sobota, 18 stycznia 2014

Reformy Jerzego Buzka a obecna propozycja Leszka Millera



Od czasów czterech reform rządu Jerzego Buzka przymierzałem się do napisania o własnych wobec nich wątpliwości, ale czas mijał, ja nie napisałem, natomiast inni już temat podjęli i to całkiem aktywnie. Żeby jednak wszystko było jasne, byłem wielkim zwolennikiem Buzkowych reform, ba, wręcz entuzjastą. Wiara w lepszą przyszłość, jakie wówczas we mnie wzbudziły, chyba nawet nie da się porównać z żadnym innym entuzjazmem w moim życiu. Upadek komuny w 1989 r. jakichś namacalnych zmian od razu nie wniósł, oprócz twarzy w telewizji, ale też tylko niektórych. Przez pierwszą połowę lat 90. ubiegłego stulecia uważałem, że w sumie to gdyby komuna przetrwała, nasze życie niewiele mniej by się zmieniło. Komuniści wpuściliby zachodni kapitał, zaś cały system machiny państwowej działałby tak samo. Balcerowicz co prawda przykręcił śrubę w imię rozwoju gospodarki, czego też do końca wówczas nie rozumiałem, bo sobie przecież wyobrażałem, że jak będzie kapitalizm, to każdy się będzie bogacił, a państwo nie będzie karało za to, że ktoś za dużo zarobił. Myliłem się, ale ponieważ efekt w postaci zdławienia hiperinflacji był faktycznie imponujący, uznałem, że Balcerowicz jednak zrobił dobrze. Niemniej w wielu dziedzinach życia stosunki wyglądały jak za komuny. Dlatego reformy Buzka z 1999 roku przywitałem z niekłamanym entuzjazmem

Wierzyłem w to, że wprowadzenie gimnazjum i liceum przygotowującego już tylko z kilku przedmiotów potrzebnych do studiów wybranego kierunku, będzie wspaniałym krokiem, który naszej młodzieży przyniesie same korzyści – skuteczniejszy proces dydaktyczny połączony z przyjemnością zdobywania wiedzy. Rozczarowanie przyszło już wkrótce, kiedy się zorientowałem, że realizuje się taki sam program jak wcześniej i tymi samymi metodami, tylko, że ósmoklasista jest uczniem drugiej klasy gimnazjum. No może nie do końca taki sam program, bo np. trzeba było podzielić historię na trzy powtarzające się kursy (oczywiście z pewnym poszerzaniem materiału), przez co uczniowie nauczycieli, którzy nie wyrabiali się z programem, nigdy nie poznali II wojny światowej. Kilka lat zajęło dostosowanie programów do potrzeb nowego podziału szkolnictwa. Z podstawówek np. wyrzucono geografię, a ostatnio z dwóch ostatnich lat liceum zrobiono to, czego kiedyś właśnie oczekiwałem, czyli kilka kursów przygotowujących do wybranego kierunku studiów. Problem w tym, że mnie się to w międzyczasie przestało podobać, ponieważ uważam, że młody człowiek w wieku lat 17-18 często jeszcze nie ma pojęcia, co będzie chciał studiować. Poza tym np. okrojenie programu historii w tych klasach może zaowocować poważnymi brakami w edukacji obywatelskiej kolejnych pokoleń. To jest jednak temat na osobną dyskusję, bo wcale też nie należę do tych, którzy uważają, że wszystkich młodych ludzi trzeba zmuszać do zapamiętywania wszystkich szczegółów z przeszłości.

Reforma zdrowia okazała się zupełnie nie tym, czego się spodziewałem, ponieważ Kasy Chorych wcale nie stały się konkurującymi ze sobą firmami, czy też spółdzielniami (na kształt tych przedwojennych) prześcigującymi się oferowaniu pacjentom coraz lepszych usług, a po prostu zwykłymi organami administracji służby zdrowia, a przy tym instytucjami o wysokim stopniu upolitycznienia, na których każdy wódz partyjny uposażał swoje wierne sługi. Kiedy w miejsce Kas Chorych powołano Narodowy Fundusz Zdrowia, zapłonąłem świętym oburzeniem na niecnych komuchów, którzy pana Buzkową reformę zniweczyli i wszystko na nowo zcentralizowali, ale dzisiaj uważam, że nie miało to większego znaczenia. Instytucja lekarza rodzinnego bardzo mi się podoba, choć znam ludzi, którzy na swoich lekarzy narzekają. Ja po latach czekania w długich kolejkach do internisty z wielką ulgą zapisałem się do przychodni prowadzonej przez moją lekarkę rodzinną, gdzie przez telefon umawiam się na konkretną godzinę, a podstawowe badania laboratoryjne mogę zrobić na miejscu.

Roforma emerytalna właśnie umarła na naszych oczach, więc nie ma o czym rozmawiać. OFE, jak się okazało, to nie były nasze pieniądze, które miały na nasze emerytury zarabiać, pomijając już to, że one w ogóle nie zarabiały. ZUS wybudował szklane pałace, kupił luksusowe samochody, skomputeryzował się dając zarobić jednemu prywatnemu przedsiębiorcy, tudzież zatrudnił więcej pracowników, którym wypłaca co jakiś czas premie, ale wszystkie media mówią, że np. moje pokolenie może po prostu nie dostać emerytury, bo system się załamie.

Od samego początku miałem nieco wątpliwości co do reformy administracji terytorialnej Polski. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie podniecał mnie powrót do tradycyjnego podziału na duże województwa i do staropolskich powiatów, ale od samego początku miałem problem z przeliczeniem oszczędności na administracji państwowej. Żeby nie wiem jak liczyć, za nic mi nie wychodziły obliczenia, z których wynikałoby, że teraz państwo będzie potrzebowało mniej pracowników. Owszem, znikną 33 województwa i ich urzędy, ale za to powoła się 380 urzędów powiatowych, przy czym w gminach nic się nie zmieni. Wyglądało na to, że teraz tych urzędników państwo zatrudni jeszcze więcej, a ktoś ich przecież będzie musiał utrzymywać.

Miałem też wątpliwość innego typu. Otóż z dzieciństwa doskonale pamiętałem reformę Gierka z 1975 r. Oprócz tego, że trąbiły o niej wszystkie ówczesne gazety i reżimowa telewizja, to jeszcze nasi nauczyciele w szkole podstawowej poczuwali się do obowiązku wytłumaczenia nam, jak jest jej sens. Argument, który mnie jako dziesięciolatkowi utkwił w głowie, polegał na tym, że pierwszy sekretarz Gierek mądrze to wszystko obmyślił, ponieważ teraz nastąpi ożywienie mniejszych ośrodków miejskich w Polsce, które z zapyziałej prowincji staną się poważnymi ośrodkami cywilizacji. Wzrośnie prestiż tych miast, ponieważ będą tam urzędy państwowe, obywatele będą mieli bliżej do urzędu wojewódzkiego, bo np. ze Skierniewic nie trzeba będzie jeździć do Łodzi, a dzięki temu nastąpi ożywienie gospodarcze i kulturalne, bo zbuduje się w tych miastach kina, teatry, domy kultury itd. I to do mnie, dzieciaka interesującego się polityką, wówczas przemawiało. Oczywiście Gierek mógł mieć jakieś inne intencje. Pewien mój znajomy przytoczył np. argument, że chciał on mieć pod swoją kontrolą 49 słabych sekretarzy wojewódzkich zamiast 17 silnych. Może i tak, ale w świetle całego problemu, nie wydaje mi się to dzisiaj takie istotne.

Decentralizacja i ożywianie prowincji, jako element aktywizujący lokalne społeczności i przedsiębiorcze jednostki, to idea, które jest mi nadal bardzo bliska, dlatego co jakiś czas wracała do mnie myśl o tych gierkowskich 49 województwach, ale oczywiście z silnymi samorządami. Często miewam sceptyczny stosunek do Unii Europejskiej ponieważ uważam, że w przypadku Polski prowadzi ona do jej peryferyzacji, co przejawia się w braku wiary obywateli naszego kraju we jego rolę w całym systemie europejskim, oraz do grawitacji w kierunku Brukseli, Berlina i Londynu, przy demograficznym drenażu kraju nad Wisłą. Uważam, że bezcenne są wszystkie działania prowadzące do ożywienia społeczności lokalnych, które nie ulegną dezintegracji na skutek odpływu do centrum.

Niestety nie byłbym sobą, gdybym nie dostrzegł wielkiego „ALE”. Otóż obserwacja rzeczywistości prowadzi mnie do wniosku, że nawet najlepsze reformy mające na celu wywołanie pewnych ogólnych trendów, niczego nie zmienią, jeżeli w danym miejscu i czasie nie znajdzie się grupa bardzo konkretnych ludzi gotowych do działania na rzecz jakiejś idei. Jeżeli zabraknie konkretnego materiału ludzkiego, czyli np. jeżeli w Sieradzu zabraknie lokalnych entuzjastów z pomysłem na swoje miasto, żadna reforma nic nie pomoże. Ba, taka grupa entuzjastów może okazać się również bez znaczenia, jeżeli nie uda im się pociągnąć za sobą większej liczby współobywateli. Jeżeli bowiem nie uda się wytworzyć w obywatelach danego miasta głębokiego, a przy tym naturalnego, przeświadczenia, że w tymże mieście warto żyć i planować przyszłość swoją i swoich dzieci, nie pomogą żadne przetasowania na mapie. Jeżeli dodamy do tego czynnik gospodarczy, musimy z przykrością skonstatować, że jeżeli za awansem administracyjnym danego miasta nie idzie rozwój gospodarczy w postaci przedsiębiorstw dających zatrudnienie mieszkańcom, nic temu miastu nie pomoże.

Dwadzieścia cztery lata gierkowskich województw niestety nie zrobiły z Suwałk czy Tarnobrzega metropolii, natomiast największy rozwój Zamościa nastąpił w ostatnim dziesięcioleciu, a nie w czasach, gdy był on stolicą województwa. Wiara w magiczną moc decyzji administracyjnych władz to w moim przypadku już przeszłość. Nie wiem więc, co dokładnie przyświeca Leszkowi Millerowi, który w imieniu SLD proponuje powrót do 49 województw. Gdyby taka reforma zaowocowała odczuwalną redukcją etatów urzędniczych utrzymywanych z naszych podatków a przy tym faktycznym ożywieniem gospodarczym i kulturalnym „nowych” stolic województw, byłbym za, pomimo całego sentymentu do staropolskich powiatów. Ponieważ jednak polskie doświadczenie pokazuje, że każda, ale to dosłownie każda reforma w naszej Rzeczypospolitej przynosi kilka lat bałaganu z powodu niedostatecznego jej dopracowania i braku środków finansowych, jestem bardzo ostrożny wobec tego typu propozycji. Żyjemy w czasach, w których nawet duże ośrodki są w odwrocie (vide Łódź), w których tysiące młodych ludzi wyjeżdża do europejskich centrów ciężkości, czyli do krajów, w których po prostu generuje się i zarabia pieniądze. Czy w tych warunkach awans kilku prowincjonalnych miast do rangi stolicy województwa może przynieść jakiekolwiek efekty? Osobiście bardzo wątpię. We wszystkich dziedzinach wolałbym bowiem mniej reform, a więcej skutecznej pracy. Reformy oczywiście zawsze będą potrzebne i sam mam wielkie marzenie, żeby jednak w kilku dziedzinach życia publicznego je przeprowadzić (np. w szkolnictwie wyższym, ale również i tym niższych szczebli). Na razie te proponowane ostatnio przez różne partie traktuję jak polityczne fetysze, które nijak się nie przekładają na lepsze życie obywateli Rzeczypospolitej.

Bodźcem do napisania tych kilku refleksji był tekst Bartłomieja Radziejowskiego, „Polska 49”, czyli Millera strzał w dziesiątkę: http://www.nowakonfederacja.pl/polska-49-czyli-millera-strzal-w-dziesiatke/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz