wtorek, 13 września 2011

O szkole i wychowaniu (1)

Czy o czymkolwiek możemy powiedzieć „z reguły jest tak a tak”? Czy skoro w danym przypadku nastąpiło dane zdarzenie, a w jego wyniku nastąpiła taka a nie inna reakcja, oznacza, że już mamy prawo wyciągać z tego zdarzenia dalekosiężne wnioski na przyszłość? Tak naprawdę jest to pytanie, które nurtuje nasz gatunek, odkąd zaczęliśmy myśleć w sposób dyskursywny (osobiście wierzę, że zwierzęta myślą, to tak na marginesie).

Niedawno pisałem o tym, jak publicysta katolicki wytłumaczył sobie genezę chuligańskich rozruchów w Londynie. Praktycznie sprowadził cały problem do braku męskiego wzoru w rodzinie, tudzież słabości religii, która by taki wzór lansowała. Na nic szereg przykładów dzieci, które wychowują się bez ojców, ale wandalami nie zostają. Czy jednak taki publicysta zupełnie nie miał racji? Tak też wcale nie można powiedzieć, ponieważ szereg przykładów wskazuje na to, że tradycyjna rodzina typu matka, ojciec i dzieci, doskonale się sprawdza. Niemniej zdarzają się rodziny, gdzie rodzice są ludźmi przyzwoitymi, natomiast dzieci i tak wyrastają na łobuzów. Oczywiście jakiś mądrala może tutaj wysunąć argument, że coś jednak z tymi rodzicami musiało być nie tak. Wydaje mi się, że największy błąd w rozumowaniu popełnia się w traktowaniu dzieci jako tabula rasa, których ukształtowanie zależy wyłącznie od rodziców. Dlaczego jednak rodzeństwo z tych samych rodziców, wychowywane w niemal identyczny sposób na jakimś etapie się różnicuje i w dorosłe życie wkraczają osobniki o zupełnie innych cechach charakteru? Nie znacie takich przykładów? Ja znam.

Moi teściowie nie są odosobnieni w nostalgii za czasami, kiedy rodzice, nauczyciele i Kościół stanowili jednolity front wychowawczy w stosunku do dzieci. Gdyby dziecko z pokolenia moich rodziców czy teściów spróbowało poskarżyć się na nauczyciela, zostałoby dodatkowo ukarane przez rodzica. Nie podzielam wiary w zbawienność tej metody wychowawczej, która polega na jednolitym froncie łamania osobowości dziecka. Jaka bowiem płynie z takiej postawy nauka ogólna? Otóż, że należy zawsze być konformistą, ponieważ w przeciwnym wypadku cały świat będzie przeciwko tobie. Jeżeli do tego dodamy, że w skład takiego jednolitego frontu edukacyjnego mogły wchodzić pewne założenia, bądź religijne (przed II wojną światową), bądź ideologiczne (w czasach komunizmu), które z rzetelną wiedzą i umiejętnościami niewiele mają wspólnego, należy wyciągnąć wniosek, że może jednak dobrze się dzieje, że nie istnieje jednolity front ogłupiania dzieci (JFOD).

Niewątpliwie ważne w wychowaniu młodego człowieka jest uformowanie w nim silnego poczucia pewności siebie (ale w tym pozytywnym znaczeniu tego słowa, którego nie należy mylić z aroganckim zarozumialstwem) opartego o stabilny i mocny system wartości. Największą rolę w tym kształtowaniu postawy dziecka powinni odgrywać przede wszystkim rodzice. Trzeba jednak od razu zaznaczyć, że na całym świecie można znaleźć miliony rodziców, którzy się do takiego działania nie nadają. Rodziny patologiczne lub niewydolne wychowawczo muszą zostać albo wspomożone, albo wręcz zastąpione m.in. przez szkołę w procesie wychowawczym. Kto i w jakich okolicznościach ma prawo o tym decydować to jednak osobny temat – pasjonujący, ale również kontrowersyjny.

W czasach z taką nostalgią wspominanych przez mojego teścia (lata 70. ubiegłego stulecia) często bywało tak, że wezwany do szkoły rodzic stawał na baczność przed nauczycielem i się przed nim gęsto tłumaczył z braku wystarczającego nadzoru nad dzieckiem. Z jednej strony obserwując przykłady pijanej matki przychodzącej z zupełnie nieuzasadnionymi zarzutami wobec nauczycieli, która jest z szacunkiem wysłuchiwana przez dyrektora, który z kolei daje reprymendę nauczycielowi pozbawionemu szans wytłumaczenia całej tej chorej sytuacji, można by powiedzieć, że jednak w tych latach 70. było lepiej. Z drugiej strony jednak, kiedy przypomnę sobie jak niektóre (bo na szczęście nie wszystkie) nauczycielki traktowały rodziców niektórych koleżanek i kolegów tylko z tego powodu, że byli to zahukani i niezamożni robotnicy, do dziś mi się niedobrze robi.

Nauczyciel kiedyś mógł z uczniem zrobić wszystko, zaś kiedy rodzic pozwolił sobie na obronę dziecka (pamiętam jeden taki przypadek ze swojej szkoły podstawowej) na drodze prawnej, wszyscy o tym wiedzieli i potępiali raczej ucznia i jego rodziców niż nauczyciela. Nie było to dobre, ponieważ niezrównoważony emocjonalnie nauczyciel po prostu krzywdził dzieci. Przypominam sobie dyrektorkę swojej podstawówki, która krzyczała na dwie dziewczyny z ósmej klasy, że „ubrały się jak kurwy” (sic!), ponieważ obie miały na sobie zielone spodnie. Z drugiej strony, dzisiaj mamy czasy, że uczeń może zwymyślać nauczyciela, a gdy ten zareaguje, od razu ma na głowie wściekłego rodzica, dyrektora a czasem kuratorium.

I tak można mnożyć pary porównań, dochodząc do prostego wniosku, że nie ma prostych rozwiązań. Proste rozwiązania preferowane w zależności od tego, w czyim interesie są stosowane sprowadzają się do trzech reguł, z których każda jest mitem.

Mit pierwszy to ten, że „nauczyciel ma zawsze rację”, mit drugi, że „dziecko ma zawsze rację” i mit trzeci, że „rodzic ma zawsze rację”. Racja bowiem nie ma stałej przynależności, a najczęściej zależy od sytuacji. Oczywiście narażam się tutaj na zarzut relatywizmu. Niech tak będzie. Dopóki jednak różni przedstawiciele rzeczywistości szkolnej będą hołdować któremuś z tych trzech mitów (wszystkim naraz się nie da), nie będzie żadnego porozumienia społecznego na temat polskiej oświaty.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz