Bezmyślne przerzucanie kanałów telewizyjnych to nawyk
beznadziejny i na szczęście nie jest moim udziałem. Niemniej ostatniej
niedzieli, kiedy doszedłem do wniosku, że może na koniec weekendu oddam się
rozrywce beztroskiej i intelektu nie nadwyrężającej, włączyłem telewizję i ku
swojemu przerażeniu odkryłem, że po prostu nie ma co oglądać. Jakieś stare i
nie najlepsze filmy, kompletnie głupie seriale (owszem szukałem czegoś
lekkiego, ale nie tak durnego), kabarety powtarzane po dziesięć razy.
Tak czy inaczej nic nie przyciągnęło mojej uwagi.
Przebiegłem więc przyciskiem pilota po dostępnych mi kanałach i trafiłem na, o
ile dobrze pamiętam Biznes TV, czy jakoś tak, czyli na stację, której programów
raczej na bieżąco nie oglądam. A tam akurat końcówka programu, w którym mówią o
czymś, co mnie żywotnie interesuje, a mianowicie o symbiozie biznesu z edukacją.
Rzecz dotyczyła tylko częściowo Polski, a mianowicie polskiej młodzieży. Całość
była o Niemczech. Otóż z programu dowiedziałem się, że polska młodzież z
zachodnich województw bardzo chętnie podejmuje naukę w niemieckich szkołach
zawodowych. Komentatorzy od razu dodali, że niemieckie szkoły zawodowe, o
których mowa, to tak naprawdę szkoły przyzakładowe prowadzone przez przedsiębiorstwa.
Niemiecka firma przyjmuje więc polskie dzieciaki do pracy i
zapewnia im szkołę – pół tygodnia pracy i praktyki zawodowej i pół tygodnia
szkolnej nauki (no może z tą połową przesadziłem, bo przecież tydzień roboczy
ma 5 dni, więc chyba pracy jest 3 dni, a szkoły 2). Podobno polska młodzież
bardzo się do takich szkół garnie, bo wie, że nie tylko zarobi pieniądze, ale
nauczy się konkretnego i potrzebnego fachu. Nie dosłyszałem, jak jest u młodych
Polaków ze znajomością niemieckiego, ale widocznie na tyle dobrze, że sobie w
takich szkołach radzą.
Chyba nietrudno zgadnąć, dla kogo niemieckie firmy wychowują
lojalne i świetnie wyszkolone kadry. Bardzo wątpię w to, że młody człowiek,
który ma zapewnioną pracę w niemieckim przedsiębiorstwie, które zapewniło mu
dobry zawód, kiedykolwiek wróci do Polski. Ja natomiast wcale im się nie będę
dziwił, ani z powodów patriotycznych wymówek im czynił. Młody człowiek bez
zacięcia intelektualnego jak najbardziej ma prawo do godnego życia i jeżeli ma
szansę w uczciwy sposób zapewnić sobie dobry start, ma wręcz obowiązek z takiej
szansy skorzystać. Trudno również mieć pretensje do Niemców, że myślą
perspektywicznie o przyszłości i szkolą sobie fachowców.
Ja wiem, że to, co teraz napiszę, można odczytać jako jakiś
pisowski bełkot, ale radzę do tego podejść chłodno. Polska jest obecnie de
facto krajem najbardziej przypominającym jeden z obiektów ekspansji
neokolonialnej, a objawia się to właśnie m.in. w tym, że nie wykształciliśmy w
przedsiębiorcach myślenia perspektywicznego. Cieszymy się, częściowo jak najbardziej
słusznie, że nasza gospodarka opiera się na małych i średnich
przedsiębiorstwach, ale one nie wytrzymają konkurencji z wielkimi korporacjami,
oraz nigdy nie wyjdą poza etap dorabiania się, czyli ich właściciel nigdy nie
osiągnie tego psychologicznego progu, za którym będzie mógł poczuć pewną
stabilizację, a w związku z tym chęć dalszego rozwoju i planów na dalszą
przyszłość. Przedsiębiorca, którego cieszy przede wszystkim bieżący zysk, a który
przy pierwszej lepszej okazji własną firmę sprzedaje za możliwość słodkiego
leniuchowania do końca życia, z całą pewnością nigdy nie otworzy szkoły
zawodowej, w której mógłby sobie wykształcić lojalnych fachowców. Nie mówiąc
już o tym, że w dobie tak modnego dziś outsourcingu, gdyby nawet ktoś myślał o
przyszłości, to i tak wolałby żeby jego pracownicy kształcili się za pieniądze
kogoś innego (państwowe, rodziców uczniów, jakichś sponsorów).
Niemcy to kraj okrzepły ze zdroworozsądkowo myślącym
narodem. Tam niezależnie od ustroju wszystko jakoś działa. I dotowane przez
państwo stocznie (podobno Komisja Europejska jest temu przeciwna, ale kto
podskoczy Niemcom?) i elektrownie nieekologiczne, ale również elektrownie
ekologiczne. To co ma działać, po prostu działa.
Nowe kolonie, tak samo jako te klasyczne, potrzebne są
przede wszystkim jako źródło siły roboczej i rynek zbytu. To co, się naprawdę
liczy, dzieje się w centrum. Centrum nie zależy na rozwoju peryferii ze
zrozumiałych względów ekonomicznych. Rozbuchany konsumpcjonizm jak najbardziej
jest na peryferiach pożądany, bo to on przecież tworzy rynki zbytu. Rozbuchany
konsumpcjonizm to jednak polityka dość krótkowzroczna, bo w końcu prowadzi do
przypadku Grecji. Niczego nie produkujemy, bo wystarczy, że przyjmiemy
turystów, ale co sobie pożyjemy, to nasze. No i mamy w Grecji to co mamy.
Teorie spiskowe w tym wypadku mają zastosowanie tylko
częściowe, bo w końcu kryzys w całej Europie może sprawić, że skurczy się rynek
na niemieckie produkty, więc jeżeli byli jacyś świadomi spiskowcy, to raczej na
dłuższą metę nie popisali się inteligencją, ale kogo obchodzą losy milionów
Europejczyków. Wszystkich ich co prawda gospodarka niemiecka jako
gastarbeiterów nie wchłonie, ale część pewnie tak i centrum będzie gospodarczo
nadal kwitnąć. W ostateczności można faktycznie zrobić to, co robią wielkie
korporacje w dobie kryzysu – wyzbywają się nierentownych filii. Niemcy bez
Europy z pewnością dadzą sobie radę. Neokolonialne peryferia natomiast czeka
wtedy los wyzwolonych kolonii afrykańskich nagle pozostawionych sobie samym.