sobota, 4 kwietnia 2015

Biega, krzyczy pan Hilary....

Niedawno pewien młody znajomy, syn moich "starych" znajomych, napisał, że kiedy miał lat 17 i działał w pewnej młodzieżówce partyjnej, a równocześnie intensywnie interesował się pewnymi zagadnieniami polityki jednego z sąsiadujących z nami państw, rozpierało go radosne podniecenie z powodu tego, że coś wie i że może się tą wiedzą podzielić. Obecnie, zbliżając się do trzydziestki, zrozumiał, że żeby się na jakiś temat wypowiadać, należy przede wszystkim temat zgłębić, dużo przeczytać, potem zdobyte w ten sposób dane przemyśleć. Oczywiście przemyślenia typu naukowego powinny opierać się na stosowaniu jakichś założeń metodologicznych.

Ten blog nigdy nie aspirował do głoszenia prawd ostatecznych. Wręcz przeciwnie. Sam tytuł jest na tyle asekurancki, że nie powinien pozostawiać żadnych wątpliwości co do tego, że jakiś temat nagle mnie zafascynował i wciągnął emocjonalnie, dlatego rzucam w cyberprzestrzeń swoją ulotną impresję licząc albo na poparcie, albo na naprostowanie mojego błędnego myślenia. Podobnie jak mój młody znajomy, zdaję sobie jednak od dawna sprawę, że żeby się na różne tematy wypowiadać, potrzebna jest bardzo rzetelna wiedza, na której zgłębienie niestety nie wystarczy życia.

Ostatnio pochłaniały mnie sprawy zgoła nie związane z "bujaniem w obłokach" i wyciąganiu wniosków "natury ogólnej". Wręcz przeciwnie. Czas poświęcałem sprawom urzędowo-finansowym, tudzież zawodowym. Nie jest to w żadnym wypadku skarga na los kogoś, kto lubi sobie poblogować, a tu nagle przytłaczają go przyziemne obowiązki. Wręcz przeciwnie. Myślę, że nauczyłem się je należycie doceniać, ponieważ od nich zależy moja bardzo konkretna egzystencja.

Tymczasem nie chcę jednak odchodzić od dość chaotycznego charakteru tego bloga i postanowiłem opublikować coś, co zrobiłem dziś zupełnie spontanicznie. Prawdopodobnie szukając swoich okularów, bez których już niestety nie jestem w stanie czytać, przypomniał mi się wierszyk Tuwima o znanym (swego czasu - nie wiem jak teraz) roztargnionym okularniku, panu Hilarym. Nie wiem na jakiej zasadzie, ale zupełnie znienacka naszła mnie ogromna chęć zangielszczenia tego uroczego wierszyka. Oto wynik tej próby. Będę wdzięczny za wszelkie uwagi językowe, metryczne i merytoryczne.


Running and yelling Mr Hillary Tex
Asks all around “Where on earth are my specs?”
Searches trousers and his jacket,
Every pocket, every placket,

All his wardrobe’s upside down
He gropes the coat, and gropes the gown,
“Scandal!” shouts he, “No effects!
“Someone’s stolen my dear specs!”

Under the sofa and on the settee,
He’s looking and panting, all sweaty,
Rummages in the stove and the fire,
In the big piano and behind the hair-dryer,

He started chopping the floor into blocks,
He started calling out loud for cops,
All of a sudden, he looks in the mirror,
He can’t believe it, so he comes nearer,

There they are! He found them! For, as it goes,
His dear spectacles were still on his nose!





2 komentarze:

  1. http://blog.ac-rouen.fr/clg-montesquieu-comenius-project/2011/04/24/polish-poems-translated-into-english/
    http://forum.mlingua.pl/showthread.php?t=31594
    może nie znane.
    Nie znam na tyle ang. by ocenić wartość tłumaczenia :)
    Pozdr. cpa

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak się okazuje, nie po raz pierwszy w życiu "wyważyłem" otwarte drzwi....

    OdpowiedzUsuń