wtorek, 1 marca 2011

Przy okazji likwidacji kuratoriów

Przeczytałem dziś na Onecie artykuł o pomysłach pani minister Hall na likwidację kuratoriów. Kuratoria, jak to kuratoria - miejsce pracy byłych nauczycieli, którzy zapragnęli zostać urzędnikami. Czy spełniają jakąś rolę w polskiej oświacie? Jakąś na pewno, bo przecież wiele zależy od konkretnych kuratorów i wizytatorów. Mądry kurator potrafi zrobić wiele dobrego, zły może dużo zepsuć. Ponieważ często stanowiska te są obsadzane "z klucza politycznego", a więc zależą od aktualnej koalicji rządzącej w kraju, nic dobrego z ich działalności wyniknąć nie może. Teraz pani minister proponuje ich likwidację. Ale zaraz w ich miejsce proponuje coś innego. Czytam sobie ten artykuł i czytam i jakoś nie mogę uwierzyć, że nowa struktura oparta na bazie starego kuratorium będzie się odeń różniła. Kolejna hucpa, wobec której konkretna wiedza i umiejętności naszych dzieci zdają się najmniej ważne.
Jeden z forumowiczów skomentował nowy pomysł pani minister w następujący sposób:

Praktycznie każdy ME po 89 realizuje metodą małych kroczków zadanie niszczenia Polskiej edukacji - może z wyjątkiem Giertycha.

Przykłady:
- stworzenie Gimnazjów i skanalizowanie uczniów w najtrudniejszym wychowawczo okresie życia w jednym miejscu - de facto 3 lata gimnazjów dla wielu uczniów to zmarnowany czas gdyż nauczyciele głównie walczą o sprawy wychowawcze niż uczą
- biurokratyzacja pracy nauczyciela - zmuszanie nauczycieli do produkcji masy nikomu nie potrzebnych papierów co skutkuje tym że musi on wygospodarować czas na te papiery kosztem jakości nauki dzieci (sprawozdania, ankiety, raporty, plany naprawcze, ewaluacje itd)
- brak stabilizacji - MEN co jakiś czas wpada na pomysł że czas coś zmienić. Ucząc w szkole od 15 lat nie pamiętam kwartału by nie wyszło jakieś rozporządzenie zmuszające do zmian w statucie szkoły lub w programie wychowawczym lub w programie profilaktyki lub w inny sposób zmuszający nauczycieli w szkole do oderwania się od normalnej pracy i przesiadywania godzinami na Radach Pedagogicznych dostosowując dokumentacje szkoły do kaprysów MEN.
- wprowadzenie kategoryzacji nauczycieli (stażyści, kontaktowi, mianowani itd)- rozpoczął się wyścig szczurów, produkcja masy papierów na poczet awansu i dla wielu nauczycieli awans stał się celem samym w sobie. Efekt? Przez 3 lata stażu nauczyciel zajmuje się sobą a nie uczniami. Nie mówiąc już o fermencie jaki system awansu wywołał w szkołach w gronie nauczycieli - zawiść.
- wprowadzeni sprawdzianów i egzaminów gdzie się da - teraz już dla 3-klasistów w podstawówkach!- kolejna sztuka dla sztuki mająca szykanować nauczycieli bo de facto wyniki tych sprawdzianów stały się batem na nauczycieli. Kolejna cegiełka deprawująca uczniów gdyż wielu nauczycieli chcących by ich uczniowie dobrze wypadli na sprawdzianie zamiast ich uczyć to doskonali z nimi techniki rozwiązywania arkuszy testów - zmarnowany czas.
- a teraz mamy likwidacje kuratoriów i OKE by w to miejsce powstały inne podobne struktury które będą robić dokładnie to samo ale by się wyróżnić i pokazać że są inne i lepsze od swoich poprzedniczek to zmuszą nauczycieli do kolejnej porcji produkcji nikomu nie potrzebnych papierków.

Po co to wszystko?
Polskie dzieci nie mają być inteligentne i wykształcone w Europie naszym zadaniem jest być wołami do roboty, a nie do myślenia. Ktoś kto pracuje w edukacji i nie dostrzega co się dzieje i dokąd to zmierza jest ślepcem.
~poirot

Duch wypowiedzi internauty ~poirot trąci nieco teorią spiskową, bowiem wielu z nas wierzy, że istnieje planowa polityka sterowana przez wrogie nam siły (tu można podstawić dowolnego wroga: Rosjan, Niemców, Unię Europejską, Żydów itd., itp) polegająca na systematycznym ogłupianiu Polaków. Nie sądzę, żeby tak było, ale moja konkluzja jest tym bardziej pesymistyczna. Tym wszystkim nie kierują wraże, perfidne acz piekielnie inteligentne siły dążące do zniszczenia narodu. Obawiam się, że głupoty w polskiej oświacie biorą się z arogancji inicjatywnych głupców. Inicjatywny głupiec dorywa się do władzy, bo ma przewagę nad biernym "mędrcem". Jak to kiedyś powiedział Janusz Korwin-Mikke (z którego poglądami na temat oświaty zupełnie się nie zgadzam, bo on by ją zburzył do reszty!), w urzędach siedzą urzędnicy i muszą się czymś zajmować. Ponieważ nie mają specjalnie nic do roboty, to wymyślają. Ponieważ nie są mistrzami intelektu, to najczęściej wymyślają rzeczy głupie i społecznie szkodliwe.

Z pewnością nie jest tak, że jacyś spiskowcy niszczą akurat polską oświatę. Fakty są takie, że kierując się takim rozumowaniem, można bez trudu dojść do wniosku, że oświatę kompletnie zniszczono w Stanach Zjednoczonych czy obecnie w Wielkiej Brytanii, gdzie chwali się ucznia za to, że w ogóle zrobił pracę domową. Tam jednak, oprócz może szeroko pojętych mas, ludzie (przynajmniej niektórzy) wiedzą, że krajem mają rządzić absolwenci elitarnych szkół prywatnych (nie, nie takich prywatnych, gdzie się tylko płaci i dostaje dyplom), a reszcie wystarczy znajomość literek, dodawania i odejmowania, no może z odrobiną mnożenia i dzielenia, i prawo jazdy.

Osobiście zawsze brakowało mi w polskim systemie edukacyjnym, zarówno za komuny, jak i potem, możliwości zapewnienia uczniowi rozwoju w kierunku, który go interesuje. Jeżeli np. chłopak zaczytuje się w książkach z historii lotnictwa, to nie ma żadnej możliwości uwzględnienia jego wiedzy na świadectwie, czy choćby na zajęciach szkolnych. Często taki zapaleniec nie ma nawet z kim porozmawiać o swojej pasji. Jest natomiast gnębiony z powodu braku znajomości np. budowy ameby lub zastosowania przydawki. Niemniej musimy pamiętać, że człowiek, jako istota ekonomiczna (brzydko zwana "leniwą"), gdyby mógł, to by nic nie robił (nie każdy, ale wielu z nas). Dlatego przymuszenie do pewnych działań jest niezbędne. Jeżeli w szkole nie wyrobimy w dzieciakach nawyku czytania, to nie ma się co spodziewać mądrego społeczeństwa. Niekoniecznie mam tu na myśli lektury szkolne, a w dorosłym życiu czytanie powieści, choć to byłoby jak najbardziej wspaniałe. Chodzi o czytanie w ogóle, choćby bieżących wiadomości w gazecie czy na portalu internetowym, o nawyk szukania informacji w słowie pisanym.

Tutaj muszę jednak zastrzec, że to, co napisałem powyżej, było powtarzane przez władze oświatowe od 1989 roku i przyczyniło się do wprowadzenia śmiesznej matury "pod klucz". Informacja to niestety nie jest wiedza. To dopiero początek wiedzy. Wielu z nas zachwycało się na początku lat 90. amerykańskim podejściem do wiedzy, czyli takim, że nie muszę niczego pamiętać, bo umiem sobie znaleźć wszystko, czego potrzebuję. Niewątpliwie jest to cenna umiejętność. W wielu dziedzinach takie podejście ma jednak krótkie nogi. Na pewno żaden lekarz nie ma wszechstronnej wiedzy medycznej (no może dr House), ale wyobraźmy sobie takiego, któy przy najprostszym problemie musi sięgać do książki medycznej (albo do komputera, który mówi "paracetamol"). Nawyk poszerzania horyzontów, trwałego przekształcania własnego umysłu w pożądanym kierunku, został zepchnięty w oświacie na plan dalszy. Młodzież po maturze często nie czyta, bo nie umie się skoncentrować, ale to nie problem, bo to można wyćwiczyć. Problem w tym, że nikomu się nie chce tego ćwiczyć, bo zarówno nauczyciele w szkole, jak i wykładowcy na uczelniach odpuścili sobie zmuszanie młodych ludzi do jakiegoś wysiłku. Tutaj wchodzimy w kolejny temat, choć ściśle związany z tym, o czym teraz piszę.

Tak czy inaczej, dajmy nauczycielom uczyć. Pozwólmy dzieciakom rozwijać i naprawdę pogłębiać wiedzę. Patrząc np. jak do egzaminów przygotowują się moje dzieci, myślę, że znalazłem się w jakimś koszmarze. One rozwiązują po prostu szereg testów. Jak dotąd ta metoda się sprawdza, bo rozwiązywanie testów sprawia, że jesteś coraz lepszy... w rozwiązywaniu testów.

Prowadziłem niedawno zajęcia przygotowujące do egzaminu TELC na pozomie B2. Widząc po pierwszych zajęciach, że wielu uczestników kursu nie reprezentuje sobą nawet poziomu A2, chciałem nauczyć ich pewnych podstaw języka, bez których dalej nie można ruszyć. Z oburzeniem zażądano, żebym ich tutaj nie uczył języka, bo to w pół roku i tak niemożliwe, ale żebym im dał jak najwięcej ćwiczeń testowych, które ich przygotują do zdania egzaminu. Tylko do niektórych dotarło, że bez znajomości języka, nie zrobią prawidłowo ani jednego zadania testowego, bo nauka polegająca na rozwiązywaniu testów egzaminacyjnych jest jak trening bokserski kompletnego nowicjusza, który polegałby tylko na walce z samymi mistrzami. Czy w ten sposób można się czegoś nauczyć? No czegoś tam tak, ale to będzie zawsze miotanie się we mgle. Pewnych rzeczy trzeba się porządnie nauczyć od podstaw i po kolei wg konkretnych założeń metodycznych. Czy na to jest jednak miejsce w polskiej oświacie? Wydaje się, że dla kolejnych władz jest to najmniej ważne.

1 komentarz:

  1. Wiesz co? Zgadzam się z tym, co piszesz... Co więcej, zgadzam się, z tym co Korwin-Mikke powiedział o urzędnikach, co mnie totalnie rozwaliło, bo zawsze byłam przekonana, że pięknie się z panem K-M pod wszystkimi względami różnimy.

    OdpowiedzUsuń