sobota, 25 stycznia 2014

Ukraińskie dylematy


Tam, gdzie zabija się ludzi, nie powinno być żadnej dyskusji na temat oceny moralnej zabójców. Jako społeczność ludzka w większości już dawno umówiliśmy się, że pozbawianie ludzi życia jest złe i godne potępienia. Kiedy dochodzi do zbrodni popełnianych jawnie, przed kamerami reporterów, czyli praktycznie na oczach całego świata, ogarnia nas oburzenie już nie tylko na zbrodniarzy, bo to jest oczywiste, ale na resztę owego świata, która się bezczynnie przypatruje i palcem nie kiwnie, żeby zbrodniom zapobiec. Świat nic nie zrobił, kiedy Włosi zaatakowali Etiopię jeszcze przed II wojną światową, choć Hajle Sellasje apelował o pomoc na forum Ligi Narodów. My, Polacy, do dziś mamy pretensje do świata, że nie powstrzymał Hitlera przed i w 1939.

Kiedy tylko kraje, które uważają się za uprawnione do zagranicznej interwencji wojskowej w imię obrony praw człowieka, faktycznie wyślą swoje oddziały do krajów, gdzie popełniane są zbrodnie, natychmiast spotykają się z potępieniem, że same są agresorami i swoją wojskową obecnością robią więcej zła niż dobra.

Rozumowanie w kategoriach etycznych dobra i zła jest niezbędne, żeby w ogóle móc uzasadnić jakiekolwiek działanie, zwłaszcza w sferze publicznej. Każdy, kto głośno wyrazi opinię, że w polityce kategorie dobra i zła nie mają większego zastosowania, narazi się na opinię cynicznego relatywisty i makiawelicznego szatana. Wyrzeknięcie się kategorii etycznych sprawia bowiem, że tracimy poczucie (złudzenie) gruntu pod nogami, bez którego nie wiemy jak się w ogóle poruszać. Dlatego historia świata to jedno pasmo nie tylko okrucieństwa, ale nieustannych dysocjacji poznawczych i cierpienia spowodowanego zjawiskami, które nijak się mają do naszej siatki pojęciowej opartej na biegunach dobra i zła. Dzisiejszy zbawca jutro okazuje się krwawym dyktatorem. Polityczny morderca w ostatecznym rozrachunku może okazać się mniejszym złem niż nieudacznik nie radzący sobie z anarchią.

Okrutny reżim Saddama z wieloma przykładami zbrodni w jakimś ogólnym rozrachunku zapewniał bezpieczeństwo w większym stopniu, niż anarchia i krwawa walka każdego z każdym po wkroczeniu Amerykanów. Bombardowanie Serbii w imię obrony kosowskich Albańczyków przed prześladowaniami ze strony kosowskich Serbów osobiście uważam za jakąś koszmarną kpinę historii, natomiast samo uznanie Kosowa jako niepodległego państwa de facto etnicznie albańskiego, to pogwałcenie wszelkich zasad, jakimi do tej pory kierowała się polityka międzynarodowa. Złamano zasadę nienaruszalności granic suwerennych państw, oraz stworzono państwo oparte na zasadzie nacjonalistycznej, w której Albańczycy prześladują Serbów, którzy nagle stali się mniejszością.

Doskonale pamiętam „pomarańczową rewolucję” na Ukrainie. Wszyscy polscy politycy, łącznie z lewicą, udali się wówczas do Kijowa udzielając moralnego poparcia zwolennikom opcji prozachodniej. Przyglądałem się temu wydarzeniu z dużą sympatią dla przeciwników Leonida Kuczmy, ale równocześnie natrętnie przychodził mi na myśl casus Polski, gdzie wkrótce po obaleniu komuny naród demokratycznie wybrał byłego komunistycznego aparatczyka na prezydenta, a i w Sejmie oddał jego kolegom większość głosów. Cynicznie mówiłem sobie „Ciekawe, kiedy Ukraińcom znudzi się demokracja”. I w tym wypadku nie trzeba było długo czekać na odwrócenie się większości społeczeństwa od Wiktora Juszczenki i Julii Tymoszenko. Demokratycznie, większością głosów, Ukraińcy wybrali Wiktora Janukowycza, którego promoskiewskie sympatie od początku nie były nikomu obce!

Obecnie obserwujemy protest przeciwko jego polityce kierującej Ukrainę w ramiona Moskwy. Ukraińcy na Majdanie chcą do Unii Europejskiej, której włodarze tak naprawdę nie mają żadnego pomysłu na to, co z tym fantem zrobić. W bogatych krajach Zachodu na razie nie potrzeba więcej taniej siły roboczej, bo wystarczają Polacy, a przecież są też Bułgarzy i Rumuni. Pakować pieniędzy w nowy kraj członkowski też chyba sytym krajom UE już się nie chce, bo przecież trzeba jakoś wybrnąć z problemów finansowych Europy południowej. Nie najlepszy moment sobie Ukraińcy wybrali.

Tymczasem wielu z nas się pewnie zastanawia, czego to się Ukraińcy spodziewają po wejściu do Unii Europejskiej. Mogliby już dziś przeanalizować, czy ich fabryki spełniają europejskie normy i czy pod tym czy innym pretekstem UE nie każe im ich pozamykać. Eurosceptyczny premier Węgier, jak informują media, orientuje swój kraj na współpracę gospodarczą z Rosją, bo unijną biurokrację uważa za szkodliwą dla gospodarki własnego kraju. W tym momencie reakcja prawej strony politycznej sceny Polski wydaje się nieco schizofreniczna. Krytycy dominacji państw „starej Unii” stają się wielkimi orędownikami przyłączenia Ukrainy do tworu, który sami krytykują. Najważniejsze bowiem to wyrwać Ukrainę spod wpływów Rosji. Ba, wielu polityków, a także moich znajomych, zapałało wiarą, że oto teraz pojawiła się szansa, żeby Ukraina znalazła się w sferze wpływów Polski, że pora wskrzesić tradycję Pierwszej Rzeczypospolitej. Takiej dawki politycznej naiwności połączonej z oszołomieniem samą sytuacją dawno nie mieliśmy okazji doświadczać.

Analizując sytuację na Ukrainie należy sobie uświadomić, że kraj ten nigdy nie był monolitem i nigdy nim nie będzie. Rosyjskojęzyczna wschodnia Ukraina pozostanie politycznym zapleczem polityków pokroju Janukowycza (choć oczywiście i tam żyją ludzie posługujący się na co dzień językiem rosyjskim, ale nie odczuwający żadnej emocjonalnej więzi z Moskwą), natomiast Ukraina zachodnia będzie zapleczem opcji niepodległościowej, czy wręcz nacjonalistycznej. Do tego dochodzą ludzie, dla których zachodni styl życia jest ideałem i celem samym w sobie.

W samej Polsce z kolei również mamy do czynienia z różnymi podejściami do kwestii ukraińskiej. Sentymentalno-historyczna opcja Jarosława Kaczyńskiego znajduje największy opór wcale nie w jakiejś opcji promoskiewskiej, o jaką tradycyjnie podejrzewa się SLD, ale w obozie, który potencjalnie mógłby mu być bliski, bo oto szereg zwolenników prawicy podziela zdanie księdza Isakowicza-Zaleskiego, że dopóki Ukraińcy nie przeproszą za zbrodnie własnych nacjonalistów z czasów II wojny światowej, z narodem tym nie należy mieć nic do czynienia. A przecież zachodnioukraińscy nacjonaliści to jedni z najgłośniej protestujących przeciwko Janukowyczowi. I tak źle i tak niedobrze.

Na wpływy Polski na Ukrainie bym nie liczył. Najlepszym przykładem „współpracy” naszego kraju z państwami, których terytoria znajdowały się niegdyś w granicach Rzeczypospolitej, jest Litwa. Zwycięstwo opcji antymoskiewskiej może się okazać zwycięstwem spadkobierców OUNu i UPA, zaś promoskiewskiej to wiadomo.

Ja bym bardzo chciał nauczyć się nie roztrząsać takich dylematów, tylko podzielić entuzjazm moich znajomych wobec zrywu narodu ukraińskiego. Niestety nie umiem wizualizować sobie dobrego scenariusza dla Ukrainy, w którym Polska mogłaby odegrać jakąś istotną i pozytywną dla siebie rolę. Zapominając nawet o ukraińskich nacjonalistach, tak samo jak podczas „pomarańczowej rewolucji” mam wielkie wątpliwości co do stałości prozachodniego kursu Ukrainy. O roku do pięciu lat rozczarowań wobec polityki gospodarczej Zachodu wobec tego kraju, tudzież niepowodzenia nowych prozachodnich włodarzy kraju ponownie wpędziłoby Ukrainę w ramiona polityków prorosyjskich i tak dalej i tak dalej.

Pytanie brzmi: Czy Ukraina jest skazana na wieczny rozkrok między Rosją a Zachodem? Jeżeli tak, to jakie jest dla niej najlepsze rozwiązanie? Podział kraju wg kryterium geograficznego (wschód pod wpływami Moskwy, zachód Brukseli, bo Warszawa może o jakichkolwiek wpływach zapomnieć)? A może wreszcie jakiś wielki prawdziwie paneuropejski system, w którym Rosja nie byłaby postrzegana jak wróg publiczny nr 1? Na to jednak nie ma co liczyć dopóki w Moskwie rządzi Władimir Putin ze swoją mocarstwową wizją swojego kraju. Poza tym takiej opcji nigdy nie poparliby Polacy, bo wtedy nie byłoby już nawet czysto formalnej przeszkody, żeby wierzyć, że Polską rządzi oś Berlin-Moskwa.

Tak sobie głośno myśle…

Tymczasem giną ludzie i na długie myślenie nie ma czasu!

3 komentarze:

  1. Ja myślę, że Twoje ... tak sobie głośno myślę ... jest bardzo sensowne. Jak dla mnie na piątkę. :D

    A ludzie giną, bo ktoś tam sobie wymyślił by ich dzielić. W jakim celu? To proste jak kostur (?) - ABY NIMI RZĄDZIĆ w myśl zasady "Dziel i rządź".

    Nie ma znaczenia fakt kto rządzi, Putin czy Merkel? A może jednak ma? Hmm!? Ten pierwszy jest krytykowany za coś, za co ta druga jest podziwiana, mianowicie za ... swoją mocarstwową wizję swojego kraju ..., że pozwolę sobie w tym miejscu zacytować Twoje słowa. Pozdrawiam

    Karolina

    OdpowiedzUsuń
  2. W Polsce ludzie umierali i zapewne będą umierali z braku środków do życia, których nie otrzymali poniewaź nieumiejętnie zarządzano ich dobrem czyli Państwem... może więc lepiej zająć się naszym ogródkiem gdyż pielenie Ukraińskiego pozbawia nas czasu zajmowania się własnym.

    OdpowiedzUsuń
  3. Również wychodzę z założenia, że wszelką dobroczynność należy zaczynać u siebie. Powściągliwość obecnego rządu wobec sprawy Ukrainy jest brany przez opozycję albo za małoduszność, albo wręcz za uleganie presji Rosji (teoria spiskowa, że Tusk słucha Putina). Tymczasem problem polega na tym, że oficjalnie jako państwo niewiele mamy Ukrainie do zaoferowania, a piękne deklaracje braterstwa pozostaną pięknymi deklaracjami. Możemy być adwokatami Ukrainy w UE, ale to wszystko. A tak poza tym to chcielibyśmy sprzedawać Rosjanom nasze mięso, warzywa i owoce. Wiem, że ten argument dla wielu zabrzmi po "kupczykowsku", ale na sprzedaży naszych produktów polega m.in. nasz fizyczny byt. Generalnie jednak nie możemy przybrać postawy zupełnie obojętnej wobec Ukrainy - leżymy w takim miejscu na mapie, że po prostu na całkowitą neutralność i izolację nie możemy sobie pozwolić.

    OdpowiedzUsuń