niedziela, 2 stycznia 2011

O hipokryzji jako mierze cywilizacji

Miarą cywilizacji jest ilość hipokryzji w przestrzeni publicznej. Wyobraźmy sobie oto, że panuje idealna szczerość. Jestem przekonany, że wszelkie działania na podstawowym poziomie współpracy uległyby kompletnemu paraliżowi. Pracownicy z pracodawcami wyzywaliby się od idiotów, leni, złodziei itd., w Sejmie i w studiach telewizyjnych odbywałyby się chyba nieustanne zapasy w błocie w stylu wolnym. Być może słowa przestałyby być potrzebne. Na szczęście odrobina obłudy biorąca się z prostego wyrachowania na szczęście jakoś nas jeszcze spaja jako społeczeństwo.

W „Musze”, jednym z przedwojennych czasopism satyrycznych, z 11 czerwca 1926 roku umieszczono rysunek przedstawiający królewskiego błazna Stańczyka, który w zadumie wyraża następującą opinię: „Ileż to planów Polska ma do wyboru, z których żaden jej nie zbawi. A ratunek dla niej taki prosty: niech posadzi na tronie króla Zgodę i doda mu do pomocy dyktatora Pracę”. Oczywiście rysunek pojawił się tuż po zamachu majowym (przez piłsudczyków zwanym „czynem majowym”, a przez endeków „rebelią majową”), zaś nietrudno zauważyć pewne nawiązania do monarchii włoskiej, gdzie już rządził dyktator.

Zgoda budowana na przemocy na jakiś okres czasu może przynieść pewne pożądane skutki, oczywiście pożądane przez dyktatora, ale generalnie jesteśmy chyba przeciwni dyktaturom i dyktatorom. „Demokracja to jest wojna każdego z każdym” powiadają niektórzy, a wręcz nawołują do powszechnej niezgody w imię zasad! To już jest według mnie kompletna głupota, bo nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć, że wspólne działanie w jednym określonym kierunku najczęściej przynosi sukcesy. Chyba, że takie działanie natyka się na jakąś zewnętrzną siłę, albo wręcz na „siłę wyższą”. Każdy biznesmen, który odniósł sukces, doskonale wie, że zgodne działanie ze współpracującymi z nim ludzi, jest zdolne dokonywać rzeczy wielkich.

Czy w krajach zachodnich panuje powszechna zgoda wśród elit rządzących? Oczywiście, że nie. Jestem przekonany, że animozje personalne i negatywne namiętności potrafią być tam tak samo silne, jak i u nas. Na czym jednak polega fenomen sukcesu Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Francji? Na wielkim stopniu hipokryzji, która w imię wspólnego i całkiem dobrze pojętego interesu, każe politykom z tych krajów dogadywać się w pewnych kwestiach, a nawet jeśli się z czymś nie zgadzają, to siedzieć cicho, żeby istniały przynajmniej pozory zgody, a spory odbywały się w sposób kontrolowany i cywilizowany. Po prostu wyższy stopień hipokryzji. Na tym polegała tzw. „klasa” u arystokratów. Wzajemna niechęć, czy wręcz nienawiść rozmaitych hrabiów czy baronów oczywiście istniała, ale istniała też konieczność ochrony interesów własnego środowiska.

Co jakiś czas wychodzą na jaw afery z udziałem polityków pewnych partii politycznych. Co jakiś czas też wychodzi na jaw i to, że ludzie będący u władzy za komuny, świetnie sobie radzą w rzeczywistości kapitalistycznej. Nie jest to oczywiście dobrze, tak samo jak nie było dobre pozostawienie na marginesie życia politycznego sił, które potem z całą mocą wydostały się na powierzchnię tworząc koalicyjny rząd Jarosława Kaczyńskiego. Rzucając hasło o miejscach, gdzie stało ZOMO, a gdzie „my” (tzn. Jarosław Kaczyński i jego koledzy), zachował się podobnie jak Andrzej Lepper przed nim, a jeszcze przed nim niejaki Jakub Szela. W tym zachowaniu nie było hipokryzji, ale też nie było zdrowego rozsądku.

Najgorsze jest to, że wielu jego zwolenników nie może zrozumieć, że tak wielu Polaków konsekwentnie głosuje na PO, choć wiadomo, że jest to partia, która nie ma Polsce niczego specjalnego do zaoferowania oprócz zamiecionych pod dywan afer, podwyżek podatków, a przez to i cen, zagarnięcia funduszy emerytalnych itd., itp. Otóż Polacy jak ognia boją się histerycznego wyznania prawdy, bo tak robią tzw. ludzie prości. W Polsce nikt się niby nie odżegnuje od „człowieka prostego”, ale w głębi ducha ma go za chama, który w brudnych butach pcha się na salony i podłogę chce brudzić.

Napisałem „salony”? No tak! To przecież jedno ze słów-pałek, których używają przeciwnicy „układu”. Problem w tym, że normalny człowiek woli „salon”, bo jest tam czysto i spokojnie – oczywiście dzięki wysokiemu stężeniu hipokryzji, nie oszukujmy się, natomiast unika szczerego zgiełku, który prowadzi do konfliktów. Tak jakoś jesteśmy skonstruowani. Jeżeli ktoś chce coś naprawdę zmienić, musi brać ten czynnik pod uwagę. Inaczej będzie jak dziecko ogłaszał wszem i wobec swoje frustracje (to też oznaka prostactwa niestety) typu „graliśmy a nie tańczyliście” (kto użył tego porównania?). Ano nie, bo ludziom się ta muzyka nie podobała i już.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz