sobota, 6 listopada 2010

A jednak o polityce

Największe grzechy, zbrodnie, albo jeszcze gorzej – błędy, popełnia się w sztuce. Mam tutaj na myśli zwrot "błąd w sztuce". Kiedy jeszcze na początku lat 90. grupa prawicowych polityków, ale również moich dobrych znajomych o katolickich poglądach, przekonywała mnie, że najważniejsza jest postawa moralna, a z niej już wykwitnie wszystko, co dobre, włącznie z fachowością i skutecznością działania, cynicznie choć ze smutkiem kiwałem głową. Do dziś uważam, że żaden pożytek z uczciwego lekarza o dobrym sercu, któremu brakuje wiedzy medycznej. Odnosi się to zresztą do każdej dziedziny życia, gospodarki, polityki itd.

W polityce skuteczność jest niewątpliwie najważniejsza. Oczywiście chodzi mi o skuteczność zdobywania władzy i jej utrzymania. Wiedzą o tym zarówno rządzący z PO i PSL, wie o tym SLD i doskonale wie o tym również PiS. Wiara przywódców tej ostatniej partii we własną przewagę moralną nad wszystkimi pozostałymi stanowiła jej wewnętrzną siłę, ale ponieważ do władzy jakoś trzeba było dojść, nie pogardzili sojuszem z „Samoobroną”, której wątpliwe walory etyczne były powszechnie znane. W tym wypadku Jarosław Kaczyński zadziałał jak makiaweliczny lis, bo na okazanie się lwem nie mógł sobie wówczas pozwolić. Przy najbliższej okazji wywalił sojuszników za burtę i to tak skutecznie, że praktycznie wyeliminował LPR i „Samoobronę” z życia politycznego, za co mu chwała.

Tak zupełnie przy okazji stracił jakąkolwiek podporę dla swojej władzy i rząd PiS musiał upaść. Wcześniej jeszcze była eliminacja Marcinkiewicza (może też dobrze), wyleciał z partii Ludwik Dorn, Marek Jurek (złoty chłop, ale zupełnie nie z tego świata), oraz grupa polityków, która niedawno do PiS wróciła, choć nie wiadomo na jak długo.

Ostatnio wyleciały dwie panie: Jolanta Kluzik-Rostkowska i Elżbieta Jakubiak. Ta pierwsza robi wrażenie bystrego umysłu, a więc jakiejś osobowości. Tutaj Jarosławowi Kaczyńskiemu się nie dziwię – żeby ktoś mu w jego własnej partii podskakiwał i to jeszcze kobieta? Od pani Elżbiety natomiast trudno było sobie wyobrazić bardziej wiernej służebnicy pana Jarosławowej, ale nic nie pomogło. Poleciała z hukiem. Dlaczego? Chyba, żeby na wszystkich dookoła (tzn. w PiSie) padł strach. No i pewnie padł. Ja nie wiem, jak długo można funkcjonować w atmosferze strachu. Może wie to pan Brudziński, Kurski albo Ziobro. Twardzi są i wierni. Swoją drogą ciekawi mnie, czy oni nigdy nie mają innego zdania niż Jarosław Kaczyński? A co jeśli wyrażą jakieś zdanie, które za tydzień Jarosław Kaczyński skrytykuje, tłumacząc się, że wcześniej brał proszki? Nie wiem i pewnie też dobrze, że nie wiem, bo takich dylematów nie chciałbym przeżywać.

Nigdy nie byłem zwolennikiem PiS, ale pewne punkty z ich programu do mnie przemawiały – liberalizacja dostępu do zawodów prawniczych oraz pilnowanie interesu własnego kraju przede wszystkim. Inne podobały mi się znacznie mniej, a mówiąc bez ogródek, były albo bardzo ryzykowne lub kompletnie z kosmosu.

Bardzo ryzykownym był plan tzw. polityki jagiellońskiej. Na zdrowy rozsądek był on kompletnie utopijny, a w dodatku wręcz niebezpieczny. Niebezpieczny, bo wciągający nas w otwarty konflikt z Rosją, a utopijny, bo oparty jedynie na marzeniach hobbystów zaczytujących się w literaturze historycznej i próbujących historyczne idee wcielić w życie w zupełnie innej rzeczywistości. Utopijny natomiast z tego prostego względu, że ani na Litwie, ani na Ukrainie, a tym bardziej na Białorusi nie ma żadnego liczącego się ugrupowania, czy to politycznego czy choćby społecznego, które dzieliłoby nasz sentyment do czasów I Rzeczypospolitej. Tzn. owszem, Litwini do tego okresu nawiązują, ale najczęściej tak, żeby Polaków ukazać w nienajlepszym świetle. Osobiście jednak, z jakichś irracjonalnych względów – może właśnie dlatego, że sam byłem „zaczytującym się w literaturze historycznej” nastolatkiem – tej polityce jagiellońskiej, temu „stawianiu tamy” Rosji, kibicowałem, choć dość nieśmiało, a często niestety z zażenowaniem wobec własnej drużyny.

Intencje to jedno, a skuteczność wcielenia ich w życie to już coś innego. Jak już wspomniałem, nie ze wszystkimi intencjami się zgadzałem, ale rzecz w tym, że obserwując działania polityków cynicznych, prowadzących jakieś ciemne interesy, uważałem, że dobrze, że istnieje jakaś partia, która będzie im patrzyła na ręce i nie pozwoli na bezkarne machlojki. Takiej partii niestety już nie ma. Jest gromada fanatyków skupionych wokół guru, który domaga się bezwzględnego posłuszeństwa i każdą próbę przedyskutowania polityki partii karze wyrzuceniem z jej szeregów.

Na forach internetowych pozostają aktywni fanatycy Jarosława Kaczyńskiego i jego partii, którzy co jakiś czas wpadają w triumfalizm i chcą się liczyć, żeby „pokazać IM ilu NAS jest”, ale jest ich coraz mniej, a oni tego nie dostrzegają. Dziwią się, że ludzie, których wyzywają publicznie od „lemingów” (to najdelikatniej), albo zdrajców i ubeków, nie chcą głosować na ich ukochane stronnictwo.

Tymczasem dzieją się rzeczy mało eleganckie, jak np. przyznanie Orderu Orła Białego panom, którzy się nie podobają innym panom, w związku z czym ci ostatni się obrażają (tak to chyba zresztą było pomyślane) i odchodzą z kapituły. Dawno już zniknął „Wersal”, jak to mawiał Andrzej Lepper. Metody są chamskie i brutalne. Fani PiSu wykrzykują, że to wracają metody z PRLu. Są przezabawni, bo nie „dostrzegają belki we własnym oku”, że zacytuję klasyka.

Darowałbym PiSowi nawet pewne poglądy, z którymi się osobiście w ogóle nie zgadzam (kwestie religijne i to co z nich wynika), ale głupoty darować nie mogę. Znam osobiście kilku lokalnych działaczy PiSu, których uważam za całkiem sensownych (choć oczywiście znam i takich, których mam za delikatnie mówiąc, niezbyt rozgarniętych). Może na któregoś z nich zdecydowałbym się nawet zagłosować, bo w końcu samorząd nie jest od wielkiej polityki, ale od asfaltu na drogach i przedszkoli dla dzieci, a tutaj myślę, że by się sprawdzili (ci niektórzy, podkreślam, bo jak patrzę na jednego z byłych wysokich urzędników mojego miasta, to mnie przechodzą ciarki przerażenia). Myśląc jednak o ich deklaracji politycznej w postaci afiliacji do partii rządzonej przez niewdzięcznego paranoika, mam poważne wątpliwości.

Język wzajemnego absolutnego wykluczania się z polityki stał się częścią naszej rzeczywistości. A że jeden z jego inicjatorów zaczyna tracić grunt pod nogami, to można było jakoś przewidzieć. Kiedyś Ryszard Kalisz kpił, że dojdzie do tego, że Jarosław Kaczyński wyrzuci z PiSu własnego brata. To się z pewnością nie stanie, ale jest wysoce prawdopodobne, że Jarosław Kaczyński zostanie z jakimiś pięcioma najwierniejszymi. A może z trzema, w sam raz, żeby całą partię pomieścić na kanapie.

A rządzący mogą spać spokojnie. Jeszcze nigdy głupota nie zaszkodziła łajdactwu

3 komentarze:

  1. "żeby ktoś mu w jego własnej partii podskakiwał i to jeszcze kobieta" - bezcenne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja nie znam żadnego inteligentnego członka PO.

    OdpowiedzUsuń
  3. Co to jest inteligencja? Darwin odkrył, że przetrwa nie najbardziej inteligentny ani nawet nie najsilniejszy, ale ten, który najlepiej umie się przystosować. Członkowie PO wiedzą, że trzymanie się w kupie zapewnia im przetrwanie. Taka "inteligencja" zupełnie wystarczy. Kto nie potrafi zbudować zespołu (kliki, gangu, "układu" itd.), ten nie ma czego szukać w polityce. Podsumowując, umiejętność utrzymania się przy władzy niekoniecznie można nazwać wybitną inteligencją, natomiast talent do rozwalenia własnego ugrupowania z pewnością można nazwać kompletną głupotą.

    OdpowiedzUsuń