sobota, 15 stycznia 2011

Myśląc "Rosja"...

Co Wam przychodzi do głowy, kiedy słyszycie słowo Rosja? Jakie są Wasze pierwsze skojarzenia? Z pewnością wielu będzie miało skojarzenia historyczne – a to z carską Rosją, czyli mocarstwem zaborczym dążącym do rusyfikacji naszego kraju, a to z bolszewicką władzą z czasów „cudu nad Wisłą”, a potem paktu Ribbentrop-Mołotow, a w końcu z sowiecką kontrolą naszego kraju trwającą do 1989 roku, zbrodniami stalinowskimi i represjami politycznymi. Ktoś, kto się uczył historii, albo przynajmniej oglądał radzieckie filmy, pomyśli o Iwanie Groźnym. Niektórzy zapewne słyszeli i Dymitrze Samozwańcu i polskich wojskach na Kremlu. O tym ostatnim przypomniał Rosjanom sam Władimir Putin ustanawiając datę wypędzenia polskiej załogi świętem narodowym. Kto lubi czytać, ten z pewnością będzie Rosję kojarzył z najlepszą literaturą narodową świata: Tołstojem, Gogolem (Ukraińcem zresztą), Dostojewskim, Czechowem, Turgieniewem, czy potem z Bułhakowem, Szołochowem, czy Wienią Jerofiejewem. Ten ostatni przywodzi na myśl kolejne rosyjskie skojarzenie – hektolitry wódki wypijane przez naszych wschodnich słowiańskich pobratymców. Wielu przedstawicielom mojego pokolenia Rosja kojarzyć się będzie z bardami takimi jak Bułat Okudżawa, Władimir Wysocki czy Żanna Biczewska.

Wszystkie te skojarzenie są jak najbardziej trafne. W każdym tkwi zgodność z faktami, ale jeśli zadamy sobie pytanie „po co nam ta prawda?”, zdania mogą się różnić. Niektórzy po prostu fascynują się historią, literaturą czy kulturą. Politycy nie powinni się jednak kierować sentymentami czy osobistymi fascynacjami, ale trzeźwą oceną realnej sytuacji. Niedobrze jest, kiedy krajem rządzą bezczelni cynicy. Kiedy jednak do władzy dochodzą harcerze przejęci opowieściami druha drużynowego o kresowych stanicach itd., robi się równie nieciekawie. Tacy ludzie w imię własnej interpretacji historii uchodzącej za szczyt szlachetności, są gotowi wciągnąć swój naród w awanturę, która dla owego narodu, będącego jednym ze słabszych ogniw wśród narodów świata, może skończyć się tragicznie. Polityka jagiellońska jest, wbrew temu, co można wywnioskować z tego, co piszę, bliska memu sercu, ale w chwili obecnej uważam ją za mrzonkę – niebezpieczną, ale również nikomu niepotrzebną.

Tragedia smoleńska rozpaliła umysły wielu Polaków. Do zwykłej nieufności wobec Rosji dołączyła prymitywna rusofobia, która w czambuł potępia wszystko co pochodzi lub co się dzieje na wschód od Polski. Stąd szereg prymitywnych głosów na forach internetowych. Ponieważ akcja powoduje reakcję, natychmiast pojawiły się też głosy przeciwne. Z jednej strony dobrze, że prymitywnych rusofobów ośmieszające, ale z drugiej strony posuwające się za daleko w drugą stronę. Oto Rosja jawi się w tych wypowiedziach, jako wspaniałe szlachetne mocarstwo, które nie jest tak obłudne jak Amerykanie, i które potrafi dbać o własne państwo. Część z takich wypowiedzi jest autorstwa ludzi oddających się nostalgii za PRLem i jego czasami, część ich autorów to słowianofile, jeszcze inni to być może świadomi agenci rosyjscy (no, tu bym nie przesadzał, bo nie chcę być skojarzony z Antonim Macierewiczem, dla którego agent rosyjski siedzi w każdej polskiej lodówce), część zaś to „pożyteczni idioci”, czyli ludzie zasadniczo szlachetni, dobrze wszystkim życzący, w tym Rosjanom, których oburza krytyka naszych wschodnich sąsiadów. Część z nas zapewne cierpi też na „syndrom helsiński”, co oznacza, że jesteśmy tak rozczarowani nieudacznictwem naszych władz, że chętnie wyrażamy podziw dla władz państwa, które nie jest nam specjalnie przyjazne.

Kiedy po tragedii kwietniowej i szlachetnych gestach ludności cywilnej ze Smoleńska i okolic Daniel Olbrychski ogłosił braterstwo z Rosjanami, a i politycy z rządzącej koalicji również zapowiedzieli nowe otwarcie w stosunkach z tym krajem, w pierwszej chwili odniosłem wrażenie, że właściwie już pora przestać szczekać na niedźwiedzia i lepiej faktycznie się z nim ułożyć jakoś bardziej przyjacielsko. Równocześnie w całej tej manifestacji miłości do Rosji wyczuwało się jakiś zgrzyt, bo to jakoś tak, cholera, za wcześnie biorąc pod uwagę kontekst całej sytuacji. Oto zginął w dość niejasnych okolicznościach (a jak się dzisiaj okazuje, w jeszcze mniej jasnych, niż się wówczas wydawało) Prezydent, który delikatnie mówiąc, do Rosji miłością nie pałał, a tu nad jego trupem rozpoczyna się płomienny romans z tym krajem. Niezbyt smacznie to wszystko wypadło, ale co tam, pokój i przyjaźń czasami są tego warte, można było pomyśleć.

W prasie pojawiły się jednak pewne wątpliwości. No dobrze, przyjaźń tak, fajna rzecz, ale niby jak miałaby się ona objawiać? W jaki sposób miałaby się realizować? Oczywiście moje pierwsze skojarzenie było związane z otwarciem rosyjskiego rynku na polskie produkty – mięso, owoce i warzywa itd. Wszystko wspaniale, ale to było myślenie jednostronne. Pytanie brzmiało, co w imię przyjaźni zechce od nas Rosja? I tutaj tkwi sedno problemu.

Rosja tak naprawdę w ogóle nas nie potrzebuje. Dla Rosji partnerami są Stany Zjednoczone, Chiny, Niemcy, Japonia czy ostatecznie Wielka Brytania lub Francja. Kraiki bez znaczenia gospodarczego lub militarnego nie mają zbyt wiele Rosji do zaoferowania, dlatego jeśli chcą się z nią przyjaźnić, to po prostu muszą poczekać, o co poprosi Rosja. Rosja zresztą nie prosi. Ponieważ nie są to czasy wojenne, Rosja nie grozi i nie żąda. Ona po prostu spokojnie acz stanowczo mówi, czego od innych chce. Łatwo jest zauważyć, że obecnie chodzi przede wszystkim o pieniądze, czyli o rynki zbytu i kontrolę nad gospodarką państw satelickich.

Kto za tym stoi i kto tym kieruje. Marksiści uczyli, że za władzami państw kapitalistycznych stoją kapitaliści właśnie, czyli politycy są z tylnego siedzenia sterowani przez chciwych a cwanych ludzi biznesu. Już Hitler pokazał, że ludziom biznesu nie tylko kontrolować się nie pozwoli, ale sam będzie ich kontrolował, choć samego biznesu nie upaństwowił i pozwolił mu się rozwijać (oczywiście kapitałowi aryjskiemu). Gdyby ktoś twierdził, że Rosją rządzą oligarchowie, byłaby to część prawdy, bo zapewne wpływ ludzi bogatych na decyzje polityczne istnieje, jednak wydaje się, że tylko o tyle, o ile owi bogaci ludzie współpracują z Kremlem. Kazus Michaiła Chodorkowskiego pokazuje jasno, że nie ma takich pieniędzy, które zapewniałyby oligarsze poczucie bezkarności wobec najwyższych władz państwowych.

Podobno prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew ma nieco inną wizję rozwoju gospodarczego niż Władimir Putin. Mówi się, że w odróżnieniu od byłego prezydenta, a obecnego premiera, który tradycyjnie stawiał na przemysł wydobywczy i eksport surowców (zwłaszcza energetycznych), obecna głowa państwa rosyjskiego liczy na rozwój wysoko rozwiniętej technologii, w tym informatycznej. Wszystko to może być prawdą, ale to, co każdy obserwator może dostrzec bez zbytniego wysiłku jest to, że jak dotąd głównym filarem potęgi Rosji jest eksport ropy naftowej i gazu ziemnego.

Produkcją i sprzedażą surowców energetycznych zajmuje się z pozycji monopolisty firma Gazprom. Rosja jest krajem, gdzie docenia się strategiczne znaczenie pewnych dóbr kopalnych i nie rezygnuje z kontroli państwa nad nimi, dlatego trudno jest odróżnić politykę Gazpromu od polityki Rosji. Gazprom w każdym swoim posunięciu finansowo-handlowym może liczyć na polityczne poparcie Kremla. Nie jest istotne, czy to Gazprom kontroluje Kreml, czy odwrotnie. Ważne jest, że są to organizmy żyjące w idealnej symbiozie, przynajmniej dla świata zewnętrznego. Dlatego właśnie myśląc „Rosja”, należy myśleć „Gazprom”.

Państewka, które po rozpadzie ZSRR przez jakiś czas zaczęły flirtować z Zachodem, czyli z USA i Unią Europejską, w przeciągu ostatnich kilkunastu lat znowu znalazły się saku Rosji m.in. dzięki Gazpromowi. W interesie rosyjskiego monopolisty jest kontrola nad wszystkimi zasobami ropy i gazu byłego ZSRR, a politykę tę prowadzi konsekwentnie i z determinacją, której niestety nie widać po stronie przeciwnej. W Polsce w ogóle nikt nie działa z determinacją, Unia Europejska jako całość to nadal nie wiadomo co, a USA jakby straciły impet w Azji Centralnej. Tymczasem Gazprom mając ogromne zamówienia i wiedząc, że żeby się z nich terminowo wywiązać, zrobił wszystko, żeby przejąć kontrolę jeśli nie nad złożami Kirgistanu czy Turkmenii to przynajmniej nad liniami przesyłowymi.

Kremlowi niekoniecznie zależy na odbudowie ZSRR z zagarnianiem byłych terytoriów włącznie. Do takiej wizji, która wydaje się pewnym anachronizmem, brakuje politycznej determinacji. Tam natomiast, gdzie chodzi o konkretne korzyści materialne, determinacji i woli politycznej jest całe mnóstwo. Państewka, które z Zachodem nie flitrowały, ale od początku wiernie stały przy Rosji, wcale nie mogą czuć się bezpieczne od zakusów Gazpromu. Armenia na przykład musiały oddać kontrolę nie tylko nad swoim przemysłem wydobywczym i energetycznym, ale nawet nad nowym gazociągiem, który sobie sama zbudowała, żeby kupować paliwo z Iranu! Białoruś, Armenia czy Mołdawia muszą już płacić za ropę i gaz dwa razy tyle, co pięć lat temu i żadne wiernopoddańcze gesty nie są w stanie tego zmienić. Sytuacja przypomina trochę jakiś amerykański film o mafii. Otóż gangsterzy przyssali się do jakiejś restauracji. Jej właściciel myśli, że jak się będzie im podlizywał, to będą go rozsądnie skubać i jakoś będzie mógł żyć. Gangsterzy jednak doją restaurację (czy jakąś inną firmę) bez opamiętania, tak że restaurator (biznesmen) bankrutuje i musi swoją knajpkę oddać gangsterom za darmo. Różnica między Gazpromem a mafią polega na tym, że Gazprom tym, co przejął będzie gospodarował i to chyba nie najgorzej. Poszkodowani będą tylko bezlitośnie eksploatowani nominalni gospodarze.

Pewien mój były uczeń, polski Tatar, któremu znudził się przymiotnik przed nazwą narodowości, ożenił się z Tatarką z Tatarstanu, w której się zakochał, a równocześnie zapałał miłością do Rosji. Mieszka z rodziną w Anglii, więc taka miłość do mocarstwa, które pół tysiąclecia temu zniewoliło jego pobratymców, nic go nie kosztuje. Kiedy na Facebooku umieściłem niezbyt pochlebny wpis na temat Rosji, skrytykował go biorąc go zapewne za przejaw prymitywnej polskiej rusofobii. Już wcześniej krytykował inne teksty na temat Rosji czy polskiej polityki wschodniej, uważając je za naiwne, jeśli nie dziecinne. Swojej tezy nigdy nie poparł żadnym konkretnym argumentem. Dopiero za ostatnim razem, od którego przestał komentować moje posty, stwierdził, że „Rosja jest jak piękna kobieta, w której trzeba się zakochać”. To napisał trzydziestoletni facet, który polskim publicystom i naukowcom zarzucał umysłowy poziom gimnazjalisty. Metafora mocno naciągnięta, ale byłbym się gotów nawet na nią zgodzić, bo przecież wielu ludzi traktuje kraje, zwłaszcza swoje, sentymentalnie i kocha je bezwarunkowo. Kiedy myślę o pięknych krajobrazach Rosji, o bajecznych kopułach cerkwi, o wspaniałych i szczerych ludziach, którzy mają w dodatku niesamowity talent do chóralnego śpiewu (który uwielbiam), kiedy myślę o wspaniałych książkach rosyjskich pisarzy, o wielkich kompozytorach i intelektualistach, to owszem, chyba byłbym w stanie zakochać się w Rosji. Niestety myśląc „Rosja”, przychodzi mi do głowy Gazprom, a w Gazpromie jakoś się zakochać nie potrafię.

1 komentarz:

  1. Co Wam przychodzi do głowy, kiedy słyszycie słowo Rosja?

    Lech, Czech i Rus oraz marzenia o zniesieniu granic i wszelkich barier.

    OdpowiedzUsuń