niedziela, 15 lipca 2012

Młyn i krzyż - po obejrzeniu filmu


Eseje i rozbudowane komentarze i interpretacje utworów literackich, zarówno wierszy, jak i powieści, często przyjmują formę samoistnych mini-utworów literackich. Pisane interpretacje dzieł plastycznych również często bywają próbkami świetnej roboty literackiej. Tekst języka naturalnego, a więc zbiór słów związanych regułami gramatyki i stylistyki, to jednak najpopularniejszy nośnik myśli i narzędzie porozumienia. To dlatego ci, którzy starają się nam, zwykłym śmiertelnikom, przybliżyć dzieło sztuki, które zasadniczo ze słowami ma niewiele wspólnego, wszystko przekuwają na zwykły tekst, a więc na twór językowy, a przez to najczęściej nieświadomie i niechcący spłycają przeżycie estetyczne już nie tylko potencjalnego odbiorcy zarówno samego dzieła, jak i własnego tekstu, ale wręcz własne doświadczenie emocjonalne. Problem bowiem polega na tym, że język naturalny nie jest doskonały i często użycie jego logicznych struktur opartych na gramatyce oraz słownictwa, które okazuje się bardzo ograniczone, wręcz morduje samo dzieło sztuki, które należy przeżyć całościowo, zaś wszelka próba analizy musi prowadzić do zbrodni na zamierzonym efekcie.

Jesteśmy tak przyzwyczajeni do operowania słowem, że mało komu przychodzi do głowy oddania wrażeń z odbioru dzieła sztuki przy pomocy innego dzieła sztuki. Oczywiście artyści to robią, nazywając swoje utwory impresjami na jakiś temat. Myślę, że niezwykle interesujące jest obserwowanie swoistych dialogów, jakie istnieją, lub mogłyby zaistnieć między dziełami plastycznymi i muzycznymi.

Widzowie przyzwyczajeni do dwóch typów filmów, a mianowicie fabularnych i dokumentalnych, nie bardzo wiedzą, co zrobić z ruchomym obrazem, który jest narracją filmową, ale jest zasadniczo czymś kompletnie odmiennym. Młyn i krzyż Lecha Majewskiego to interpretacja obrazu Petera Bruegla Droga na Kalwarię/Droga krzyżowa.

Kto od filmu oczekuje wartkiej akcji, ten oczywiście nie ma czego tutaj szukać. Powiem więcej, kto chciałby odnaleźć jakąkolwiek akcję, ten może się rozczarować. A jednak jest to narracja! Jest to opowieść przy pomocy samych obrazów i bardzo nielicznych fragmentów mówionych. Obraz interpretowany przy pomocy innych (ruchomych) obrazów! Uważam, że jest to genialny eksperyment. Skoro czytamy teksty będące interpretacjami innych tekstów, dlaczego nie mielibyśmy obejrzeć obrazu będącego interpretacją innego obrazu. O ile opracowanie powieści dokonuje się przy pomocy języka naturalnego, a więc tego samego języka, którym napisano sam przedmiot interpretacji, to wydaje się całkiem uzasadnione, że ktoś tworzy komentarz do obrazu przemijający językiem obrazu.

Lech Majewski przedstawił sam temat, jakim jest męka Jezusa poprzez przedstawienie ubiczowania, drogi krzyżowej i samego ukrzyżowania. Jednym z nielicznych monologów (dialogów praktycznie nie ma), to ten wypowiadany przez jego matkę, Maryję. Mieszczanin (Michael York), odgrywa rolę tego, który mówi o całej sprawie z punktu widzenia przeciętnego obywatela miasta, w którym odbywa się proces i egzekucja Jezusa. Majewski konsekwentnie idzie za Brueglem i generalnie sposobem przedstawiania scen historycznych przez malarzy zarówno średniowiecznych jak i renesansowych, a mianowicie całość umieszcza w Niderlandach swoich czasów. Tylko Maryja i Jan Ewangelista noszą stroje uznane za starożytne. Cała reszta to realia współczesne Peterowi Brueglowi Starszemu.

Pojawia się kontekst w postaci egzekucji dokonanej na człowieku złapanym przez hiszpańskich żołdaków. Możliwe, że jest to heretyk, a może buntownik. Dzięki niej rozumiemy czym jest koło umieszczone na wysokim palu. Na takim kole rozciągano ciało skazańca i zostawiano je na pożarcie drapieżnym ptakom.
Tam, gdzie niestety ruchomy obraz nie jest w stanie wyjaśnić wszystkiego tam reżyser wprowadza najważniejszego narratora, a mianowicie samego malarza (Rutger Hauer), który tłumaczy np. młyn i postać młynarza jako alegorię Boga obserwującego świat z wysokości. Podobnie się dzieje, kiedy artysta tłumaczy swój zamysł zwrócenia uwagi widza na odciągnięcie Szymona z Cyreny od swojej żony, żeby pomógł Jezusowi dźwigać krzyż.

Obraz Bruegla jest m.in. ilustracją codziennego życia niderlandzkich wieśniaków i mieszczan pod okrutnym panowaniem króla hiszpańskiego. Majewski również objaśnia ten aspekt przy pomocy scen rodzajowych, a to wędrownego sprzedawcy chleba, a to chłopców tańczących przy dźwiękach muzyki. Pewne fragmenty z Drogi krzyżowej są niejako wzięte pod lupę, jak to w klasycznym tekście interpretującym dzieło, i ożywione.

Eksperyment filmowy Lecha Majewskiego może być ciężkim kęsem do strawienia przez miłośników kina, w którym musi się coś dziać, a aktorzy mówią dialogami. Jest to bowiem film wymagający od widza kompletnie innego sposobu myślenia, a mianowicie faktycznego myślenia obrazem. Często narzekamy, że oglądając filmy wchodzimy w świat obrazkowy i zapominamy o tekstach języka naturalnego, co jest grubą przesadą. Dopiero wejście w sposób myślenia Lecha Majewskiego może być pewną próbą wczucia się w język obrazu, którego na język naturalny w ogóle nie musimy tłumaczyć.

Młyn i krzyż to filmowa adaptacja wydanej w 2010 r. książki Bruegel. Młyn i Krzyż autorstwa Michaela Gibsona i Lecha Majewskiego. Sfilmowana powieść to dla nas rzecz normalna. Film dokumentalny na podstawie narracji historycznej to również coś, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Tym większym zaskoczeniem jest sfilmowanie tekstu krytycznego! Ciekawe, czy w najbliższym czasie jakikolwiek reżyser, w tym sam Lech Majewski, poważy się na kolejny eksperyment w tym stylu.

1 komentarz:

  1. Na mnie "Młyn i krzyż" zrobił olbrzymie wrażenie. Niby brak akcji i dialogów, a i tak jest w nim coś elektryzującego, przykuwającego uwagę. Niesamowicie plastyczny, poświęcający wiele uwagi szczegółom, a jednocześnie tak bardzo oszczędny. Burzył moje przyzwyczajenia do konwencji kinowej, zmuszał do zupełnie innego "patrzenia". Niesamowicie breughlowskie kino.

    OdpowiedzUsuń