Były kiedyś takie czasy, w których wychowanie nie kładło
takiego nacisku na sukces. Chodzi oczywiście o sukces pojęty finansowo i
prestiżowo. Słowo „nieudacznik” nie jest co prawda tak zupełnie nowe, ale w
takim XIX wieku wielu mieszczan wiodło spokojne życie dbając jedynie o to, żeby
mieć godziwy dochód na nie tak znowu wygórowane potrzeby – nie musieli np.
kupować ani utrzymywać samochodu (co przy okazji znaczyło, że o każdej porze
dnia i nocy mogli się napić alkoholu). Jak pokazuje literatura tego okresu,
jakiś skromny kapitalik pozwalał prowadzić równie skromne, ale za to
bezstresowe życie (pamiętamy monachijczyka, pana Permanedera, który ożeniwszy
się z Tonią Buddenbrook, stwierdził, że nie musi już pracować i że oboje będą
żyć z pieniędzy, które ona wniosła w posagu). No może nie tak bardzo
bezstresowe, ponieważ człowiek jest z natury podatny na stres, gdyż jego umysł
nie umie inaczej funkcjonować, jak tylko produkując mniejsze lub większe napięcie.
Tzw. klasa próżniacza, którą stać było na wiele, żyła przecież nie tylko balami
i polowaniami, ale przede wszystkim intrygami, które wypełniały jej myśli i
dostarczały niezbędnego do życia stresu.
Oczywiście ambitne jednostki robiły karierę w polityce lub w
wojsku, ale nie traktowały tego jako sposobu na zdobycie środków do życia,
ponieważ te miały zapewnione bez żadnego trudu. Pojawia się jednak pytanie, czy
do końca tak bez trudu.
Antona Czechowa kocham przede wszystkim za to, że pisał o
najistotniejszych problemach rodzaju ludzkiego tak, jakby tworzył jakąś
telenowelę dla „prostego ludu”. Czechowa zrozumie każdy, a równocześnie
problemy przez niego poruszane sięgają najgłębszych tajemnic ludzkiej
egzystencji od zarania dziejów. Oczywiście ilustruje przede wszystkim epokę, w
której żył i którą znał, ale mimo, że problemy upadającej klasy próżniaczej w
Rosji są nam teoretycznie obce, odczuwamy je tak, jakbyśmy mieli do czynienia z
problemami najbliższych przyjaciół. Przynajmniej ja tak je odczuwam.
Dlaczego Czechowa odbiera się tak naturalnie, że użyję współczesnego
slangu, „bez napinania się”? M.in. dlatego właśnie, że jego bohaterów trudno
nazwać ludźmi sukcesu. W jego dramatach na dobrą sprawę wszyscy są
nieudacznikami poza Łopachinem z Wiśniowego
Sadu, chłopem, który dzięki swojej przedsiębiorczości wykupuje zlicytowany
majątek Raniewskiej i Gajewa, którzy o możliwości uratowania go przez sprzedaż
tytułowego sadu nie chcą nawet słyszeć, ponieważ rozmowa o interesach wydaje
się poza ich nie tylko zainteresowaniami, ale po prostu poza ich możliwościami
pojmowania świata.
Wujaszek Wania to
studium postaci, z których każda była kiedyś zdolna i obiecująca, zwłaszcza
tytułowy bohater i jego przyjaciel dr Michaił Astrow, prekursor ekologii (sic!),
ale niestety niedoceniony.
Co prawda akurat w Wujaszku
Wani występuje charakter, który zasługuje na miano „człowieka sukcesu”, a
mianowicie Aleksandr Sieriebriakow, emerytowany profesor uniwersytetu, ale jego
szwagier, tytułowy bohater dramatu, Iwan Wojnicki, uważa go za człowieka, który
„przez 25 lat pisał o sztuce nie mając o niej pojęcia”. Oczywiście możemy tę
uwagę zrzucić na jego frustrację i zawiść wobec człowieka spełnionego społecznie
(w tym wypadku zawodowo). Niemniej przecież to właśnie Iwan zarządza majątkiem,
dzięki któremu Sieriebriakow ma utrzymanie! Przemawiają przez niego kompleksy,
ale przecież w rzeczywistości jest człowiekiem, którego rola w społeczeństwie jest
nie do przecenienia. Zresztą możliwe, że gdyby nie wizyta Sieriebriakowa i jego
nowej żony, Heleny, Iwan nigdy nie zdałby sobie sprawy z własnej znikomości. Z
drugiej strony jednak, kiedy Sonia, córka Sieriebriakowa z pierwszego
małżeństwa (z siostrą Iwana), po wyjeździe ojca i jego żony, nawołuje wuja do
zabrania się do pracy, wszystko wraca do normy i sukces czy też brak sukcesu przestaje
mieć jakiekolwiek znaczenie. „Herbata o ósmej i obiad o pierwszej”, jako symbol
powrotu do starych obyczajów dworu (wizyta Sieriebriakowów zakłóciła ten
porządek, gdyż obiad został przesunięty na 7.00 wieczorem – ha, jakiś czas temu
pisałem o zastąpieniu dinneru przez lunch w samej Anglii).wskazują na pewien
naturalny ład, w którym wszystko i każdy jest na swoim miejscu i gdzie nikt nie
psuje sobie głowy myśleniem o sukcesie czy nieudacznictwie. Rutyna codziennych
obowiązków i przyzwyczajeń zapewnia poczucie bezpieczeństwa i komfortu
psychicznego.
Nie każdy może osiągnąć sukces, bowiem ten jest z definicji
(zdeterminowanej językowo) kontrastem wobec przeciętności i miernoty. Gdyby wszyscy
go odnosili, zabrakłoby punktu odniesienia, więc i on sam straciłby swoją
definicję. W świecie dramatów Czechowa wcześniej czy później jego bohaterowie
są skazani na klęskę, ale czy wszyscy i tak do końca? Czechowa kocham m.in. za
to, że pozwala człowiekowi dostrzec bardzo zwyczajny element kondycji ludzkiej,
a mianowicie fakt, że większość z nas nie robi oszałamiającej kariery, majątku,
czy też nie osiąga wielkiej sławy. W codziennym życiu nie jest to zresztą aż
tak ważne, gdyż jest ono wypełnione całym mnóstwem rzeczy z pozoru małych i nieistotnych.
Tym rzeczom jednak rosyjski pisarz nadał pełnię znaczenia. I za to kocham
Czechowa.