czwartek, 8 września 2011

Dlaczego dziennikarze nie lubią nauczycieli?

Od pewnego czasu zastanawia mnie dlaczego dziennikarze tak nienawidzą nauczycieli. Dochodzę do wniosku, że prawdopodobnie dziennikarzami zostają ludzie bardzo ambitni i o wysokim mniemaniu o sobie, natomiast prawdopodobnie w szkole nikt tego nie docenił. Teraz, kiedy taki ambitny człowiek dostał władzę kształtowania opinii publicznej, z dziką satysfakcją bierze odwet za lata swoich upokorzeń ze strony np. polonistki, która tępiła błędy ortograficzne i stylistyczne. Tak na marginesie. Właśnie się dowiedziałem, że w redakcjach gazet zlikwidowano funkcję korektora, więc teraz już nikt nie sprawdza tekstu pod względem poprawności językowej. Błędy ortograficzne wyłapią jeszcze edytory tekstu (choć co z takimi „może” i „morze”?), ale stylistycznych nikt nie sprawdza, co daje się zauważyć przy lekturze prasy.

Rzetelna praca researcherska (wiem, obce słowo, ale chodzi o merytoryczne przygotowanie materiału, czyli o zbadanie zgodności z faktami) to z kolei cały osobny temat. Już dawno temu zrozumiałem, że dziennikarze często nie mają złej woli, ale po prostu są tak zapracowani, tak wciągnięci w działanie, że brakuje im czasu na myślenie, a więc na przemyślenie tego, co się dowiedzą. Gorzej jest jednak, kiedy nie mają czego przemyśleć, bo się nie dowiedzą, albo dowiedzą nie do końca. Czego zaś nie wiedzą, to zmyślą i dopiszą tak, żeby wszystko zgrabnie się czytało. (Tutaj znowu jak bumerang powraca kwestia stylu – coraz częściej tego się zgrabnie nie czyta.)

Co roku pojawia się w prasie i na internetowych portalach informacyjnych wiadomość o podwyżkach płac nauczycieli. To, że rząd te podwyżki daje, jest faktem, więc informacja jest jak najbardziej prawdziwa. Na tym się jednak dziennikarska rzetelność kończy. Dalej bowiem następują liczby, rzekomo wysokość nowych stawek nauczycielskich, których żaden polski pedagog chyba nigdy na oczy nie widział. Moja żona, nauczyciel dyplomowany z dwudziestoletnim stażem pracy, wg autora takiego artykułu powinna od września zarabiać prawie pięć tysięcy złotych! Nie wiem, jak jej się udaje ukryć te pieniądze, bo na konto wpływa nieco mniej niż połowa tego! Konto mamy wspólne, więc mam wgląd we wszystkie operacje.

Oczywiście dziennikarze podają kwoty brutto, a więc nie tylko z podatkiem (18%), ale i z ZUSem. Do niedawna myślałem, że to ZUS pochłania ok. 40% przychodu nauczyciela, ale kiedyś sprawdziłem tzw. pasek żony i wyszło na to, że szkoły odprowadzają nauczycielom mniej więcej taką samą kwotę na ubezpieczenia społeczne, zdrowotne i fundusz pracy, jak prowadzący działalność gospodarczą, czyli stawkę minimalną. Po wstępnych obliczeniach wychodziłoby, że żona powinna tak czy inaczej dostawać jakieś 3,5 tys. na rękę, ale tyle nie dostaje. Oczywiście w tych wszystkich obliczeniach mogę się mylić, bo kto by się tam, panie, w tym wszystkim połapał, ale faktem pozostaje, że pensja nauczyciela nie przekracza, a nawet nie dochodzi do 3 tysięcy złotych. Nie mówię tu oczywiście o nauczycielach mianowanych i stażystach, którzy zarabiają dużo mniej.

Złośliwy dziennikarz zrobił swoje, a resztę robią frustraci na forum. Zaczyna się trollowanie typu: nauczyciel pracuje 18 godzin tygodniowo i ma 3 miesiące wakacji, a zarabia 5 tysięcy miesięcznie. Forumowe trolle mają z całą pewnością ogromny ubaw, kiedy do klawiatur rzucają się dziesiątki nauczycieli ze swoimi tłumaczeniami, jak to trzeba się do każdej lekcji przygotowywać, sprawdzać wypracowania i klasówki itd. itp. Kiedy np. ktoś pisze powyższą krytykę nauczycieli podając się przy tym za „harującego w kasie w TESCO” niemal całą dobę i za jakiś tysiąc złotych, to oczywiście od razu można poznać, że to prowokacja. Mimo to, ludzie dają się wciągać w tego typu dyskusje.

Trzeba do sprawy podejść obiektywnie. Skąd się bierze taka niechęć do nauczycieli. Oczywiście jedną z przyczyn jest z pewnością fakt, że dali się oni niejednemu we znaki w latach szkolnych. Kolejną przyczyną może być i to, że kiedy w przypadkowym towarzystwie znajduje się nauczyciel, od razu się wymądrza i wszystkim próbuje narzucić swój punkt widzenia (zwłaszcza polonistki).[1] Najbardziej jednak nie-nauczycieli denerwuje narzekanie na ciężką pracę i niskie płace. Faktycznie, jeżeli rozmawiamy z kasjerką czy szwaczką niszczącą sobie fizyczne zdrowie za naprawdę marne grosze, to narzekanie nauczycielki brzmi jak jakaś kpina. Z kolei w konfrontacji z menadżerem wysokiego szczebla, który zarabia bardzo dużo, pretensje nauczyciela do równie wysokich poborów brzmią śmiesznie, ponieważ nauczyciel nie pracuje w firmie, która sama z siebie przynosi przychody.

Już dawno doszliśmy z żoną do wniosku, że narzekanie jest głupie. Wiedzieliśmy i wiemy, przynajmniej w ogólnym zarysie, jakie zajęcia przynoszą określone profity. Nikt nikogo do niczego nie przymuszał i do uczenia cudzych dzieci nie pędził. Uważam, że nauczyciele nie zarabiają kroci, ale nie sądzę, żeby im się działa krzywda.

Z kolei nawoływanie do zwiększenia liczby godzin pracy w tygodniu i powoływanie się przy tym na przykład krajów Zachodu jest śmieszne, ponieważ wynika z nieświadomości (ze strony postronnych) ale podejrzewam, że często ze świadomej złośliwości ze strony dziennikarzy, którzy przecież mogliby z łatwością sprawdzić jak to naprawdę na Zachodzie jest. Jeżeli nauczyciel w obcym kraju przebywa w szkole 6-8 godzin dziennie, to nie znaczy, że przez tyle godzin prowadzi lekcje. Tych lekcji to może 3 godziny. Reszta to przygotowywanie się do zajęć, sprawdzanie testów i prac pisemnych, konsultacje z rodzicami, konsultacje z dyrekcją itd. W związku z tym nauczyciel zachodni nie przynosi „roboty” do domu, tylko ją całą wykonuje w miejscu pracy.

W całym myśleniu w kategoriach liczby godzin tkwi jednak zasadniczy błąd, o czym, o ile dobrze pamiętam, pisałem w jednym z wpisów z cyklu „Za co chcemy być wynagradzani”.
Jestem wielkim przeciwnikiem mierzenia wartości pracy ilością godzin w niej spędzonych. Uważam, że przeciętny urzędnik mógłby chodzić do biura na trzy godziny dziennie i zupełnie by to wystarczyło. Jeżeli nauczyciel woli sprawdzać prace i przygotowywać materiały w domu, to powinna być jego sprawa. Po co go trzymać w szkole, żeby to robił? Chyba tylko po to, żeby uspokoić opinię frustratów, którzy wierzą, że dobra praca, to długa praca. Nauczyciel, czy urzędnik niczego nie produkują, więc sztuczne tworzenie dla nich dodatkowych godzin rzekomej pracy, jest idiotycznym marnotrawstwem.

Wszyscy marzyliśmy już w 1989 r., że w nowych warunkach ustrojowych nastąpi zmniejszenie liczby uczniów w klasach, przez co wzrośnie jakość edukacji. Tendencja idzie niestety w kierunku odwrotnym i to wcale nie tylko w Polsce, ale i na Zachodzie. Tutaj sprawa jest prosta – w budżecie zawsze będzie brakować pieniędzy na zatrudnienie większej liczby nauczycieli dla większej liczby oddziałów. Ekonomicznie jest te oddziały wręcz połączyć. (Tak na marginesie, gdyby ktoś chciał wyskoczyć z wyższością prywatnego nad państwowym, to dodam, że na pewnych prywatnych uczelniach tworzy się grupy ćwiczeniowe liczące ponad 50 osób – ze względu na oszczędności).

Przedwczoraj usłyszałem w telewizji o kolejnym rankingu nt. pracy Polaków. Okazuje się, że pracujemy prawie najdłużej (jeśli chodzi o godziny spędzone w pracy) na świecie, za to w wydajności pracy jesteśmy przedostatni. To powinno dać do myślenia. Jeżeli ludzie pracujący w Wielkiej Brytanii w prywatnych małych firmach mówią, że kiedy pracowali w podobnych firmach w Polsce ich szefowie wyciskali z nich siódme poty a płacili grosze, podczas gdy angielski pracodawca płaci dużo więcej, a traktuje ich po ludzku (nie znaczy to, że pozwala się obijać, ale też nie narzuca norm doprowadzających do stanu wycieńczenia), to też powinno dać nam wszystkim do myślenia.

Organizacja pracy to coś, co wszyscy powinni nie tylko studiować, ale wdrażać w życie. Jeżeli w pracy spędzamy wiele godzin, a jej wyniki są kiepskie, to znaczy, że jest źle z jej organizacją. Ja nie twierdzę, że narzekanie pracodawców na pracowników bierze się znikąd, ale wierzę, że mądry pracodawca umie zorganizować pracę tak, żeby pracownicy nie czuli, że ciężko harują, a kiedy przyjdzie do przeliczenia wyników tej pracy, okazuje się, że cała para poszła w gwizdek. Błąd w myśleniu polega na wierze, że jak już ktoś zakłada własną firmę i zatrudnia ludzi, to automatycznie zna się na zarządzaniu zasobami ludzkimi (i w ogóle na zarządzaniu).

Odbiegłem od tematu, ale nie za bardzo, ponieważ chodzi o ogólne podejście do płacy za pracę. Uważam, że nauczyciele nie powinni mieć więcej godzin dydaktycznych niż mają obecnie, ale może faktycznie przydałoby się, gdyby sami nie traktowali tych 18 godzin jako końca ich obowiązków wobec uczniów. Wiem, że łatwo się przyzwyczaić do tego, że „robię swoje i spadam” i równie łatwo jest się przyzwyczaić do myślenia, że to „swoje” to właśnie te 18 godzin. Tak być nie powinno i nad tym trzeba pracować, ale temat etosu nauczyciela jest zagadnieniem na kilka prac doktorskich.

Dziennikarzom natomiast życzę dążenia do doskonalenia swojego warsztatu we wszystkich wymiarach ich pracy. Życzę, żeby pisali piękną polszczyzną, to raz. Po drugie, równie ważne, chciałbym, żeby tematy swoich artykułów poznawali dogłębnie poprzez rzetelne zebranie wszystkich niezbędnych materiałów. Może oprócz wejścia na stronę internetową MEN, warto jeszcze przejść się do najbliższej szkoły i zapytać nauczycieli o ich faktyczne pobory.


[1] Taki złośliwy żarcik z mojej strony ;)

10 komentarzy:

  1. Naprawdę lepiej nie dałoby się wyczerpać tego tematu:) pełna zgoda, sam się dziwiłem, skąd taka niechęc do nauczycieli, przy gloryfikacji każdego ucznia, który się im sprzeciwi. Młody, postępowy... bardzo dobry tekst Stefanie.
    Maciej

    OdpowiedzUsuń
  2. Brak funkcji korektora owocuje m.in. w takich kwiatkach jak zdanie "Ponieważ on podjął bardzo NIEOPACZNĄ decyzję o bardzo szybkiej profesjonalizacji armii." Mówił Waszczykowski, ale zapisał niejaki Jacek Gądek. Nie lubił polonistki? http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/waszczykowski-cala-koncepcja-klicha-wziela-w-leb,1,4843283,wiadomosc.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny tekst, naprawdę. Doskonale podsumowuje to, co myślę.

    Dodam tylko, że jeśli chce się, żeby nauczyciele spędzali więcej czasu na pracy "niedydaktycznej" w szkole, to trzeba by było dać im do tego warunki: odpowiednie pokoje, komputery, wyposażenie, bibliotekę metodyczną itp. Jakoś nie wyobrażam sobie nauczycieli kłębiących się w pokoju nauczycielskim, próbujących skupić się na poprawianiu klasówek, czy przygotowywaniu się lekcji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy sprzexciwiac się powinni, może powini miec mozliwośc wyrazania swojego zdania?

      Usuń
  4. Bardzo dobry tekst :) Jednakże dodam tylko, że z tym nauczaniem na Zachodzie to pewnie bywa różnie. Biorąc pod uwagę własną obserwację i doświadczenie, nie zgodzę się, że nauczyciel pracując do 8 godzin w szkole, spędza tak naprawdę ok. 3 na prowadzeniu lekcji. Osobiście nauczam w dwóch brytyjskich podstawówkach, spędzając 7 godzin przez 5 dni w tygodniu, z czego ok. 1 godziny tygodniowo (!) mam na przygotowanie lekcji za cały tydzień :( Zatem objawia się to tym, że fachowo i tak przygotowuję się do zajęć w domu, wyrabiając przy tym ok. pół etatu darmo. Nie zmienia to jednak faktu, że w Anglii zarobki nauczycielskie są znacznie lepsze i nasz polski rząd ma się w tej sprawie czego wstydzić i popukać porządnie w głowę. Kłaniam się wszystkim nauczycielom w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki serdeczne za naświetlenie obrazu pracy nauczyciela w W.Brytanii. Byłbym niezmiernie wdzięczny za więcej informacji na temat pracy w szkole brytyjskiej. Czy praca w dwóch szkołach podstawowych oznacza, że suma tych godzin stanowi Twój (przepraszam, ale nie wiem, czy Pani czy Pan) etat, czy też są to dwa etaty, czy może 1.5 etatu? Z tego, co się orientuję - szkołę angielską znam tylko z opowieści tej drugiej strony, czyli uczniów - praca nauczyciela nie jest tam łatwym chlebem, ale właśnie - zarobki są naprawdę przyzwoite. Nauczyciel brytyjski naprawdę plasuje się w "middle class". W Polsce ludzie generalnie zarabiają mało!

    OdpowiedzUsuń
  6. Uczniowie powinni sie sprzeciwiac nauczycielom, jesli nauczyciele nie maja racji. NIE WOLNO uczyc dzieci czolobitnosci przed kims, tylko dlatego, ze ten ktos ma nad nami zwierzchhnictwo. Na szacunek nikt nie zasluguje, dopoki sobie na niego nie zasluzy ;)) Tego ucze swoje dziecko, i jestem z niej dumna zawsze, kiedy sie do tej nauki stosuje. Beata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chodzi o czołobitność ale o kulturę. Na szacunek zasługuje każdy człowiek.

      Usuń
  7. Zgadzam się, Beata, ponieważ jestem też rodzicem dwójki dzieci. Najbardziej uciążliwymi rodzicami z punktu widzenia nauczyciela są inni nauczyciele. Rodzic-nauczyciel potrafi napsuć krwi ;) Wykształcenie asertywności i poczucia własnej godności u ucznia jest bardzo ważne. Niestety bardzo często sprzeciw wobec błędu nauczyciela przybiera formę chamstwa, na co nauczyciele coraz częściej też reagują chamstwem i cała robota wychowawcza leży. Bycie dobrym nauczycielem naprawdę zasługującym na szacunek nie jest rzeczą prostą ani łatwą. Chyba w najbliższym czasie spróbuję napisać jakiś tekst na ten temat.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja również zgadzam się z Beatą, ale na ogół nie chodzi o czołobitność, tylko o elementarny szacunek.

    Stefan, czekam na wpis, o tym, co to znaczy być dobrym nauczycielem. Z niecierpliwością, więc nie zapomnij o tym temacie ;)

    OdpowiedzUsuń