niedziela, 10 października 2010

Czy ludzie po pięćdziesiątce to obiboki?


Jako jeden z środków zaradczych wypełnienia luki budżetowej a także w szerszym wymiarze ulżenia długowi publicznemu lansuje się ostatnio zapędzenie do pracy ludzi po pięćdziesiątce, którzy pracować by mogli, a jednak są chyba jakimiś cholernymi obibokami i nie pracują. 

Dziennikarze, którzy wypisują takie rzeczy, albo dzieciaki na Facebooku, które w dobrej wierze je powtarzają, prawdopodobnie nie mają zielonego pojęcia, o czym piszą, a już z całą pewnością nie myślą samodzielnie. Głosy osób, o których mowa, gdzieś nikną na forach internetowych, albo przechodzą niezauważone, podczas gdy wszystkowiedząca młodzież powtarza totalne dyrdymały z zacięciem godnym lepszej sprawy. 

Wczesne emerytury służb mundurowych to z pewnością gruba przesada. Mało który zawodowy żołnierz czy policjant po zakończeniu służby np. w wieku 35 lat (za komuny oznaczało to koniec zaliczania się do „młodzieży” i trzeba się było wypisać z ZSMP), dożywa swych dni nic nie robiąc i żyjąc z wypłacanych przez państwo pieniędzy. Owszem, chętnie te pieniądze biorą, bo reguła jest bardzo prosta – skoro dają, to się bierze, ale najczęściej pracują gdzie indziej, na niepełny etat lub na czarno, żeby tej państwowej emerytury nie stracić, albo rozkręcają własne biznesy. W tym wypadku bywa i tak, że to, co wypracują w prywatnym biznesie, to im potem państwo przepuściwszy przez tysiące urzędniczych rąk i biurek, wypłaca w postaci tej emerytury. Oczywiście można by się wdać w szczegółowe wyliczenia i gdzieś tam pewnie wyjdzie, że do ich emerytur wszyscy dopłacamy, ale nie będziemy się w takie rachunki bawić, bo to nie o to chodzi. Rzecz w tym, że państwo ustawowo obiecało płacić trzydziestopięciolatkom emerytury, a oni byliby chyba nienormalni, gdyby powiedzieli, że nie chcą tych pieniędzy brać. 

Artykuły, które coraz częściej pojawiają się w prasie i Internecie, nie czepiają się zresztą szczegółów. Wcale nie mówią o państwowych emeryturach w służbach mundurowych, ale od razu jadą po całości i grzmią, jak to zdrowi pięćdziesięciolatkowie obijają się za nasze pieniądze, podczas gdy mogliby pracować i ulżyć budżetowi. 

Chyba żaden z tych mądrali nie bierze pod uwagę faktu, że żyjemy w kraju, gdzie mimo hucznych obwieszczeń na temat naszej zieloności oraz na temat naszego wyspiarstwa, nadal istnieje bezrobocie i mimo braku rąk (często mózgów) do pracy w pewnych specjalnościach, olbrzymia rzesza ludzi nie ma co ze sobą robić i na próżno szuka zatrudnienia. Wśród nich często znajdują się ludzie po pięćdziesiątce, których po prostu wypchnięto z pracy, albo na zasiłek, albo na rentę, albo, w bardziej „eleganckich” przypadkach, wprost na emeryturę. Oczywiście, że mogliby jeszcze pracować, ale ich pracodawcy tego nie chcą.
Nie zapominajmy, że żyjemy w kraju, gdzie dopóki można komuś za pracę nie zapłacić, to się nie płaci. Państwo faktycznie mogłoby się wiele nauczyć od prywatnego biznesu, który w wielu przypadkach umie gospodarować pieniędzmi tak, żeby wyciągnąć maksymalny zysk przy minimalnych nakładach. Nie mówię o wszystkich pracodawcach, ale niestety jest to zjawisko bardzo częste. Jeżeli ktoś ma okazję dostać 1000 złotych emerytury i sobie dorobić na czarno, to dlaczego miałby harować pod kierownictwem jakiegoś cwaniaczka za 1100 zł? 

Oczywiście, żaden dziennikarz, ani młody niedoinformowany „liberał”, nie weźmie pod uwagę całości sytuacji na rynku pracy (albo w ogóle na rynku), tylko proponuje, żeby tym wypchniętym z pracy ludziom zabrać te świadczenia, które otrzymują. Rozwiązanie genialne na miarę ogólnego poziomu intelektualnego III Rzeczypospolitej! 

Osobiście wydaje mi się, że jakimś rozwiązaniem byłyby małe biznesy, choć niekoniecznie chodzi mi o zasadę samozatrudnienia. W małej firmie zatrudniającej do 5 osób, stosunki są inne niż w hierarchicznie zorganizowanym molochu. Rozsądny właściciel małego przedsiębiorstwa doskonale wie, że doświadczony pracownik to skarb. Istnieje oczywiście niebezpieczeństwo, że właściciel takiego małego biznesu też okaże się drobnym cwaniaczkiem, któremu zależy tylko na jak największej eksploatacji pracownika. Znam takie przypadki, i niestety liczenie na to, że działania takiego pracodawcy mają krótkie nogi, jest nieco naiwne. Jest mimo wszystko bezrobocie i na razie to on może robić z ludźmi, co chce. Teoretycznie jednak można trafić na normalnie myślącego biznesmena, z którym można się rozsądnie ułożyć ku obopólnej korzyści.
Zupełnie inaczej sprawa wygląda w systemie korporacyjnym. Osobiście uważam, że korporacyjny moloch niewiele się różni od państwowego molocha epoki Gierka, z tym, że pozycja pracownika we współczesnej korporacji jest o wiele gorsza. Tutaj w grę nie wchodzi tylko chciwość właścicieli na samym szczycie piramidy, ale również cały skomplikowany system wewnętrznej konkurencji wśród pracowników wszystkich szczebli. Kumoterstwo i nepotyzm mają tu miejsce tak samo, jak w firmach i urzędach państwowych. Wzajemne podgryzanie się i świń podkładanie jest również na porządku dziennym. Moloch komunistyczny dawał poczucie bezpieczeństwa socjalnego. Praca w korporacji nigdy tego nie daje. Dzisiaj jesteś a jutro cię nie ma. 

Co jakiś czas pojawiają się głosy, że nasze firmy już trochę zmądrzały i stawiają na doświadczenie i oddanie firmie. Może gdzieś tak i jest, ale to co się daje zaobserwować gołym okiem to nadal poszukiwanie „młodych, energicznych i z dużym doświadczeniem”. To ostatnie oczywiście doprowadza do rozpaczy ludzi młodych poszukujących pracy. Ten pierwszy warunek z kolei zabija tych po pięćdziesiątce. W ten sposób ktoś nakręca paranoję, robi ludziom wodę z mózgu i potem jeszcze puszcza do mediów kretyńskie teksty, które redagują równie ogłupiali dziennikarze. 

Korporacja to wielka maszynka do mielenia mięsa. Praktycznie nie ma w niej nikogo, kto by mógł się czuć bezpiecznie i w pełni wziąć odpowiedzialność za całość, albo przynajmniej za swoją działkę, bo i tak nie wiadomo, czy twój pięćdziesięcioletni rówieśnik na kierowniczym stanowisku nie zwolni cię nagle z pracy pod byle pretekstem, żeby móc zatrudnić swojego zięcia lub bratanka. Kompetencje gdzieś się tam liczą, ale w wielkim molochu nie ma ludzi niezastąpionych. 

W latach dziewięćdziesiątych zażartowałem z mojego znajomego, który był typowym produktem tamtego okresu – korporacyjnym wilkiem, żądnym sukcesu i nakierowanym na cel. Broń Boże nie czepiam się, bo zarówno wówczas, jak i dzisiaj szczerze go podziwiałem i podziwiam. Zażartowałem, bo powiedziałem, że jest ejdżystą (od ang. ageism, czyli dyskryminacja ludzi starszych), bo zatrudnia tylko młode dziewczyny. Najpierw spytał, co to jest, bo było to słowo, które dopiero zaczęło robić karierę na Zachodzie, a w Polsce mało kto to pojęcie w ogóle znał, a kiedy mu wytłumaczyłem, z rozbrajającą szczerością bez cienia poczucia wstydu stwierdził: „a niby dlaczego miałbym zatrudniać jakieś stare kaszaloty?”

Ze wstydem przyznaję, że nie zareagowałem wówczas należytym oburzeniem, ale nie dlatego, że podzielałem jego poglądy, tylko tak mnie ta jego do bólu szczera reakcja rozśmieszyła, że nie mogłem się powstrzymać od wybuchu wesołości. Rozśmieszyło mnie to tym bardziej, że kolega mój w chwilach, kiedy nie mówił o biznesie, lubił się również wymądrzać na tematy etyczno-religijne (był bardzo zaangażowanym prawosławnym). Jego podejście do ludzi starszych prawdopodobnie w ogóle mu się nie kłóciło z wysokimi standardami moralnymi, o których lubił mówić i które pewnie nawet mu się wydawało, że stosuje w życiu.
Kariera w korporacji niejednokrotnie kosztowała go wiele nerwów i wojen z kolegami. Wiem skądinąd, że szanowano go jako szefa, ponieważ jego działania w odróżnieniu do wielu mu równych lub wyżej stojących w hierarchii firmy za swój główny cel stawiało sobie rozwój przedsiębiorstwa, a nie tylko utrzymanie władzy. On był pasjonatem stawiania sobie ambitnych zadań dla dobra firmy i ich realizowaniem. Faktycznie przyniosło mu to i awans w ramach korporacji, potem przeniesienie do innego miasta na naprawdę najwyższe z możliwych wówczas stanowisk, choć oczywiście o samych szczytach (poza granicami Polski) już oczywiście marzyć nie mógł. Ale i on jednak w końcu nie wytrzymał. Będąc na świeczniki i nawet wykonując swoją pracę najlepiej jak ona może być wykonana, nie tylko nie ma się gwarancji, że się będzie nadal docenianym, ale nawet czy się ją będzie dalej wykonywało, bo jest niemal pewne, że na to stanowisko szykuje się już co najmniej kilku młodych wilków. 

Mój kolega rozsądnie odszedł ze stanowiska z godziwą odprawą i założył własną jednoosobową firmę konsultingową. Wiedzie mu się chyba bardzo dobrze, a życie ma z pewnością spokojniejsze.
Wracając do tematu – korporacja to miejsce, gdzie wręcz modelowo widać działanie tzw. układów. Nie ma siły, żeby układy się nie pojawiły. Nie zawsze są złe. Jeżeli zgodnie ze sobą współpracuje dobrze zgrany zespół i robi to dla dobra firmy, to taki układ jest idealny. Niestety mentalność wielu jest taka, że faktycznie najważniejsze jest karmienie własnego ego i utrzymanie się u władzy jako wartość sama w sobie. Tacy ludzie tworzą układy niezdrowe, kliki wzajemnie się podgryzających lizusów i miernot. Nie ma tu miejsca dla uczciwie traktującego swoje obowiązki doświadczonego pięćdziesięciolatka.
Jeden z kolejnych popularnych wśród polskich ekonomistów i dziennikarzy poglądów, to entuzjastyczna konstatacja faktu, że stawiamy naszą gospodarkę na nogi dzięki kapitałowi zagranicznemu, którego przyciąga do Polski przede wszystkim tania siła robocza. Wprost, otwartym tekstem prasa i inne media trąbią, że to wspaniale, że Polacy są niewolnikami pracującymi za głodowe stawki. Wielu z nas, zamiast czekać na ten zachodni kapitał, który ma przynieść zbawienie jakiejś statystycznie liczonej przy pomocy dość pokrętnych działań gospodarce, woli wyjechać tam, gdzie można pracować za godziwe pieniądze.
Byłoby wspaniale jakoś tych zdrowych ludzi po pięćdziesiątce zagospodarować. Znam takich, co w tym wieku ruszają pracować fizycznie do Anglii. Kiedy Niemcy otworzą swój rynek pracy, jeszcze więcej Polaków wyjedzie tam pracować. Zdrowi pięćdziesięciolatkowie pewnie też, bo są jeszcze miejsca w Europie, gdzie ceni się doświadczenie nie tylko zawodowe, ale w ogóle życiowe. W Polsce prawdopodobnie zostaną ci, którym powodzi się dobrze, ci, którzy są zbyt tchórzliwi, żeby zacząć nowe życie na obczyźnie oraz cała rzesza specjalistów od marketingu i zarządzania, która będzie w wywiadach prasowych szczerze się dziwić, że Polacy zamiast się cieszyć, że oto jakaś zachodnia firma otworzyła rękodzielnię (że użyję tego pięknego staropolskiego słowa) w ich miasteczku i oferuje pracę (za minimum socjalne), wolą pracę w obcym państwie. 

Kiedy słyszę o programach rządu dotyczących przyciągnięcia Polaków pracujących w W.Brytanii z powrotem do kraju za pomocą „atrakcyjnych” posad w Puszczy Białowieskiej, to po prostu mam ochotę usiąść na podłodze, zapłakać, a potem zacząć się po niej tarzać w histerycznym śmiechu. Myślę, że jestem w stanie znieść różne draństwa, jeśli wiem, że nie mam na nie osobistego wpływu. Nie mam jednak żadnej odporności na głupotę, zwłaszcza na tę wygłaszaną publicznie i z głęboką wiarą w to, że jest czymś przeciwnym, samym zdrowym rozsądkiem.

4 komentarze:

  1. Bardzo trafne obserwacje, niestety. Bardzo wiele firm pozbywa się pracowników po 50tce - często chodzi o to, że młodym i nieopierzonym można mniej zapłacić. Statystyki mówią również, że częściej dotyczy to kobiet niż mężczyzn. Polecam artykuł o "uniwersytecie drugiego wieku" w aktualnych Wysokich Obcasach. Szczerze podziwiam te Panie.

    Co do zachęt rządowych, by nasza młodzież i trochę starsza młodzież wracała do kraju... Cóż, mnie też to śmieszy. Mam bardzo wielu znajomych, którzy mieszkają poza krajem, od UK i Irlandii, przez Włochy, po Egipt. Pracują na bardzo różnych stanowiskach, jedni fizycznie inni umysłowo - nikt nie myśli o powrocie w najbliższym czasie. I wiesz co, sama co jakiś czas budzę się z myślą "co ja robię tu?" i mam ochotę spakować manatki i wyjechać już, teraz, natychmiast ...

    Sylwia

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś mi się wydawało, że choć lubię zwiedzać obce kraje, to jednak mieszkać chcę w Polsce. Kiedy jakieś piętnaście lat temu wylosował zieloną kartę mój kolega, który był wtedy w takim wieku, w jakim ja jestem teraz, wydawało mi się, że ja w tym wieku bym się już na taki krok nie zdobył. Obecnie niestety też mnie nachodzą myśli, że być może jest jakieś miejsce na ziemi, gdzie żyje się normalniej, ma się perspektywę jakiejś zabezpieczonej starości, a i dzieci mają lepsze szanse na przyszłość. Kiedy sobie pomyślę o czekających na mnie i moją żonę emeryturach, to faktycznie przerażenie ogarnia. Polska to nie jest kraj dla starych ludzi. Niestety dla młodych też niekoniecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi ostatnio Nowa Zelandia i Kanada chodzą po głowie ;)

    Sylwia

    OdpowiedzUsuń
  4. Ηi to all, how іs the whοle thing, I think еveгy one is getting more fгom
    thiѕ web ѕite, and your viеws are nice for
    nеω visitoгs.

    Heге is my ωebsite - discounted resorts listing - Evaluate Hotels prices

    OdpowiedzUsuń