poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Spontaniczny komentarz po wielu dniach bez oglądania telewizji (o Ukrainie)



Zaczęło się od tego, że grupa Ukraińców chciała do Unii, a nie do Rosji.

Teraz Unia (czyt. Niemcy i Angela Merkel) zaproponuje uznanie zaboru Krymu i rozczłonkowanie państwa (projekt federalizacji). Wschodnie rejony federalne będą w naturalny sposób ciążyć ku Rosji, tak jak bośniaccy Serbowie nigdy nie poczują jedności z muzułmanami i Chorwatami w ramach państwowości Bośni i Hercegowiny. Bośnia jest najlepszym przykładem tego, jak funkcjonuje „państwo federacyjne” złożone z wrogich sobie narodowości.

Niemcy od dawna robią dobre interesy z Rosją, są dla niej rzeczywistym partnerem, w przeciwieństwie do Polski, której politycy co jakiś czas zawsze popsują interesy z Rosją i która poza tym dla Rosji się liczy tylko jako „czarny lud” do straszenia prostego rosyjskiego człowieka.
„Jeszcze nigdy Polska nie była w swojej historii tak bezpieczna” to slogan, który lubili powtarzać polscy politycy przez ostatnie 20 (no może 15) lat. „Po co nam utrzymywać silną armię?” argumentowali moi znajomi, którzy uważali, że w razie wojny najlepsza armia nas przed Rosjanami nie obroni, tylko całościowe działania NATO, a poza tym nie chcieli, żebyśmy byli niczym Księstwo Warszawskie – małe państewko z ogromnym budżetem wojskowym obciążającym resztę gospodarki. W polityce niestety trudno wszystko przewidzieć. Natomiast w przenikliwość polityków bardzo wątpię, ponieważ działają oni w grupach wzajemnej adoracji, niczym sekty religijne, i w owych zamkniętych kołach dyskutują tylko to, w co sami chcą wierzyć, nawzajem się nakręcając i tracąc kontakt z rzeczywistością. Dotyczy to, jak się zdaje, również Rady Ministrów.

Niedawno mój stary druh napisał, że dla niego wzorem polityki gospodarczej są Niemcy, tylko „gdyby nie ta okupacja”. Tak się składa, że Niemcy, jako naród bardzo pragmatyczny, nie ulegający prostym ideologiom, a realizującym takie programy, które sprawiają, że machina państwa działa sprawnie a ludzie są syci, zamożni i zadowoleni, są również dla mnie pewnym niedościgłym wzorcem dobrej organizacji. Zastrzeżenie jakie mam wobec Niemiec to nie jest jednak historia sprzed 70 lat, ale jak najbardziej bieżąca polityka tego kraju, której obecnym priorytetem jest utrzymanie dobrych stosunków z Rosją, bo bez nich pierwsza gospodarka Europy mogłaby poważnie ucierpieć. Dlatego sojusz sojuszem, deklaracje przyjaźni deklaracjami przyjaźni, ale nie można wykluczyć takiego scenariusza, że Polskę, niczym zająca z bajki Krasickiego, „wśród serdecznych przyjaciół psy zjadły”.

O ile na czele Rosji stoi zdecydowany na wszystko twardziel, Barack Obama nigdy nie miał opinii zwolennika zdecydowanego kursu wobec Rosji. Jeżeli Europa (czyt. Angela Merkel) sprzeciwi się amerykańskim planom, nie bardzo go sobie wyobrażam jako lidera twardo stawiającego na swoim.
Z każdą sytuacją zagrożenia jest tak, że piękne idee nagle okazują się mrzonkami. Idea pięknie zjednoczonej i solidarnej Europy może okazać się nic niewartym mitem. Polska ze swoją konsekwentnie antyrosyjską retoryką (jak się okazuje PiS nie ma na nią monopolu) balansuje na linie, choć osobiście uważam, że w obecnej sytuacji jej stanowisko jest słuszne, bo tylko stanowcza postawa całego cywilizowanego świata wobec Władmira Putina mogłaby przynieść jakiś efekt.

Od dawna mam marzenie, że Rosja jest częścią jakiegoś większego systemu, w którym cywilizowane kraje ze sobą się dogadują ku dobru wspólnemu. Zbyt blisko nam do Rosji, żeby ją faktycznie uważać za kraj zupełnie nam cywilizacyjnie obcy (wbrew wszelkim klasyfikacjom „historiozoficznym”). Rzeczywistość w sposób dość bolesny każe mi się z tymi marzeniami rozstać, choć mam nadzieję, że jedynie odłożyć w czasie, bo to, co pokazuje historia to to, że wielkie geopolityczne konflikty to nie są konflikty na tle ideologii (wbrew pozorom, w które uwierzyliśmy w XX wieku w związku z wielkimi sporami między systemami totalitarnymi a „demokracjami”), nienawiści narodowościowej czy religijnej, ale w jakiś sposób są zdeterminowane położeniem geograficznym i myśleniem monopolistycznym/imperialnym. Kiedy tylko myślenie imperialne raz „przykleiło się” do ziemi między Tygrysem a Eufratem, powrót do samodzielnych miast-państw jakby przestał być realny. Każdy władca Mezopotamii, czy to Amoryta czy Chaldejczyk, czuł się w obowiązku prowadzić politykę imperialną i podejrzewam, że żadnego z nich nie nachodziły wątpliwości co do tego, czy jest to droga właściwa. Stany Zjednoczone, pomimo doktryny Monroe, kiedy już weszły na drogę imperialną, najpierw wobec krajów Ameryki Łacińskiej i Oceanu Spokojnego a później jako światowe supermocarstwo i samozwańczy obrońca światowej demokracji, praktycznie nie ma jak się z tego świata wycofać. Podobnie jest z Rosją. Bez względu na ustrój czy ideologię, w tym państwie musi być silny władca, przed którym naród czuje respekt, ale ten respekt nie jest jedynie wynikiem zastraszenia społeczeństwa. To społeczeństwo wierzy w swoją imperialną rolę. Demokraci typu zachodniego owszem są, ale to nie oni są siłą decydującą.

 Te dywagacje mają charakter luźnej obserwacji, bo wszelkie „wielkie” koncepcje historiozoficzne zakładające sztywny podział na konkretne kultury/cywilizacje o wyraźnych obliczach mają zbyt wiele luk, by je traktować poważnie. Jest bowiem tak, że przyglądając się światu z metaforycznej sporej odległości wydaje nam się, że dostrzegamy pewne prawidłowości, ale kiedy zaczniemy szczegółowo analizować czy to Spenglera czy Toynbee’go czy Konecznego czy też Huntingtona, znajdziemy cały szereg słabych punktów polegających przede wszystkim albo na mętności wywodu, albo na naciąganiu faktów pod gotową teorię.
Dlatego nie do końca wierzę, że Rosja jest skazana na wieczność na udowadnianie swojej mocarstwowości. Jest to kraj, który ma w ziemi całą tablicę Mendelejewa i mnóstwo ziemi pod uprawę. Dlaczego taki kraj zamiast być spichlerzem świata, sam sprowadza mięso i owoce z zagranicy, jest dla mnie zagadką (tzn. nie jest, ale to taki fajny zwrot). Władimir Putin postawił na monopol gazowy i politykę imperialną. W monopolu jest ogromna siła, ale z drugiej strony jest i słabość, bo przecież gdyby faktycznie przestać od Rosji kupować gaz, jej gospodarka znalazłaby się w niemałym kłopocie. Na to jednak trzeba by było wielkiej solidarności całego cywilizowanego świata, a na to się nie zanosi.

Tymczasem trzeba myśleć o Polsce i jej roli w konflikcie ukraińskim. Do pasji doprowadzają mnie zarówno ci, którym się marzy Rzeczpospolita obejmująca całe Międzymorze, jak i ci, którzy żyją zbrodnią wołyńską i bandami UPA. Są to wszystko ludzie, którzy odrywają nasze myślenie od bieżącej rzeczywistości i od trzeźwego jej osądu. Z drugiej strony nie ma już możliwości wycofania się rakiem z całej afery i udawania, że nic się nie stało, zwłaszcza, że Rosjanie już i tak z Polski i Litwy zrobili w swojej propagandzie głównych inicjatorów całej sytuacji.

Ukraina prosi o pomoc i dostanie od Polski 20 mln złotych. Kraj, w którym żyje tylu niezadowolonych obywateli, powinien być ostrożny w wydawaniu pieniędzy podatników, choć, jak się wydaje, nie jest to wydatek w skali kraju zbyt duży. Ukraińcy chcą również kupować naszą broń. Jeżeli jest taka możliwość, to powinniśmy ją jak najbardziej sprzedać (może za te 20 mln złotych), bo to jest dla Polski konkretny interes, a przy tym podreperowałby sytuację polskich zakładów zbrojeniowych. Czy Polsce wolno to zrobić? To pytanie nie ma charakteru moralizatorskiego. Chodzi po prostu o to, czy nasi sojusznicy pozwolą nam to zrobić i czy my to zrobimy w taki sposób, jak robią ludzie interesu, czy też pojedziemy na sentymentach.
Tak czy inaczej, sytuacja na świecie do najciekawszych nie należy, a poczucie bezpieczeństwa gwarantowanego sojuszami niekiedy ustępuje strachowi przed bezpośrednim kontaktem z efektami konfliktu zbrojnego. Jakikolwiek byłby bowiem jego wynik, w naszym położeniu geograficznym odczulibyśmy go bardzo dotkliwie.

Nie widzę obecnie dla Polski dobrego rozwiązania, bo na neutralność jest już za późno, a jedynym konsekwentnym krokiem w polityce wschodniej musiałoby być pójście drogą imperialną, czyli stanie się supermocarstwem zdolnym do zmierzenia się z Rosją i zajęcia twardego stanowiska wobec Niemiec. Jednym słowem Polska musiałaby się stać środkowo-wschodnioeuropejskim militarnym imperium i potęgą gospodarczą równocześnie. Choć nie brak u nas takich, którym się taki scenariusz marzy, to jest jednak niebezpieczna utopia bez najmniejszych szans powodzenia, dlatego trzeba szukać innych rozwiązań. Nie zazdroszczę nikomu, kto obecnie musi się mierzyć z odpowiedzialnością za polską politykę zagraniczną.
Co zaś do Ukrainy, to jej położenie jest jeszcze gorsze. Z pozycji mądrego po szkodzie można powiedzieć, że gdyby jako całość związała się z Rosją, zachowałaby integralność terytorialną i tanie dostawy surowców energetycznych. Odbyłoby się to oczywiście kosztem białorutenizacji (czyli zwasalizowania) Ukrainy, ale nie wiem, czy dla jej obywateli nie byłoby to lepsze rozwiązanie niż naiwne liczenie na Zachód, który Ukrainy nie tylko nie potrzebuje, ale i nie chce i też by ją najchętniej widział w rosyjskiej strefie wpływów. Wiara w Unię Europejską kosztuje ten kraj utratę terytorium, śmierć setek obywateli i bardzo realne zagrożenie otwartą wojną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz