sobota, 19 lutego 2011

Luźna myśl na temat polskiej emigracji zarobkowej

W celu zebrania materiałów do doktoratu wybrałem się do Londynu. Mogę już chyba powiedzieć, że pod względem kwerendy w British Library, jestem naprawdę zadowolony. Oczywiście przydałby się na to nie tydzień, ale co najmniej miesiąc, ale nie mogę narzekać. Znalazłem kilka bardzo użytecznych artykułów i książek, z których porobiłem notatki, więc mam nadzieję, że po powrocie je wykorzystam w postaci cytatów popierających moje tezy.

Mieszkając u Polaków z najnowszej fali imigracyjnej, tej "unijnej", siłą rzeczy człowiek poznaje cienie i ... cienie z pewnymi przebłyskami ich życia. Oczywiście są tacy, którym się udało zdobyć dobrą pracę, sprowadzić rodzinę, zapewnić dzieciom szkołę i osiągnąć pewną stabilizację. Na postronnego widza napierają jenak informacje o tych, którzy żyją "okrakiem" w obu krajach. To znaczy od wielu lat mieszkają w Anglii, ale wydaje im się, albo chce im się wydawać, że do Polski wrócą lada moment. Niektórzy oczywiście odwiedzają rodziny w Polsce, żeby zaraz wrócić i zarabiać. Rozpadają się związki i małżeństwa, nawiązują się nowe, mniej lub bardziej tymczasowe. Moją uwagę zwrócił pewien fenomen, który zwykło się przypisywać wychowaniu katolickiemu.

W Polsce od lat obserwowano maltertowane żony, które jednak uporczywie i wiernie trzymały się swoich mężów-pijaków i łajdaków. Wytłumaczenie, że bierze się to z wpojenia konieczności wytrwania w małżeństwie "póki śmierć nas nie rozłączy", było w miarę zadawalające i wzbudzało tylko pewne poczucie politowania nad kobietami, które pozwalały sobą pomiatać, żeby tylko nie złamać religijnego przykazania.

Patrząc na to, co się dzieje w pewnych polskich środowiskach, takie "kościelne" wytłumaczenie traci sens. Kobieta, która się związuje z żonatym facetem, który bez przerwy się z nią kłóci, a czasem bije, nie musi przecież być mu wierna. Wierność małżeńska pojmowana religijnie nie wchodzi tu w rachubę, bo wszyscy wiedzą, jaki jest układ. Poza tym generalnie więzi z religią bardzo się rozluźniają (wyrażając się eufemistycznie). Co więc każe tym kobietom trzymać się łobuzów? Prawdopodobnie chodzi o desperacką potrzebę czyjejś bliskości. Generalnie ludzie nie są stworzeni do samotności ani abstynencji seksualnej. W obcym środowisku potrzeba posiadania partnera/ki staje się obsesją.

Ciężka praca, ostre picie w weekend i poszukiwanie substytutu męża/żony to, można powiedzieć, w pewnych (bo oczywiście nie wszystkich) środowiskach norma. Kiedy o tym opowiada się w Polsce, większość rozdziawia gęby i kiwa głową w niemym oburzeniu. Sodoma i Gomora normalnie! Cytując klasyka, nie rzucałbym jednak pierwszy kamieniem, bo nikt nie wie, jak by się zachował w danej sytucji. Nawet niektórzy Anglicy, których normy moralne wydają się dość dalekie od polsko-katolickich, czasami wyrażają zdziwienie ("Czy wśród Polaków są jakieś normalne związki?"). Rzeczywistość jest taka, jaka jest i zdziwienie, ani potępianie niczego do sprawy nie wnoszą. Prawda jest taka, że rozłąka i poczucie osamotnienia robią swoje, a małżeństwa na odległość wymagają heroizmu po obu stronach.

To, nad czym warto się zastanowić, to raczej fakt, że Polacy nadal muszą wyjeżdżać do innych krajów w poszukiwaniu pracy. Rząd z rozbrajającym cynizmem wyraża natomiast wielkie zadowolenie z faktu, że oto Niemcy otwierają swój rynek pracy dla Polaków. Politykom otwiera się znowu "wentyl bezpieczeństwa", odsetek bezrobotnych w krajowych statystykach spadnie, czym się będzie można głośno pochwalić w telewizji, a losy konkretnych ludzi, rodzin, dzieci, nikogo z działaczy tej czy innej partii nie obchodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz