wtorek, 19 listopada 2013

Spontan zorganizowany, czyli przepis na zabawę z klasą



Kiedy miałem piętnaście lat na ekrany polskich kin trafił musical Hair. Eksportowane filmy zawsze były w Polsce pokazywane ze sporym opóźnieniem (bo np. takie Wejście smoka pojawiło się w Polsce dziesięć lat po wyprodukowaniu), ale w tym wypadku było całkiem nieźle, bo na Hair poszliśmy do kina już w rok po amerykańskiej premierze. Na mnie jako piętnastolatku film Miloša Formana zrobił ogromne wrażenie. Musicale i filmy muzyczne oglądałem już wcześniej w polskiej telewizji, ale nigdy wcześniej nie umiałem się do nich przekonać. Idzie bowiem sobie gość ulicą, a tu nagle zaczyna tańczyć i śpiewać. Albo rozmawia sobie dziewczyna z chłopakiem i też nagle przechodzą na śpiewanie. Na dodatek, jeżeli wtrącona piosenka była smętna, denerwowało mnie, że wprowadzają tylko niepotrzebną dłużyznę. Z Hair po raz pierwszy w życiu było zupełnie inaczej. Muzyka, śpiew i taniec nie tylko nie przeszkadzały mi w odbiorze filmu, ale wręcz przeciwnie. Poszedłem go obejrzeć jeszcze kilka razy właśnie ze względu na walory pozafabularne, choć sama historia tam opowiedziana przez scenarzystę Michaela Wellera jest również dobra. Na marginesie dodajmy, że w scenicznej wersji Jamesa Rado i Gerome’a Ragni nie rozgrywa się żadna akcja, tylko poszczególni bohaterowie krótko się przedstawiają i… śpiewają (i tańczą oczywiście).

Dzięki Hair zacząłem inaczej patrzeć na inne musicale, które zaczęły do mnie inaczej przemawiać. Ponownie odkryłem Deszczową piosenkę, którą jako dziecko widziałem w cyklu „W starym kinie” pana Stanisława Janickiego, ale nie potrafiłem wówczas ocenić. Z ogromnym opóźnieniem obejrzałem West Side Story i szereg innych filmowych produkcji muzycznych, z których niestety tylko część jest naprawdę świetnie dograna, tzn. muzyka doskonale pasuje do fabuły. Zrobienie z Nędzników filmowego musicalu uważam np. za eksperyment średnio udany, ale to z tego względu, że Russel Crow nie przekonał mnie do swojego talentu wokalnego. Dużo wcześniej, też dzięki telewizji, miałem okazję wraz z milionami Polaków posłuchać i zobaczyć genialnego Chaima Topola w Skrzypku na dachu.

Piszę o tych musicalach dlatego, że po obejrzeniu Hair nie mogłem się oprzeć wytworom swojej wyobraźni, że oto idę ulicą do szkoły, a ludzie nagle zaczynają tańczyć i śpiewać. Właściwie były momenty, że dziwiło mnie, że tak się nie dzieje. Oczywiście nieco koloryzuję, ale naprawdę żałowałem, że w naszym codziennym życiu tak mało jest muzyki. Właściwie to ona niby jest, bo przecież młodzi ludzie bez przerwy czegoś słuchają. Problem w tym, że w większości tylko słuchają. Owszem, niektórzy próbują sami coś robić i to nawet całkiem udanie (pomijając fakt, że te wysiłki rzadko bywają docenione – tylko niewielu laureatów tak licznych konkursów telewizyjnych osiąga sławę i pieniądze), ale jako masa pozostajemy narodem, który trudno porwać do jakiejś aktywności muzycznej.

Obserwacja wesel i zabaw tanecznych przeplatanych konkursami karaoke pokazuje, że jest z nami dość słabo. Nie wybijamy się poza zaproponowaną nam przez wodzirejów (didżejów lub liderów disco-polowych kapel) lub przez maszynę schematów. Kiedy ktoś podejmie spontaniczną próbę śpiewaczą w celu porwania publiczności, kończy się to dołączeniem góra 2-3 osób, które na dodatek niemiłosiernie fałszują. Od razu przychodzą mi na myśl Rosjanie (nie wiem czy wszyscy, ale przynajmniej Rosjanie starszego pokolenia), którzy potkawszy się w gronie nieznajomych potrafili od razu śpiewać na głosy.

No dobrze, jakiegoś naturalnego talentu do zbiorowych popisów wokalnych nie mamy, ale można przecież spróbować coś zorganizować. To jest jednak marzenie ściętej głowy. Zabawa po polsku ma być łatwa, prosta i przyjemna. Mięso z grilla, zgrzewka piwa, jakiś samograj i jest zabawa. I tak dobrze, że w wielu środowiskach chce się jeszcze przygotować jakieś dobre jedzenie, bo przecież można zaobserwować ludzi świetnie bawiących się przy paczce chipsów. Naprawdę nie zadzieram nosa i nie krytykuję spontanicznego luzu, bo to generalnie objaw zdrowia psychicznego, ale przeraża mnie powtarzalność i przewidywalność schematu. Jeżeli grono znajomych spotyka się regularnie i postępuje zawsze wg tego samego wzoru, po pewnym czasie taka zabawa może się znudzić. Niektórzy wlewają w siebie coraz to większe ilości alkoholu z nadzieją, że w ten sposób osiągną stan wyluzowania, który pozwoli im lepiej się bawić, a tymczasem uczucie nudy nie ustępuje, zaś alkohol powoduje tylko stan coraz większego zmęczenia.

Do improwizacji najlepiej się dobrze przygotować. Jest w tym twierdzeniu wewnętrzna sprzeczność, ale dobrze przygotowane akcje robią wrażenie najbardziej spontanicznych. Oczywiście po jakimś czasie publiczność się orientuje, że obserwuje coś, co ktoś wcześniej zaplanował i nad czym pracował, ale i tak pozostaje pod wrażeniem.

Ja jestem pod wrażeniem występu rodziny niejakiej Vanessy, amerykańskiej panny młodej, w którym sam pan młody, ojciec Vanessy, a następnie cała rzesza wujków, cioć, kuzynów i kuzynek odgrywa fragment Skrzypka na dachu. Kapitalny występ całkowicie zaskoczył pannę młodą, natomiast wszyscy uczestnicy wesela doskonale się bawili. Niemniej, ten jednorazowy sukces wymagał niemałego wysiłku od całej rodziny – musieli się przecież przez jakiś czas spotykać i odbywać regularne próby!


O różnicach między Amerykanami a Polakami można pisać całe tomy, ale wśród wielu można zaobserwować gotowość poświęcenia swojego życia jakiejś pasji, z której niektórym udaje się potem żyć. Setki kelnerów czy ochroniarzy trenuje grę na jakimś instrumencie, pisze scenariusze filmowe lub pisze programy komputerowe z nadzieją, że kiedyś nastąpi ten wielki dzień, w którym odniosą sukces. W rzeczywistości ten sukces może nigdy nie nadejść, ale dzięki tym pasjom ich życie jest o wiele ciekawsze, a obcowanie z takimi ludźmi jest dla każdego przyjemnością. My lubimy się przechwalać przewagami naszej młodzieży w matematyce czy innych przedmiotach szkolnych, tylko że później praktycznie nikt nie umie z tej szkolnej wiedzy zrobić użytku. Problem oczywiście m.in. w tym, że żyjemy w kraju, gdzie kapitał społeczny praktycznie nie istnieje i nikt nie wie, jak prawidłowo i wydajnie wykorzystywać ludzkie możliwości. Myślę jednak, że jakość naszego życia, tudzież poprawa naszej samooceny (taka prawdziwa, a nie megalomańska) mogłaby się wyraźnie poprawić, gdybyśmy od czasu do czasu zrobili coś wartościowego po prostu dla zabawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz