wtorek, 3 lipca 2012

"Polaczkowatość" jako konstrukt leniwych umysłów


Przeczytałem ostatnio kilka tekstów będących rzekomo reakcją (nazwijmy ją B) na reakcję (nazwijmy ją A) w związku z pewnym radiowym „dowcipem” wypowiedzianym przez Osobę-której-nazwiska-nie-wolno-wymawiać-żeby-jej-nie-przysparzać-popularności, (dalej zwaną OKNNW) i jej koleżkę-którego-nazwiska-nie-warto-wymawiać-bo-po-prostu-nie-warto (dalej nijak nie zwaną, bo już nie wspominaną).

Przeczytałem sobie więc tekst znanego prezentera a od niedawna naczelnego polskiej wersji znanego i szanowanego czasopisma amerykańskiego, który gani ten występek, ale robi to dlatego, że generalnie jest po stronie OKNNW, gdyż ogólnie rzecz ujmując OKNNW to byczy facet, nie tak jak inne „grzeczne miernoty”, ma odwagę piętnować rozpowszechnione stereotypy.

Potem przeczytałem bardzo dobry tekst, naprawdę dowcipny, choć gorzki w swoim sarkazmie autorstwa Marcina Mellera (http://opinie.newsweek.pl/ja-cierpie-za-miliony,93547,1,1.html ), w którym wczuwa się w rolę „satyryka”, który się w swojej misji zagubił (czyli takiego OKNNW) i robi rzeczy podłe a głupie, natomiast tłumaczy się, że to przecież tylko dowcip.

Wczorajszy felieton z „Przekroju” autorstwa Marty Karaś i Ilony Witkowskiej pt. Taka, kurwa, konwencja ( http://www.przekroj.pl/artykul/906094.html ) powalił mnie wręcz na kolana ujęciem problemu – cholernie zjadliwym, kpiącym z całej koncepcji rzekomych „konwencji” przykrywających zwyczajne chamstwo i prostactwo. Autorki nie tylko wykpiły tłumaczenia własnego chamstwa poprzez chęć sparodiowania chamstwa innych, ale pojechały po całości zjawiska OKNNW i polskiego świata celebrytów (już się niby przyzwyczaiłem, ale nadal trudno mi opanować odruch wymiotny przy tym obcym ciele w polszczyźnie).

Dzisiejszy tekst Manueli Gretkowskiej (http://spoleczenstwo.newsweek.pl/gretkowska-o-wojewodzkim--glupie-ludzie,93629,1,1.html ), mimo, że też napisany z polotem, nie mógł już przebić dwóch pań z „Przekroju”. Jednak to on zainspirował mnie do napisania tych słów. Otóż pisarka zwana przez niektórych skandalistką, również ostro skrytykowała OKNNW, zarzucając mu właśnie brak zaznaczenia konwencji, bo o ile np. Sacha Cohen stwarza postać Borata i w ten sposób wszystkie niepoprawne politycznie i chamskie odzywki wkłada w usta postaci przez siebie stworzonej, to OKNNW był na tyle leniwy (no bo chyba nie głupi), żeby sobie taki detal darować. Uważam, że OKNNW jest po prostu ofiarą  postmodernizmu, który miesza świat realny ze światem konwencji, każe autorom beletrystyki udawać, że tworzą dokumenty historyczne, czy filmowcom kręcić kompletnie fikcyjne obrazy „dokumentalne”. Tutaj błazen zapomniał po prostu w odpowiednim momencie zaznaczyć, że teraz już gra. Oczywiście, ci którzy go znają i kochają, albo ci, którzy są bystrzy i inteligentni, ci w lot jego nagłe metamorfozy wyłapują. Fajnie, tylko że problem w tym, kogo właściwie w tym momencie OKNNW chciał zagrać? Znowu plus dla dziewczyn z „Przekroju”, które przytomnie zapytały, czy ktoś kiedykolwiek przeprowadzał jakieś badania na temat polskich stereotypów na temat Ukrainek?

Tutaj dochodzimy do tematu, który mnie nurtuje. Otóż kilka lat temu przeczytałem książkę Rafała Ziemkiewicza pt. „Polactwo”. Jako apologeta przedwojennej endecji, „Polaczków” pojmuje on inaczej niż Manuela Gretkowska. Dla Rafała Ziemkiewicza są to ludzie bezideowi, żyjący papką medialną, drobni cwaniacy i cyniczne gnojki, którym obce są wartości wspólnoty narodowej. Przy tym Ziemkiewicz piętnuje również tych, którzy polskość pojmują anachronicznie (czyli tak jak niektórzy przed „Myślami nowoczesnego Polaka” Dmowskiego) i znajdują się pod nieustającym wpływem romantycznych głupot odziedziczonych po Mickiewiczu.

„Polaczek” w rozumieniu obozu przeciwnego, a więc takiego, do którego zalicza się zarówno Manuela Gretkowska, Tomasz Lis, czy OKNNW, to katolik o ciasnych horyzontach, nienawidzący inności, a więc antysemita, ksenofob (szczególnie rusofob, nieco mniej germanofob), homofob i w ogóle –fob, bo jest to chodzący kłębek fobii. Nie trzeba dodawać, że pewnie nosi wąsy, chodzi w skarpetkach do sandałów i pije kawę w szklance.

Dla jeszcze innych, w tym np. moich znajomych, „Polaczek” (często małą literą), to pozbawiony godności własnej dupek, który bez wazeliny wchodzi w odbyt przedstawicielom nacji obcych.

Jak widać „polaczkowatość” różne ma oblicza, a największy z nią problem jest taki, że to cholernie podły wirus językowy. Kto czytał już kilka moich tekstów na blogu, ten wie, że święcie wierzę w metaforyczność języka. Pojęcia, które zostały utkane z metafor nie mają generalnie substancji, ale za to potrafią mieć ogromną moc sprawczą. „Polaczek” to gotowy do użycia termin-pałka, którą można walić po łbie praktycznie każdego, kto nam nie pasuje.

Marnym pocieszeniem jest to, że analogiczne zjawiska występują również w innych kulturach. Żydzi krytykując swoich rodaków bądź współwyznawców, również używają pejoratywnych określeń na całość negatywnych zjawisk utożsamianych ze swoim narodem. Afro-Amerykanie pogardliwie (czasami pieszczotliwie) nazwą swojego sąsiada „czarnuchem”. Tego typu zwroty, wzięte często z języka grup im wrogich, są zarezerwowane jednak tylko dla przedstawicieli tych społeczności, ponieważ każdy inny ich używający byłby uznany właśnie za przedstawiciela takiej wrogiej grupy.

Niby można się bawić w taką „konwencję” – piętnujmy to, co w nas złe, bo przecież my, ludzie dobrej woli, mamy obowiązek zło wytykać. Jestem cały za, ale…

Po pierwsze radziłbym piętnować konkretne cechy, a najlepiej konkretne cechy konkretnych ludzi. Jeżeli jedziemy po „Polaczkach” to tak naprawdę nigdy nie wiadomo po kim. Być może po całości, w tym np. po własnych matkach czy dzieciach. Używając określenia „Polaczek’ czy „polaczkowatość”, czy nawet „polactwo”, ustawiamy się niejako poza tym zjawiskiem, w zarozumiałości swojej uważając się za tych lepszych. Jest to zjawisko porównywalne z syndromem „młodych wykształconych z dużych miast”. W tym wypadku byle osiołek z trójkowym dyplomem szkoły rozdającej tytuły za pieniądze jedynie z tytułu głosowania na PO może się czuć kimś ważniejszym od profesora z poważnym dorobkiem naukowym, który opowiedział się po stronie PiS (np. nieżyjącego już profesora Religi).

Trochę wiem, jak to działa. Ludzie, którzy zajmują się tworzeniem tekstów (naukowcy, pisarze), są niezwykle dumni, kiedy uda im się z wielu rozmaitych zjawisk wyekstrahować jakiś element, który wydaje im się tym zjawiskom wspólny i w dodatku nadać mu nazwę. Wymyślenie nowego terminu niektórych przyprawia od rozkosz porównywalną z orgazmem. Problem w tym, że w całym tym procesie faktyczna ekstrakcja owego wspólnego elementu, co przecież wymaga poważnych badań i przemyśleń, często nie jest aż tak ważna. O wiele fajniejsze jest ukucie nowego terminu, zaś jego pokrycie w rzeczywistości, czy też precyzja owego pokrycia, to sprawa najmniej ważna.

Owszem znam np. pewną starszą panią, która swojemu synowi (staremu chłopu, tak jak ja) tłumaczy, żeby broń Boże nie oglądał kanału Religia TV, ponieważ za to się idzie prosto do piekła. Znam inną kobietę, która naprawdę uważa, że teoria ewolucji to szatańska sztuczka odrywająca ludzi od prawdziwej wiary. Ale przy tym wiem, że ta pierwsza jest dobrą babcią, zaś druga wspaniałą matką pięciorga dzieci, którym zapewnia wszystko, co im potrzebne do dobrego rozwoju, ponieważ we wszystkich innych sprawach jest osobą bardzo trzeźwo myślącą.

Antysemityzm jest zjawiskiem w Polsce dość powszechnym, ale mało kto sobie zadaje trud, żeby z takim początkującym krytykiem żydowskości porozmawiać. Często się może okazać, że ludzie powtarzają tylko to, co wynieśli z domu, zaś sami nienawistnikami wcale nie są. Ale po co z nimi rozmawiać, skoro można wyśmiać, wychodząc z założenia, że oni antysemitami być przestaną, ponieważ przestraszą się obciachu. Nie przestraszą. Jeszcze bardziej zamkną się w środowisku podobnych sobie.

Homofobia jest pewnie tak samo powszechna, ale znowu napiętnowanie nic tutaj nie da. Wręcz przeciwnie. Walka z homofobią musi się opierać na edukacji i rozmowach. Wymaga to dlugiej pracy u podstaw.

Gdybyśmy sięgnęli do „polactwa” Ziemkiewicza, to znowu mógłbym podać cały szereg przykładów znajomych, którzy faktycznie może i nie są zbyt wykształceni i mądrzy, może nie potrafią w sobie wzbudzić żalu za ofiarami katastrofy smoleńskiej, albo w ogóle nie mają pojęcia o tym, co się wydarzyło w Katyniu, ale są ludźmi sympatycznymi, szanowanymi i lubianymi w swoim środowisku, wykonują dobrze swoją pracę i za to należy im się szacunek.

Dodajmy, że nie ma czegoś takiego jak „statystyczny Polak”. Kombinacja wszystkich najgorszych cech, owszem może się zdarzyć, ale najczęściej w każdym z nas te negatywne zjawiska mieszają się z całkiem pozytywnymi w bardzo różnych proporcjach. Jeżeli więc satyryk chce cokolwiek piętnować, to niech się bardziej przyłoży i poszuka konkretnych zjawisk. Jeżeli natomiast za cel swojej krytyki wybrał sobie jakiego mitycznego „statystycznego Polaka”, to sytuacja jest podwójnie i straszna i śmieszna, bo oto z jednej strony atakuje kogoś, kogo w rzeczywistości nie ma, zaś kumuluje przeciwko sobie nienawiść wielu.

Proponuję wszystkim, którzy mają ambicje i pretensje intelektualne, żeby nie ulegali czarowi słów-wirusów. Ja nie wiem, czy w Niemczech, we Francji, czy w Anglii ktoś ukuł słowo odpowiadające naszemu „Polaczkowi”. Jestem natomiast przekonany, że zjawiska mu przypisywane z całą pewnością w tych krajach występują. Tam się jednak krytykuje bigoterię, fanatyzm, ksenofobię itd., a nie „niemiaszkowatość” czy „francuzikowatość”. Nasi samozwańczy nauczyciele tolerancji ukochali „polaczkowatość”, co świadczy niestety ale o pewnym lenistwie intelektualnym objawiającym się w ubogości słownictwa.

Na koniec mam prośbę do wszystkich Czytelników. Pomóżcie mi znaleźć jak najwięcej przykładów użycia słowa „Polaczek”, albo „polaczkowatość” u Gombrowicza i Mrożka.

To tak przy okazji, bo kiedy czytam, lub słyszę, że ktoś przyrównuje OKNNW do tych pisarzy lub do twórców Monty Pythona, to na usta ciśnie mi się pytanie, czy ten ktoś kiedykolwiek czytał tych autorów, albo widział Monty Pythona. A jeśli tak, to czy nie widzi różnicy klas? 

A Manuela Gretkowska jest na OKNNW wściekła, bo tak naprawdę jest po jego stronie. Nie wyjaśniła jednak dlaczego, a szkoda.

3 komentarze:

  1. Bardzo ciekawe ujęcie problemlu. Stefan otwierasz oczy na nowe nieznane sposoby myślenia. Miło poczytać mądrego człowieka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo. Bardzo dobry i mądry tekst. Też mnie razi mówienie o statystycznych Polakach, "Polaczkach" itp. Uproszczone konstrukty myślowe, podszyte arogancją i poczuciem wyższości, nigdy jeszcze w niczym nie pomogły. No chyba, że się mylę...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo nie lubię tego słowa "polaczkowatość" zwłaszcza w ustach Polaków.
    Widać gołym okiem, że to jest instrument semantyczny, czyli taka bomba językowa, którą powinno się rozbroić. Termin-pałka, jak to określił autor.
    Używanie takich terminów przez osoby o polskim pochodzeniu świadczy o jakichś kompleksach.

    OdpowiedzUsuń