piątek, 1 sierpnia 2014

Refleksja nad pokoleniami (z okazji 1 sierpnia)



Ludzie nie mają wyczucia. Już nie mówię o empatii, bo tę nie każdy w sobie rozwinął, choć akurat uważam, że jej podstawy mamy wrodzone. Nie mówię też o takcie, bo taktowne zachowanie to sztuka wymagająca praktyki u dobrych mistrzów, których niestety brakuje, chyba, że się dobrze rozwinęło empatię. Chodzi mi więc jakieś takie wyczucie na elementarnym poziomie, które polegałoby na minimalnym wysiłku nabycia wiedzy na pewne tematy, na które się potem wypowiadamy w formie artystycznej. Artysta to podobno człowiek wrażliwy, ale czy to nie jest aby przestarzały stereotyp?

Niedawno obejrzałem sobie po raz setny „Szatana z siódmej klasy” – wersję z 1960 r. Historię znam na pamięć, ale po prostu uwielbiam ten klimat. Książka z dwudziestolecia międzywojennego jest przeniesiona w lata 50. XX wieku, gdzie mimo stalinowskiego komunizmu ludzie jeszcze zachowują maniery uważane za wzorcowe jeszcze od okresu sprzed wojny. Nastolatki płci przeciwnej mówią do siebie per „pan/pani”, a żartobliwe koleżeńskie wyzwiska to „ty małpo zielona” albo „ty koczkodanie”. Ciekawym przyczynkiem dla studiów przemian kulturowych wśród polskiej młodzieży jest serial „Wojna domowa” z lat 1965-1966, w którym młodzież „rozrabia” już nieco inaczej, już się zaznacza fascynacja Zachodem i rockowym stylem, ale tak naprawdę to nadal sympatyczne wisusy. Oczywiście obejrzenie kronik filmowych czy filmów dokumentalnych z lat 50. czy 60., ale również takich filmów fabularnych jak „Koniec nocy” z 1957 burzy ten sielankowy obraz, bo wynika z niego, że wśród polskiej młodzieży nie brakowało zwyczajnych żuli, którzy pili mnóstwo alkoholu (w tym dziewczyny, z którymi chłopcy uprawiali seks, ale ich za to nie szanowali). Już wtedy nazywano ich chuliganami (pamiętamy odcinek „Wojny domowej”, w którym matka Pawła tłumaczy policjantowi, że nie jest on żadnym chuliganem), choć nie wiązało się to wówczas z kibolstwem. Tak czy inaczej, zachowania patologiczne były naprawdę marginesem.

Władze komunistyczne nadużywały terminu chuligan, bo tak samo nazywały w latach 70. XX wieku gita, czyli bandziora terroryzującego szkolnych kolegów i spokojnych dzieciaków z sąsiedztwa, jak i pacyfistycznie nastawionego długowłosego hipa. Niemniej w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wizerunek sympatycznych rozrabiaków ustąpił młodzieży, która ma problemy. Kiedy w szkole podstawowej czytałem powieści Edmunda Niziurskiego, nie mogłem się nadziwić, że mogą być takie miejsca, gdzie można spotkać tylu przedstawicieli inteligentnej młodzieży naraz, bo w swoim otoczeniu trudno było takie zjawiska zaobserwować. W liceum było nieco inaczej, bo jednak działała selekcja w postaci egzaminów wstępnych, ale zmiany obyczajowe były już tak zaawansowane, że znalezienie analogii mojego pokolenia wobec pokoleń sprzed dwóch dziesięcioleci, nie mówiąc już o wcześniejszych, było naprawdę trudne. Owszem, pojawienie się pierwszej „Solidarności” wydawało się odrodzić pewnego przedwojennego ducha, ale wszyscy byliśmy już przesiąknięci, czy tego chcieliśmy, czy nie, duchem zachodnich subkultur.

Osiągnąwszy wiek, w którym ludzie zostają dziadkami, nie mogę powiedzieć, że kolejne pokolenia są lepsze, czy gorsze. Osobiście uważam, że tragicznie chyba jednak nie jest. Wśród dzieci i młodzieży szkolnej nadal trafia się całkiem sporo wartościowych jednostek. Nie to jest jednak moim tematem. Otóż podejście do pewnych kwestii obyczajowych jest diametralnie inne i pomimo, że jest mnóstwo prawdy w tym, że od zarania dziejów ludzie kierują się podobnymi, a właściwie tymi samymi motywami (seks, władza, zapewnienie sobie utrzymania), to jednak naturę pokrywają bardzo różne warstwy kultury.

Jeżeli artysta, pisarz lub filmowiec, zabiera się do przedstawiania rzeczywistości sprzed 70 lat, to jeżeli nie ma wyczucia, to powinien przynajmniej poświęcić mnóstwo czasu na studia epoki i na wywiady z ludźmi, którzy te czasy pamiętają.

Przeczytałem dziś kilka artykułów dotyczących Powstania Warszawskiego oraz filmu „Miasto 44” na jego temat. Pozwolę sobie na zacytowanie kilku fragmentów:

„Daniela Ogińska ps. "Pszczoła", harcerka Szarych Szeregów, gościła w ubiegłym roku, na zaproszenie ekipy, na planie zdjęciowym "Miasta44". Po środowym pokazie komentowała w rozmowie : "Film mi się podoba. Ale od początku byłam przeciwna temu seksowi, który jest w filmie przerysowany". "W takich warunkach, w powstaniu, nie było mowy o takim podnieceniu seksualnym. Była zupełnie inna atmosfera. W tamtych czasach sprawy seksu były tylko dopełnieniem uczucia między dwójką ludzi. Nie było przypadkowych spotkań, które miały rozładować podniecenie czy stres" - mówiła.”



“– My oczekiwaliśmy, że to będzie film, który w pewnym sensie odda i nastrój tamtych chwil i nas samych. Pokaże nas zgodnych, przyjaznych sobie, mających przed sobą pewien cel. A doznałem zawodu – mówi Edmund Baranowski.”

“– Ja, chłopak urodzony na Woli, takich wulgaryzmów w życiu nie słyszałem. Gdyby ktoś z nas sobie na nie pozwolił, to od razu miał cztery godziny pod karabinem. Dowódca nie pozwalał na takie rzeczy. Mam nadzieję, że część tych wulgaryzmów zostanie usunięta – mówi.
– Pewnie, takie słowa zawsze były używane, tylko nie tak, jak dzisiaj to się robi. Poza tym, w naszych powstańczych środowiskach rzucanie mięsem należało do rzadkości, miało miejsce w jakichś zupełnie wyjątkowych sytuacjach – dodaje inny, siedzący naprzeciwko mnie weteran.”

“– Przede wszystkim on kategorycznie musi skreślić tą scenę z podrzynaniem gardła niemieckim jeńcom. Powtarzam, to jest obraza powstańców! – unosi się jeden z kombatantów odnosząc się do scenariusza autorstwa Komasy i na dowód swoich słów przytacza własną historię.

– Zaczynałem powstanie na Służewcu, na wyścigach konnych. Po pierwszym zaskoczeniu Niemców oni się zorganizowali, otoczyli nas, trzeba było się wycofać. Kupa chłopaków zginęła w nocy z pierwszego na drugiego sierpnia... Natomiast my mamy ze sobą trzech jeńców niemieckich, których żeśmy wzięli ze sobą i w tej sytuacji, w jakiej żeśmy się znaleźli, nie mamy co z nimi zrobić. W związku z tym dowódca pyta, kto na ochotnika do egzekucji tych jeńców? Do strzelania do człowieka, który jest bezbronny, nikt się nie zgłosił, dosłownie nikt! I dopiero jak się o tym dowiedziało dwóch Rosjan, którzy byli przez nas wyswobodzeni, to szybko załatwili sprawę – kwituje powstaniec.”

“Moi rozmówcy zżymają się też na myśl o zawartej w scenariuszu scenie seksu, rozgrywającej się na kilka godzin przed upadkiem Czerniakowa. – My myśleliśmy wtedy o przeżyciu, a nie o przeżyciach seksualnych – podkpiwają powstańcy.”


Niech te fragmenty wystarczą do zilustrowania tego, co czują prawdziwi powstańcy warszawscy, kiedy jakiś smarkacz opowiada im ich własną historię, tylko że tę historię tak naprawdę ma gdzieś, bo on ma swoją wizję, która jest dla niego o wiele bardziej istotna. Nie jest to zresztą jakaś oryginalna wizja, ale po prostu prymitywna recepta na film, który „przyciągnie widza” – musi być okrucieństwo i seks. Bez tego nie ma dzisiaj kina. A, i jeszcze jeden aspekt bardzo istotny w Polsce – „odbrązowienie”. „No przecież nie wszyscy byli aniołami. Wśród nich musieli być też tacy, którzy lubili się pastwić na wrogiem, bo wojna wyciąga z ludzi najniższe instynkty”, zapewne myśli sobie niejeden twórca na podstawie swojej „wiedzy ogólnej”. Ale dla powstańców to, co naprawdę przeżyli to nie była wizja jakiegoś domorosłego Tarantino, tylko ich życie, najprawdziwsze i jedyne jakie mieli.

Jeden z uczestników rozmowy w artykule w „Na temat” stwierdził, że obraz, który powinien być wzorem kręcenia filmów na temat jego pokolenia to serial „Kolumbowie” z 1970 roku. O co chodzi? Komuniści zrobili lepszy film o Powstaniu Warszawskim i młodzieży z AK niż twórcy wolnej RP? Na to wygląda, bo po prostu mieli większy szacunek dla realiów epoki. Nie oszukujmy się, komuniści kręcili masę filmów i seriali, które z wojenną rzeczywistością nie mają nic wspólnego, ale są niestety do dziś oglądane, i to przez kolejne pokolenia, chyba właśnie dlatego, że są zbliżone do kulturowych wzorców zachowań w przedstawianej epoce.

Artysta zawsze może powiedzieć, że nie jest przecież dokumentalistą i że tworzy dzieło będące wynikiem jego wizji. Pewnie będzie miał rację, ale wtedy może przecież umieszczać akcje swoich wizji w jakimś wyimaginowanym świecie, którego nikt nie zna a tym bardziej pamięta.

Ilekroć w telewizji widzę weteranów Powstania Warszawskiego odczuwam wielki podziw dla tych ludzi, ale nie jest to podziw, jaki usiłuje wzbudzić w dziecku pani od historii wobec spiżowego pomnika, ale taki szczery i ludzki, pomieszany z odrobiną zazdrości. Nie, nie chodzi o to, że przeżyli swoje dni chwały, ale o to, jacy to są ludzie dzisiaj. Nie mogę się bowiem oprzeć wrażeniu, że mimo zaawansowanego wieku ci ludzie są w przedziwny sposób młodzi. Energia, inteligencja i dowcip z jaką się wypowiadają świadczy o jasności umysłu przewyższającej niejednego czterdziestolatka, ale przede wszystkim z wypowiedzi tych ludzi bije coś, co nazywamy klasą. Są to ludzie, których sposób wypowiadania swoich myśli powinien być wzorem dla nas wszystkich. Przedwojenna szkoła, przedwojenna kindersztuba (i wcale nie jestem jakimś entuzjastą dwudziestolecia międzywojennego), stosunek do własnego kraju i do innych ludzi – wszystko to stanowi jakąś zintegrowaną całość, przed którą ludzie z kolejnych pokoleń mogą się tylko pokłonić, bo naśladować im się już chyba nie uda.

Aha, i jeszcze jedno. Kiedy człowiek z taką klasą wypowie w afekcie jakieś wulgarne słowo (w końcu wojna to nie piknik) to jest to zupełnie co innego, niż kiedy to samo słowo powie współczesny „inteligent” o mentalności żula. Dobrze by było, gdyby ten ostatni o tym pamiętał, zwłaszcza kiedy odtwarza tamtą epokę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz