Pamiętam swoją narastającą irytację, kiedy czytałem „Drogę
do Babadag” Andrzeja Stasiuka. Przy lekturze tego tekstu trudno się oprzeć
wrażeniu, że namolnie lansowana przez autora teza jest oto bowiem taka, że całą
Europę Środkową (pojętą jako pas kontynentu od Polski, przez Słowację, Węgry,
Rumunię, Bułgarię, ale też kraje byłej Jugosławii) łączy wspólna mentalność
polegająca na bezwładzie, braku intencji i woli, a co za tym idzie, senne
bytowanie w jakimś czasoprzestrzennym zawieszeniu. Stasiuk w którymś momencie
nawet przyznaje, że historyczne ośrodki kultury, techniki czy w ogóle myśli
ludzkiej go nie interesują. Wolał się skupić na małomiasteczkowych ryneczkach,
gdzie zbierają się grupki facetów, żeby palić papierosy i popijać tani alkohol.
To, co mnie w tym „reportażu” drażni, to fakt, że nie ma w tym nic odkrywczego,
że fascynacja beznadzieją jest banalna i sama w sobie beznadziejna, ale
najbardziej denerwowało mnie to, że znając polskie wsie i małe miasteczka
doskonale zdawałem i zdaję sobie sprawę z tej obezwładniającej atmosfery, z
której na szczęście niektórzy potrafią się wyrwać, albo których rodzice byli na
tyle świadomi zagrożenia, że posłali ich do szkół w większym mieście.
Zajmując się swoimi sprawami i zainteresowaniami, na dobrą
sprawę prawie zapomniałem o takich zjawiskach, jak grupki facetów uwięzionych
we własnym przyzwyczajeniu przebywania we własnym gronie i oddawaniu się
spożyciu alkoholu przy papierosowym dymie. Tymczasem zjawisko cały czas
występuje i ma się dobrze.
Właśnie wróciłem z Nowego Warpna, miasteczka położonego na
cyplu wysuniętym w głąb Zalewu Szczecińskiego. Była to bardzo udana wycieczka,
choć z plaży i wody skorzystaliśmy tylko dwa razy. Pogoda nie sprzyjała
relaksowi tego typu, ale za to sporo pojeździliśmy i zwiedziliśmy kilka bardzo
ciekawych miejsc Pomorza Zachodniego, tudzież Pomorza Przedniego (Vorpommern).
Opowiem o tym przy innej okazji.
Nowe Warpno to miejscowość, po której widać, że jest dobrze zarządzana.
Schludne, czyste ulice, pełne uroku budynki (aż się chce użyć zdrobnienia „budyneczki”,
bo rozmiarem nie grzeszą). Co jakiś czas można się natknąć na tak modne dzisiaj
metalowe rzeźby. Wzdłuż wybrzeża – od maleńkiego portu, skąd można przepłynąć
kutrem do Altwarp (Stare Warpno po stronie niemieckiej) przez coś, co nazwałbym
„altaną widokową”, bo na wieżę to trochę za niskie, kończąc się na drugim boku
trójkąta, czyli cypla, na którym leży Nowe Warpno – przebiega wyłożona deskami
promenada, z której można po drodze zejść na strzeżoną plażę lub na mini-molo
ze schludnymi ławeczkami. Spacerując po niej można się również nauczyć historii
odkryć geograficznych i żeglarstwa z poustawianych wzdłuż niej tablic
poświęconych Kolumbowi, Vasco da Gamie i szeregu innych żeglarzy, m.in.
Leonidowi Telidze czy Krzysztofowi Baranowskiemu. Nic dziwnego, że przy ładnej
pogodzie można w miasteczku spotkać pokaźną liczbę (choć na szczęście nie
tłumy!) turystów zarówno z Polski jak i z Niemiec. Na końcu promenady władze
miejskie urządziły bardzo elegancki plac z szeregiem drewnianych altan z ławami
i stołami w środku, a obok siłownię na świeżym powietrzu (na tego typu obiekty
ukułem termin „siłowienka”).
Kiedy po pierwszym spacerze „odkryłem” to miejsce,
postanowiłem następnego dnia udać się tam w celu skorzystania z przyrządów
gimnastycznych. Było to równo tydzień temu, a więc w niedzielę. Około ósmej
rano wyszedłem dziarsko z naszej kwatery i po dwóch minutach byłem już w okolicach
siłowienki (Nowe Warpno jest miasteczkiem uroczo miniaturowym). Z pewnej
odległości doszły mnie ochrypłe głosy, z których jedynym wyraźnie
wyartykułowanym zbiorem dźwięków było bardzo popularne polskie słowo
zaczynające się na „k”. Kiedy się zbliżyłem, dostrzegłem w jednej z eleganckich
altanek grupę mężczyzn, których siwe włosy i pomarszczone twarze wskazywały na
wiek między 60 a 80 lat. Tylko jeden, stojący obok nich okrakiem na swoim
rowerze wydawał się młodszy. Potrzeba uzupełnienia alkoholu we krwi była
wyraźnie silniejsza od chęci dłuższego pozostania w łóżku w niedzielny poranek.
Siedzieli więc tak w tej altance i głośno o czymś perorowali. Pomimo, że
przechodziłem obok nich nadal nie mogłem zrozumieć, jaki był temat ich rozmowy.
Mówiąc szczerze niewiele mnie to też obchodziło. Minąłem altankę z towarzystwem
i podszedłem do przyrządów. I wtedy dopiero dotarło do mnie, że coś jednak
zrozumiałem. Otóż jeden z ochrypłych głosów zadał pytanie „Jak zdróweczko?!”,
po czym wszyscy radośnie zarechotali. Dopiero, kiedy dotarłem do pierwszego
przyrządu zdałem sobie sprawę, że to pytanie było skierowane do mnie.
Po pewnym czasie jeden ze „staruszków” (wiek był naprawdę
trudny do określenia) podszedł do jednego z przyrządów ku wesołości reszty. „Młodziak”
na rowerze wykrzyknął „Założę się, że nawet pięciu razy nie zrobi”. I
faktycznie ćwiczenia na tym przyrządzie nie wykonał (polegało na tym, żeby
usiąść i siłą mięśni ramion i piersiowych odepchnąć pionowe drążki tak, żeby
krzesełko się uniosło), ale wstał, złapał za jeden z drążków i dziesięć razy go
odciągnął. Po czym uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo, zgiął lewe ramię,
prawą ręką dotykając bicepsu.
Innym razem, a był to wieczór, kiedy już wróciliśmy z jednej
z naszych wycieczek, wybraliśmy się na spacer po promenadzie. Wyszedłszy z
naszego pensjonatu skierowaliśmy się w stronę ratusza. Generalnie wieczorami Nowe
Warpno wydaje się opustoszałe. Tak samo było i tym razem, ale nie przeszliśmy
kilku metrów, kiedy natknęliśmy się na grupę mężczyzn. Była to piątka młodych
chłopaków (tak mniej więcej od 18 do 30). Po kolorze twarzy i
charakterystycznie błyszczących oczach widać było, że trzeźwość nie była ich
najmocniejszą stroną. Oni też nas dostrzegli i przyglądali nam się badawczo.
Oczywiście nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać po takiej grupce, ale miałem
prawie pewność, że nie są to jakieś łobuzy. Niemniej, w momencie kiedy minąłem
pierwszego z nich, ten nagle się schylił i wskazując palcem na jezdnię spytał „O,
czy to nie pana dziesięć złotych?” Odwróciłem się i bez namysłu odpowiedziałem „To?
Nie, nie moje! Bierz śmiało!” Reakcją na moją odpowiedź był radosny rechot
całej piątki, w czym najgłośniejszy tego, który mnie zagadnął.
Te dwa spotkania ze Stasiukową „Europą Środkową” uświadomiły
mi, że pomimo zmian, jakie nastąpiły i cały czas następują, nadal funkcjonują
grupki facetów, którzy wcale niekoniecznie są jakimiś bandziorami, a tylko biednymi
istotami, którym nikt nie podsunął pomysłu na inne życie, a którzy sami też na
niego nie wpadli, a jak wpadli to zaraz uznali, że to się nie może udać. W ten
sposób ci młodzi spotkani podczas naszego wieczornego spaceru być może
zestarzeją się osiągając stan tych starych spotkanych przeze mnie w drodze na
niedzielny poranny trening.
Za stary jestem, żeby z całą pewnością siebie krytykować czy
potępiać tych ludzi. Są wynikiem całego szeregu czynników socjologicznych
(zewnętrznych) i psychologicznych (wewnętrznych, choć też kształtowanych przez
otoczenie), których nie da się łatwo wyeliminować czy przezwyciężyć. Na swój
sposób są nawet zabawni i jako takich można ich tolerować. Największy zarzut,
jaki mogę wytoczyć przeciwko nim jest taki, że są cholernie przewidywalni i
nudni. Te wszystkie zaczepki wobec nieznajomych znam od dzieciństwa i w
wykonaniu tych ludzi to jest jakaś rozpaczliwa próba wprowadzenia urozmaicenia
do ich potwornie nudnej egzystencji. Próba zainicjowania czegoś, co się będzie
działo. To „jak zdróweczko?” i czekanie na reakcję, jest tak banalne, że aż
wzbudza współczucie. Przyznam, że tekst z rzekomo leżącą na ziemi dychą, miał
dla mnie pewien „powiew świeżości”, ale to pewnie dlatego, że naprawdę już
bardzo dawno nie zetknąłem się z tego typu zaczepkami. Tak czy inaczej,
zjawisko facetów palących papierosy i popijających alkohol w miejscach
publicznych, nie zniknęło i prawdopodobnie nadal występuje od Babadag po Nowe
Warpno. Być może nie powinniśmy z tego robić wielkiego problemu, bo niewiele
umiemy na to poradzić, ale z drugiej strony nie powinniśmy się chyba tym
zjawiskiem zbytnio fascynować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz