niedziela, 6 października 2013

O pewnej mowie pogrzebowej



Pewien aktor zmarł w wieku, w którym nie jest się już młodzieniaszkiem, ale też nie jest to wiek, w którym ludzie normalnie umierają. Pewien znajomy, też nieżyjący alkoholik, mówił o takich przypadkach „ścigał się z gorzałą, ale gorzała go dogoniła”. Jakie by nie były powody śmierci dość powszechnie lubianego mężczyzny w sile wieku, przede wszystkim przysporzyło to ogromnego cierpienia jego najbliższym – zwłaszcza matce. Dalsza rodzina też to przeżyła, bo przecież dla niej to był „nasz ….”, a nie jakiś tam celebryta z telewizji. Wszyscy ci, którzy znali go od dziecka, czyli jeszcze z czasów, kiedy nie był rozpoznawalny przez przypadkowych przechodniów na ulicy, dość mocno przeżyli jego śmierć, ale przecież już wcześniej przeżywali jego drogę ku zagładzie.

Każdy, kto miał do czynienia z alkoholizmem i alkoholikami, wie, że pomóc osobie uzależnionej jest niezwykle trudno. Kiedy ma się do czynienia z człowiekiem żyjącym złudzeniami (m.in. złudzeniem kontroli nad własnym piciem i życiem), praktycznie nic nie można zrobić. Skłonienie go to terapii to wielki wyczyn, ale sprawienie, że się tej terapii podda i z niej nie zrezygnuje to czyn tytaniczny. Doskonale wiadomo, że nawet najbliższa rodzina jest w wielu przypadkach bezsilna. Podobno najskuteczniejsza metoda sprowadzenia alkoholika na drogę rozsądku jest uświadomienie mu jego stanu upodlenia. Od kochającej osoby wymaga to niemałego hartu ducha, bo taka osoba powinna np. zamiast układać pijanego do ciepłego i wygodnego łóżka, w ogóle nie wpuścić go do domu i zostawić na ulicy lub klatce schodowej. Mało kto jest takim twardzielem, a już na pewno nie osoba, dla której tenże alkoholik jest całym światem. Ponieważ najbliższa rodzina kocha bezwarunkowo, pozostaje jej cierpienie, na temat którego może najwyżej porozmawiać z dalszą rodziną.

Na pogrzeb aktora przyjechała z miasta, w którym pracował, grupa jego kolegów. Piękny gest świadczący o tym, że aktor był osobą lubianą w swoim środowisku. Wszystko byłoby w porządku, gdyby jednemu z teatralnych kolegów nie zebrało się na wygłoszenie mowy podczas obiadu po pogrzebie.

Sens jego wypowiedzi był mniej więcej taki, że owszem, wy tu jesteście jego rodziną, ale to my znaliśmy go najlepiej, bo to z nami spędzał najwięcej czasu. Nieraz żeśmy razem bradziażyli (to zapewne od bradiagi, który Bajkał pieriejechał, ale przecież wiadomo, że nie o ucieczkę ze zsyłki pogrzebowemu mówcy chodziło) …

Mówca miał wiele szczęścia, że trafił na ludzi generalnie spokojnych i pokój miłujących, bo właściwie każdy członek rodziny zmarłego miałby prawo po prostu obić mu twarz. Po pierwsze, może niechcący, ale obraził wszystkich tych, dla których zmarły był od dziecka „naszym….”. Po drugie, praktycznie przyznał, że czynnie brał udział w procederze, który się do jego śmierci przyczynił. Oczywiście w świecie dorosłych facetów obowiązuje zasada, że każdy jest odpowiedzialny sam za siebie, bo przecież „nikt nikomu do gardła na siłę alkoholu nie leje”. Takie są twarde prawa pijaństwa. Niemniej odrzucając cynizm, trzeba sobie jasno powiedzieć, że częstując alkoholika alkoholem, pijąc z nim i świetnie się z nim bawiąc, nie przyczyniamy się do polepszenia jego stanu zdrowia, a wręcz przeciwnie, powolutku i delikatnie, ale jednak konsekwentnie i skutecznie stukamy w czubek gwoździa, który jest tym ostatnim gwoździem do trumny.

Kiedy usłyszałem opowieść o aktorze, który nie mógł się oprzeć wygłoszeniu mowy na stypie po zmarłym koledze, przyszło mi do głowy „francuskie” powiedzonko – „stracił okazję, żeby siedzieć cicho.” Po jaką cholerę się w ogóle odzywał?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz