozostawienie go przy
życiu oznacza pozostawienie go u władzy (bo tacy ludzie nigdy sami nie
odchodzą), a to z kolei pociąga za sobą dalsze poczucie krzywdy i upokorzenia
oraz pogrążania się firmy.
Wymiar sprawiedliwości
Ten temat akurat przypomniał mi
telewizyjny reportaż z Bydgoszczy, gdzie przestępcy skazani na 25 lat więzienia
za zabójstwo dyrektora PZU, który nie chciał z nimi wejść w kryminalny układ,
po wyjściu z sądu po prostu zniknęli. Stało się tak dlatego, ponieważ
prokuratura uznała, że ludzie ci mogą odpowiadać z wolnej stopy. Gdyby ktoś
zrobił film z takim scenariuszem, pomyślałbym, że scenarzysta ostro przesadził
(takie miałem swego czasu wrażenie oglądając polski film Killerów Dwóch).
Ponieważ jest to prawda, śmiech jaki mnie ogarnia, mógłby kogoś z zewnątrz
przerazić, bo jest to histeryczny śmiech rozpaczy i bezsilności. Żyjemy w
kraju, w którym człowieka upośledzonego umysłowo zamyka się do więzienia za
kradzież batonika ze sklepu (a ponoć podobnych przypadków jest więcej), gdzie
jest okrutnie prześladowany przez osadzonych bandziorów, a kiedy dyrektor
więzienia kierowany ludzkim odruchem płaci za niego karę i go wypuszcza, sam
przez to staje się winny przestępstwa. Żyjemy też w kraju, gdzie piekarz
oddający stare pieczywo organizacjom charytatywnym za darmo popełnia
przestępstwo skarbowe! Od czasu do czasu możemy się też dowiedzieć o niszczeniu
całych prywatnych firm z powodu błędu urzędasa skarbowego. Kiedy okaże się, że
winy nie było, a oskarżonego uwalnia się od zarzutów, jest on już bankrutem –
bez firmy, bez pieniędzy i często też już bez rodziny. A tymczasem mordercy,
którym udowodniono zbrodnię, wychodzą z sądu, jak gdyby nigdy nic i znikają.
Tak na marginesie, swego czasu
miałem okazję przysłuchać się rozmowie grupy sędziów, którzy narzekali na
kolejnego ministra sprawiedliwości, który nie dał im oczekiwanych podwyżek
uposażeń. Jeżeli zarobki 7-9 tysięcy złotych to jest mało, to ktoś tutaj
stracił poczucie rzeczywistości.
Lustracja
To jest temat, który jest
kontrowersyjny odkąd się tylko pojawił. Bo przecież na początku transformacji
ustrojowej ktoś założył, że teraz nastąpi wielkie „kochajmy się”. Tymczasem
Niemcy, których pragmatyzm i brak zacietrzewienia w sporach publicznych
(przynajmniej nie w takim stopniu, jak u nas) zawsze podziwiałem, potrafili
otworzyć archiwa Stasi, udostępnić ich zawartość wszystkim zainteresowanym i…
nic się nie stało. Kto miał pocierpieć, to już pocierpiał i atmosfera jest
klarowna. U nas również powinno się to zrobić już dawno, ale nie zrobiono. Raz
nie dopuściła do tego „nocna zmiana”, ale przecież okazje były i później. W
końcu PiS był przy władzy przez 2 lata, a operacja taka, jak otworzenie
archiwów nie powinna być raczej jakimś logistycznym wyczynem. Nie zrobiono
tego. Osobiście mam taką teorię, że Jarosławowi Kaczyńskiemu nie tyle zależało
na lustracji, tylko na tym, żeby mieć na konkretnych ludzi haka, czyli żeby w
razie czego móc wyciągnąć na kogoś ubecki donos. Lustracja pozbawiłaby go tego narzędzia
władzy, ponieważ każdy by już wiedział kto jest kto. O politykach innych partyj
nie wspominam z tego względu, że im w ogóle na oczyszczeniu atmosfery nie
zależy, zaś w niektórych z nich byli esbecy nawet nie kryją się ze swoją
przeszłością i nawet zdobywają władzę na szczeblach lokalnych.
Stosunki polsko-rosyjskie i media
Pewne tematy wzbudzają w nas (czy
to naturalnie, czy poprzez medialną manipulację) co najmniej kontrowersje, a często głęboką irytację. W kwestii polsko-rosyjskiej
należy odróżnić zwyczajną rusofobię wynikającą z naszej znajomości historii od
rozsądnej i realnej oceny polityki Władimira Putina. Do pasji doprowadzają mnie
idiotyzmy (często wyrażane przez osoby z tytułami naukowymi), że to my tak rozdrażniamy
Rosję, że jej, biedaczce, nerwy puszczają i nakłada sankcje (nieoficjalne
jednak) na nasze mięso, owoce czy warzywa. Fakty są takie, że Władimir Putin
dba o swój wizerunek „ojca narodu”, który, tak jak dawni książęta moskiewscy „zbierali
ziemie ruskie”, zbiera ziemie sowieckie. Na odpadnięcie Ukrainy od budowanego
przez siebie układu nie mógł sobie pozwolić, więc mamy bardzo niebezpieczną
sytuację na Wschodzie. Moi znajomi, którzy zapałali wielkim entuzjazmem wobec sprawy
ukraińskiej na podstawie swojego sentymentu wobec historii Pierwszej
Rzeczypospolitej, wzbudzali i nadal wzbudzają we mnie uczucie zażenowania. Nie
znaczy to jednak, że nie należy popierać Ukrainy w obliczu brutalnego ataku na
jej terytorialną integralność. Istnienie Ukrainy, która nie jest wasalem Rosji,
jest w naszym interesie pojmowanym jak najbardziej pragmatycznie, a nie
romantycznie.
Swego czasu wielkie kontrowersje
wzbudzała likwidacja WSI przez Antoniego Macierewicza. Ludzie opowiadają
niesamowite historie, a Antoni Macierewicz do moich bohaterów z pewnością nie
należy. Z drugiej jednak strony zadziwiające jest, że przez szereg lat po
upadku PRL media ani razu nie podały wiadomości o wykryciu jakiegoś rosyjskiego
szpiega przez WSI.
Na okoliczność WSI przesłuchiwano
niedawno prezydenta Bronisława Komorowskiego, którego odpowiedzi były dalekie
od pełnych. Nic o tym nie wiedzieliśmy, ponieważ w tym czasie media rozbuchały
temat obżarstwa posłanki Pawłowicz podczas obrad Sejmu. W tym samym czasie w Sejmie podjęto próbę
wprowadzenia zmiany w konstytucji w celu sprywatyzowania lasów państwowych.
Poinformowały o tym jedynie media prawicowe (co do których jakości mam duże wątpliwości,
ale o faktach, które da się sprawdzić, przecież rzetelnie informują), bo
wszystkie kanały telewizyjne prześcigały się w dworowaniu z posiłku profesor
Pawłowicz, która skądinąd sympatii mojej nie wzbudza.
Mam wśród znajomych wielu tzw.
lemingów, którzy „łykają” wszystko, co napisze „Gazeta Wyborcza”, czy podadzą w
„Wiadomościach” TVP czy też w „Faktach” TVN. Nie jestem zwolennikiem
pisowskiego ponuractwa i apologii poczucia krzywdy, bo tak się po prostu nie da
żyć. Nie znoszę jednak jawnego wypierania wieści o faktach złych tylko dlatego,
że zostały spowodowane przez partię, którą akurat oni popierają. Od dawna wiele
się mówi o manipulacji w mediach. Manipulują wszyscy od prawa do lewa, a tzw.
media niezależne (prawicowe) też nie są od tego wolne, z tym że w forsowaniu
swoich tez są mniej subtelne i przez co robią wrażenie mało profesjonalnych.
Tymczasem media „głównego nurtu” manipulują swoimi odbiorcami o wiele
zręczniej. Natomiast najskuteczniejszą metodą manipulacji nie jest wcale
kłamstwo czy jakieś kosmiczne tezy, które próbuje się ludziom wciskać, ale po
prostu pominięcie pewnych tematów, a podsunięcie odbiorcom innych. Trochę hejtu
podsyconego zręcznie zrobionym materiałem i sarkastycznym komentarzem, a widz
już traci zdolność samodzielnego myślenia i wciąga się a to w sprawę zabójstwa
Madzi, a to w niestosowność miejsca spożywania posiłku przez pewną posłankę itd,
itp. Tymczasem rzeczy się dzieją. Istotne rzeczy odbywają się z daleka od kamer
telewizyj i od zainteresowania opinii publicznej.
Fikcja demokracji
Żyjemy w kraju, gdzie władza
wprost zniechęca do brania udziału w referendum (abstrahując już od samych
tematów referendów) czyli de facto do demokracji. Nie jest istotne, że referenda
(czy to w sprawie odwołania prezydent HGW w Warszawie, czy prywatyzacji MPECu w
Białymstoku) zostały zainicjowane przez konkretne ugrupowania polityczne. Skoro
zebrano tyle głosów, że musiały się odbyć, wtedy należało wykorzystać sytuację
do promocji demokracji bezpośredniej, czyli takiej, gdzie każdy obywatel ma
poczucie udziału w podejmowaniu decyzji. Tymczasem władze, które obawiały się
wyników, nie zachęcały swoich zwolenników, żeby poszli i głosowali na nich, ale
żeby w ogóle nie poszli, bo wtedy frekwencja będzie zbyt mała, żeby wyniki były
wiążące. To świadczy o tym, jak na ludzi działa władza. Grupy oligarchiczne,
które ją posiądą, zrobią wszystko, żeby ją utrzymać, choćby kosztem
elementarnej przyzwoitości. I tutaj moje tematy, które dość chaotycznie staram
się zreferować w tym przedostatnim dniu roku, zatoczyły koło. Bo oto wszystko
potwierdza moją tezę, że ludzie, którzy władzę zdobyli, to przeważnie
psychopaci. W przeciwnym razie by tej władzy zdobyć im się nie udało. Nie są to
ludzie, którzy sami odejdą. Taki minister zdrowia Arłukowicz, będzie się
trzymał stołka, choćby mu wszyscy czarno na białym udowodnili, że szkodzi
polskiej służbie zdrowia.
Tą niezbyt optymistyczną
obserwacją urywam ten mój dzisiejszy staroroczny strumień świadomości….