Zaczęło się od tego, że grupa
Ukraińców chciała do Unii, a nie do Rosji.
Teraz Unia (czyt. Niemcy i Angela
Merkel) zaproponuje uznanie zaboru Krymu i rozczłonkowanie państwa (projekt
federalizacji). Wschodnie rejony federalne będą w naturalny sposób ciążyć ku
Rosji, tak jak bośniaccy Serbowie nigdy nie poczują jedności z muzułmanami i
Chorwatami w ramach państwowości Bośni i Hercegowiny. Bośnia jest najlepszym
przykładem tego, jak funkcjonuje „państwo federacyjne” złożone z wrogich sobie
narodowości.
Niemcy od dawna robią dobre
interesy z Rosją, są dla niej rzeczywistym partnerem, w przeciwieństwie do
Polski, której politycy co jakiś czas zawsze popsują interesy z Rosją i która
poza tym dla Rosji się liczy tylko jako „czarny lud” do straszenia prostego
rosyjskiego człowieka.
„Jeszcze nigdy Polska nie była w
swojej historii tak bezpieczna” to slogan, który lubili powtarzać polscy
politycy przez ostatnie 20 (no może 15) lat. „Po co nam utrzymywać silną armię?”
argumentowali moi znajomi, którzy uważali, że w razie wojny najlepsza armia nas
przed Rosjanami nie obroni, tylko całościowe działania NATO, a poza tym nie
chcieli, żebyśmy byli niczym Księstwo Warszawskie – małe państewko z ogromnym
budżetem wojskowym obciążającym resztę gospodarki. W polityce niestety trudno
wszystko przewidzieć. Natomiast w przenikliwość polityków bardzo wątpię,
ponieważ działają oni w grupach wzajemnej adoracji, niczym sekty religijne, i w
owych zamkniętych kołach dyskutują tylko to, w co sami chcą wierzyć, nawzajem
się nakręcając i tracąc kontakt z rzeczywistością. Dotyczy to, jak się zdaje,
również Rady Ministrów.
Niedawno mój stary druh napisał,
że dla niego wzorem polityki gospodarczej są Niemcy, tylko „gdyby nie ta
okupacja”. Tak się składa, że Niemcy, jako naród bardzo pragmatyczny, nie
ulegający prostym ideologiom, a realizującym takie programy, które sprawiają,
że machina państwa działa sprawnie a ludzie są syci, zamożni i zadowoleni, są
również dla mnie pewnym niedościgłym wzorcem dobrej organizacji. Zastrzeżenie
jakie mam wobec Niemiec to nie jest jednak historia sprzed 70 lat, ale jak
najbardziej bieżąca polityka tego kraju, której obecnym priorytetem jest
utrzymanie dobrych stosunków z Rosją, bo bez nich pierwsza gospodarka Europy
mogłaby poważnie ucierpieć. Dlatego sojusz sojuszem, deklaracje przyjaźni
deklaracjami przyjaźni, ale nie można wykluczyć takiego scenariusza, że Polskę,
niczym zająca z bajki Krasickiego, „wśród serdecznych przyjaciół psy zjadły”.
O ile na czele Rosji stoi
zdecydowany na wszystko twardziel, Barack Obama nigdy nie miał opinii
zwolennika zdecydowanego kursu wobec Rosji. Jeżeli Europa (czyt. Angela Merkel)
sprzeciwi się amerykańskim planom, nie bardzo go sobie wyobrażam jako lidera
twardo stawiającego na swoim.
Z każdą sytuacją zagrożenia jest
tak, że piękne idee nagle okazują się mrzonkami. Idea pięknie zjednoczonej i
solidarnej Europy może okazać się nic niewartym mitem. Polska ze swoją konsekwentnie
antyrosyjską retoryką (jak się okazuje PiS nie ma na nią monopolu) balansuje na
linie, choć osobiście uważam, że w obecnej sytuacji jej stanowisko jest
słuszne, bo tylko stanowcza postawa całego cywilizowanego świata wobec Władmira
Putina mogłaby przynieść jakiś efekt.
Od dawna mam marzenie, że Rosja
jest częścią jakiegoś większego systemu, w którym cywilizowane kraje ze sobą
się dogadują ku dobru wspólnemu. Zbyt blisko nam do Rosji, żeby ją faktycznie
uważać za kraj zupełnie nam cywilizacyjnie obcy (wbrew wszelkim klasyfikacjom „historiozoficznym”).
Rzeczywistość w sposób dość bolesny każe mi się z tymi marzeniami rozstać, choć
mam nadzieję, że jedynie odłożyć w czasie, bo to, co pokazuje historia to to,
że wielkie geopolityczne konflikty to nie są konflikty na tle ideologii (wbrew
pozorom, w które uwierzyliśmy w XX wieku w związku z wielkimi sporami między
systemami totalitarnymi a „demokracjami”), nienawiści narodowościowej czy
religijnej, ale w jakiś sposób są zdeterminowane położeniem geograficznym i
myśleniem monopolistycznym/imperialnym. Kiedy tylko myślenie imperialne raz „przykleiło
się” do ziemi między Tygrysem a Eufratem, powrót do samodzielnych miast-państw
jakby przestał być realny. Każdy władca Mezopotamii, czy to Amoryta czy
Chaldejczyk, czuł się w obowiązku prowadzić politykę imperialną i podejrzewam,
że żadnego z nich nie nachodziły wątpliwości co do tego, czy jest to droga
właściwa. Stany Zjednoczone, pomimo doktryny Monroe, kiedy już weszły na drogę
imperialną, najpierw wobec krajów Ameryki Łacińskiej i Oceanu Spokojnego a
później jako światowe supermocarstwo i samozwańczy obrońca światowej
demokracji, praktycznie nie ma jak się z tego świata wycofać. Podobnie jest z
Rosją. Bez względu na ustrój czy ideologię, w tym państwie musi być silny
władca, przed którym naród czuje respekt, ale ten respekt nie jest jedynie
wynikiem zastraszenia społeczeństwa. To społeczeństwo wierzy w swoją imperialną
rolę. Demokraci typu zachodniego owszem są, ale to nie oni są siłą decydującą.
Te dywagacje mają charakter luźnej obserwacji,
bo wszelkie „wielkie” koncepcje historiozoficzne zakładające sztywny podział na
konkretne kultury/cywilizacje o wyraźnych obliczach mają zbyt wiele luk, by je
traktować poważnie. Jest bowiem tak, że przyglądając się światu z metaforycznej
sporej odległości wydaje nam się, że dostrzegamy pewne prawidłowości, ale kiedy
zaczniemy szczegółowo analizować czy to Spenglera czy Toynbee’go czy Konecznego
czy też Huntingtona, znajdziemy cały szereg słabych punktów polegających przede
wszystkim albo na mętności wywodu, albo na naciąganiu faktów pod gotową teorię.
Dlatego nie do końca wierzę, że
Rosja jest skazana na wieczność na udowadnianie swojej mocarstwowości. Jest to
kraj, który ma w ziemi całą tablicę Mendelejewa i mnóstwo ziemi pod uprawę.
Dlaczego taki kraj zamiast być spichlerzem świata, sam sprowadza mięso i owoce
z zagranicy, jest dla mnie zagadką (tzn. nie jest, ale to taki fajny zwrot).
Władimir Putin postawił na monopol gazowy i politykę imperialną. W monopolu
jest ogromna siła, ale z drugiej strony jest i słabość, bo przecież gdyby
faktycznie przestać od Rosji kupować gaz, jej gospodarka znalazłaby się w
niemałym kłopocie. Na to jednak trzeba by było wielkiej solidarności całego
cywilizowanego świata, a na to się nie zanosi.
Tymczasem trzeba myśleć o Polsce
i jej roli w konflikcie ukraińskim. Do pasji doprowadzają mnie zarówno ci,
którym się marzy Rzeczpospolita obejmująca całe Międzymorze, jak i ci, którzy
żyją zbrodnią wołyńską i bandami UPA. Są to wszystko ludzie, którzy odrywają
nasze myślenie od bieżącej rzeczywistości i od trzeźwego jej osądu. Z drugiej
strony nie ma już możliwości wycofania się rakiem z całej afery i udawania, że
nic się nie stało, zwłaszcza, że Rosjanie już i tak z Polski i Litwy zrobili w
swojej propagandzie głównych inicjatorów całej sytuacji.
Ukraina prosi o pomoc i dostanie
od Polski 20 mln złotych. Kraj, w którym żyje tylu niezadowolonych obywateli,
powinien być ostrożny w wydawaniu pieniędzy podatników, choć, jak się wydaje,
nie jest to wydatek w skali kraju zbyt duży. Ukraińcy chcą również kupować
naszą broń. Jeżeli jest taka możliwość, to powinniśmy ją jak najbardziej
sprzedać (może za te 20 mln złotych), bo to jest dla Polski konkretny interes,
a przy tym podreperowałby sytuację polskich zakładów zbrojeniowych. Czy Polsce
wolno to zrobić? To pytanie nie ma charakteru moralizatorskiego. Chodzi po
prostu o to, czy nasi sojusznicy pozwolą nam to zrobić i czy my to zrobimy w
taki sposób, jak robią ludzie interesu, czy też pojedziemy na sentymentach.
Tak czy inaczej, sytuacja na
świecie do najciekawszych nie należy, a poczucie bezpieczeństwa gwarantowanego
sojuszami niekiedy ustępuje strachowi przed bezpośrednim kontaktem z efektami
konfliktu zbrojnego. Jakikolwiek byłby bowiem jego wynik, w naszym położeniu
geograficznym odczulibyśmy go bardzo dotkliwie.
Nie widzę obecnie dla Polski
dobrego rozwiązania, bo na neutralność jest już za późno, a jedynym
konsekwentnym krokiem w polityce wschodniej musiałoby być pójście drogą
imperialną, czyli stanie się supermocarstwem zdolnym do zmierzenia się z Rosją
i zajęcia twardego stanowiska wobec Niemiec. Jednym słowem Polska musiałaby się
stać środkowo-wschodnioeuropejskim militarnym imperium i potęgą gospodarczą
równocześnie. Choć nie brak u nas takich, którym się taki scenariusz marzy, to
jest jednak niebezpieczna utopia bez najmniejszych szans powodzenia, dlatego
trzeba szukać innych rozwiązań. Nie zazdroszczę nikomu, kto obecnie musi się
mierzyć z odpowiedzialnością za polską politykę zagraniczną.
Co zaś do Ukrainy, to jej
położenie jest jeszcze gorsze. Z pozycji mądrego po szkodzie można powiedzieć,
że gdyby jako całość związała się z Rosją, zachowałaby integralność
terytorialną i tanie dostawy surowców energetycznych. Odbyłoby się to
oczywiście kosztem białorutenizacji (czyli zwasalizowania) Ukrainy, ale nie
wiem, czy dla jej obywateli nie byłoby to lepsze rozwiązanie niż naiwne liczenie
na Zachód, który Ukrainy nie tylko nie potrzebuje, ale i nie chce i też by ją
najchętniej widział w rosyjskiej strefie wpływów. Wiara w Unię Europejską
kosztuje ten kraj utratę terytorium, śmierć setek obywateli i bardzo realne
zagrożenie otwartą wojną.