czwartek, 27 czerwca 2013

Natura demokracji a wolność słowa



Demokracja to ustrój męczący. Wymaga myślenia, a myślenie, nawet jeżeli niektórzy twierdzą, że nie boli, to zużywa mnóstwo energii. W demokracji nieustannie trzeba podejmować decyzje i roztrząsać dylematy, przy których pewnie sam Sokrates by wyłysiał, gdyby już wcześniej nie był łysy. Nie można sobie odpuścić zainteresowania sprawami publicznymi, bo od razu ci, których sami wybraliśmy, urządzą nam kraj w taki sposób, że nagle obudzimy się w ustroju feudalnym z elementami niewolnictwa. Taka natura ludzka. Od tego nieustannego trzymania ręki na pulsie i w ogóle politycznej czujności stajemy się coraz bardziej nerwowi i tęsknimy za stanem błogiej nieświadomości politycznej.

Brak świadomości zagrożeń to stan niezwykle przyjemny i nie należy ludzi w czambuł potępiać za to, że do niego dążą. Powiedzmy sobie szczerze, to, że od czasu do czasu bywamy szczęśliwi i potrafimy się cieszyć z życia, bierze się właśnie z tego stanu. Niebezpieczeństwa czyhają na nas zawsze i wszędzie, a życie można porównać do udziału w grze hazardowej. Mamy szczęście, że nie przejechał nas pijany kierowca; mamy szczęście, że jakiś bandyta nie upatrzył sobie akurat nas na ofiary; mamy szczęście, że póki co jakieś obce wojska nie napadły na nasz kraj; mamy szczęście, że nie dopadł nas jakiś groźny wirus, itd. itp. Niektórzy tego szczęścia nie mają, a my wtedy okazujemy im współczucie, a po cichu oddychamy z ulgą, że to jednak nie my. Jeżeli ktoś komuś okazuje zbyt dużo empatii, zwłaszcza komuś „obcemu”, np. mieszkańcom dalekiego kraju, czasami podziwiamy takiego człowieka, jeżeli np. organizuje pomoc dla tych ludzi i umie to zrobić, ale jeżeli tylko się zamartwia (a robi to szczerze), uważamy, że z takim człowiekiem jest coś nie tak.

Zetknąłem się kiedyś z radami (wiecie, z tych dla golców chcących zostać milionerami), żeby nauczyć się cieszyć swoim bogactwem i przestać się zamartwiać nieudacznikami, których mamy dookoła. Szczerze mówiąc takie rady skutecznie mnie wyleczyły z czytania tego typu poradników. Nie potrafię się dobrze czuć w otoczeniu ludzi, którzy mają mniej szczęścia ode mnie, równocześnie wiedząc, że nie mam żadnego pomysłu na to, jak im pomóc. Inna sprawa to czy ci ludzie chcą, żeby im pomagać. Powstaje więc problem niespełnionej empatii i frustracji z nią związanej. Co ambitniejsze jednostki z takim dylematem idą do polityki i próbują zmienić świat na lepsze. Niestety tam natykają się najczęściej na ludzi, którzy do świata władzy poszli z zupełnie innych pobudek, a ponieważ ci drudzy najczęściej mają dość zawężone cele i mało empatii, ponieważ zależy im jedynie na utrzymaniu władzy i pilnowaniu swoich własnych interesów, frustracja idealistów narasta i prowadzi do rozczarowań i załamań.

A propos polityki. Mamy wielkie szczęście, kiedy aparat państwowy, czyli politycy i urzędnicy, nie zwrócą na nas swojego czujnego wzroku i nie zechcą zabrać nam tego, co sobie wypracowaliśmy. W tym wypadku tenże aparat z punktu widzenia jednostki niczym się nie różni od zagrożenia ze strony elementu kryminalnego. Ponieważ na całe szczęście ofiarami tego czy innego układu stajemy się wybiórczo i jako całość utrzymujemy się w jako takiej kondycji psychicznej, gdybyśmy bowiem codziennie myśleli tylko o tym, że możemy się nimi stać, doprowadziłoby nas do obłędu, udaje nam się od czasu do czasu poczuć szczęście.

Ponieważ złudne poczucie bezpieczeństwa i szczęście z niego wynikające to „produkt” (że użyję tej bankowo-ubezpieczeniowej metafory) wielce pożądany, pojawili się ludzie, którzy żyją z jego sprzedaży. Jest ich obecnie całkiem sporo – dziennikarze, aktorzy, kabareciarze, duchowni rozmaitych religii, producenci narkotyków i alkoholu, i jeszcze chyba znalazłoby się sporo więcej ludzi działających w tej branży.

Generalnie nie mamy nic przeciwko nim, ponieważ wychodzimy z założenia, że skoro i tak wszyscy w końcu umrzemy, to co się tu zamartwiać. Lepiej powierzyć swój los specjalistom od błogostanu i w tym błogostanie żyć. Pamiętamy scenę z „Matriksa” braci Wachowskich, w której jedna z postaci prosi o wymazanie pamięci i umieszczenie go z powrotem w Matriksie. W Polsce okresu baroku popularne było powiedzenia „dzisiaj żyjem, jutro gnijem, tyle naszego co zjem i wypijem”. Z kolei kanoniczne teksty światowej kultury (np. Księga Daniela, Iliada) tudzież popularne klisze przestrzegają przed uleganiem złudzeniu szczęścia. Chaldejski król Baltazar ucztuje, ale jego los jest już przypieczętowany. Trojańczycy cieszą się z odstąpienia Achajów i ochocza wciągają zdradzieckiego konia do miasta, a Kasandrę mają za ponurą idiotkę. W kulturze popularnej powtarzamy historię orkiestry na „Titanicu”, która do końca zabawiała gości kolejnymi utworami muzycznymi.

Demokracja to ustrój, w którym generalnie nie wolno dać się zwieść tym, którzy zapewniają nas, że już oni się o nasze szczęście najlepiej troszczą, ponieważ łatwo się ocknąć w rzeczywistości o wiele gorszej niż poprzednio. Z kolei nieustanna podejrzliwość i oskarżanie o złą wolę każdego, kto znajduje się u władzy, prowadzi do stanu paranoi i potwornego dyskomfortu psychicznego. Jak więc widzimy, życie w demokracji da się porównać do balansowania na linie i bo każde zachwianie, obojętnie w którą stronę, prowadzi do katastrofy. Demokracja wymaga więc czujności, ale równocześnie opanowania i dobrze wyrobionego zmysłu równowagi.

Demokracja to ustrój, w którym jesteśmy zmuszeni do nieustannego zawierania kompromisów, ponieważ w przeciwnym razie musiałaby się przekształcić w nieustanną wojnę. Od tej ostatniej różni się jednak tym, że wszyscy umawiamy się, że będziemy szanować pewne reguły i wg nich postępować. M.in. regułę, że szanujemy wyniki wyborów, a wolę większości głosujących. Ponieważ często owa większość może mieć poglądy zupełnie niezgodne z tym, co jedna czy druga partia polityczna uważa za standard cywilizacyjny, pojawiają się pokrętne ordynacje wyborcze, które tak naprawdę nie pozwalają wyborcom okazania swojego poparcia wobec tego, czy innego kandydata, a jedynie partię, której szef sam sobie dobiera ludzi na stanowiska posłów.

Demokracja wymaga wiedzy. Jeżeli wszyscy chcemy współdecydować, wszyscy musimy posiadać szeroką wiedzę na temat tego, o czym będziemy decydować. Jeżeli w demokracji nie ma dobrego systemu oświaty przygotowującego do współrządzenia krajem, jego rolę przejmują rozmaite samozwańcze siły (czasami całkiem pozytywne – dlaczego nie?), które mogą skierować młodych ludzi przeciwko innym ludziom i doprowadzić do końca demokracji w postaci rewolucji, zamachu stanu, puczu, czy jak tam to jeszcze nazwiemy.

Demokracja jest podatna na przekształcenie w totalitaryzm, ponieważ wszystkie grupy polityczne chcą realizować tylko swój program (a sięgając głębiej, to program jest mało ważny, w najgłębszej strukturze najważniejsze jest utrzymanie się grupy u władzy), więc nie pogardzą żadną okazją wprowadzenia go wszelkimi metodami. Jeżeli danej grupie uda się niepostrzeżenie wprowadzić elementy totalnej kontroli nad prywatnym życiem obywateli, to z pewnością taka grupa wcale w imię szacunku dla demokracji nie cofnie się przed jej wykorzystaniem.

Ponieważ w dzisiejszych cynicznych czasach nikt już nie sili się nawet na udawanie obiektywizmu (tzn. ja się silę, a czasami nawet się łudzę, że moja opinia jest obiektywna, ale nie zawsze mi to wychodzi), ścierają się różne dyskursy i nikt nie ma prawa, że ten jego/jej jest lepszy czy ważniejszy. Nie ma prawa, ale w rzeczywistości każdy, dosłownie każdy, tak właśnie twierdzi. Na dodatek zantagonizowane społeczeństwo, o ile w ogóle zasięga informacji na temat bieżących wydarzeń, czerpie je jedynie ze „swoich” mediów, innymi gardząc i z góry zakładając ich złą wolę i dezinformację. Można oczywiście próbować czytać wszystkie gazety i czasopisma, ale na to przecież nie mamy czasu, a często i pieniędzy.

Niemniej różne podejścia są potrzebne, różne opcje, nawet te z zapędami narzucania swoich poglądów wszystkim dookoła również. Jeżeli ze zdaniem, z którym się nie zgadzamy, głośno polemizujemy, mieścimy się w normach demokracji. Jeżeli je uciszamy przy pomocy czynników przymusu – niszczymy fundament demokracji, czyli wolność wypowiedzi.

W ferworze politycznej walki łatwo o pokusę sięgnięcia po narzędzia totalitarne. Grupy lewicowe nieustannie nawołują do zamknięcia Radia Maryja i innych mediów związanych z księdzem Tadeuszem Rydzykiem, ale one przecież mają prawo istnieć i głosić to, co im się podoba. Na tej samej zasadzie Młodzież Wszechpolska wczoraj na Rynku Kościuszki w Białymstoku namawiała ludzi do bojkotu „Gazety Wyborczej”. Nie przepadam za „Gazetą Wyborczą”, ponieważ uważam ją za jednostronną i nieobiektywną w wielu kwestiach, ale w tym wypadku argumenty Młodzieży Wszechpolskiej były mało przekonujące. Dziennikarze „Gazety” faktycznie potrafią zrobić „z igły widły” i wykreować Białystok na najbardziej rasistowskie miasto w Polsce (podczas gdy statystyki zgłoszeń ataków na tle rasistowskim plasują nas gdzieś na piątym miejscu w kraju), ale potrafią też wykazać powiązania agresywnych grup młodych mężczyzn z prominentnymi politykami należącymi do partii obecnie rządzącej. Często denerwuje mnie retoryka GW (zwłaszcza w kwestiach integracji w ramach Unii Europejskiej, czy wyciągania daleko idących wniosków na temat wszystkich mieszkańców Białegostoku, czy Polski, na podstawie kryminalnych ekscesów pewnych grup), ale domaganie się jej zniknięcia jest pomysłem antydemokratycznym i niestety wpisuje się w retorykę kneblowania tych, którzy myślą inaczej, niż my (choć akurat GW ma w tym względzie wiele na sumieniu). W imię zasady, w imię szacunku dla demokracji, który jest tak naprawdę szacunkiem dla współobywateli, nie wolno nikomu zakazywać wyrażać opinii.

Osobiście nie lubię, kiedy ktokolwiek namolnie próbuje narzucić mi swój sposób myślenia. Zwarte szeregi młodych ludzi, którzy mi mówią co mam czytać, a czego nie, odnoszą wobec mnie skutek dokładnie odwrotny od zamierzonego. Choć GW nie kupowałem chyba od czasów tuż po aferze Rywina, zrobię to dzisiaj. Wychodzę do kiosku.

4 komentarze:

  1. No wiesz, 5 miejsce to nie jest najlepszy wynik... Nie chodzi o uogólnienia na wszystkich mieszkańców. Ale znieczulica jest i ludzie nie reagują - jak ich obudzić? Czytam teksty w gazecie dotyczące kwestii rasistowskich od lat, znam ich autorkę, i nigdy nie zauważyłam, by uogólniała na wszystkich. Pisze raczej o prokuraturze, sądach i powiązaniach między ochroną, policją i grupami neo-faszystów. I sorry, ale o tym pisać trzeba.

    OdpowiedzUsuń
  2. No pewnie, że trzeba! I oczywiście, że to 5. miejsce to żadne pocieszenie. Na dodatek to nie tylko GW dostrzega problem, "Poranny" przecież też. Z tym, że do dziennikarzy i ich obiektywizmu należy podchodzić ostrożnie. Jeden z dziennikarzy zrobił np. aferę rasistowską z gangsterskich porachunków grup ochroniarskich konkurujących o "opiekę" nad jednym z białostockich lokali. Starły się gangi polski z czeczeńskim (generalnie znamy takie historie z amerykańskim filmów, ale taka rzeczywistość zawitała też do Białegostoku), a dziennikarz zrobił z tego napad polskich rasistów na biednych Czeczenów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Stefan, tego samego dnia, grupa młodych skinheadów, zamieszanych w tamtą akcję, wpadła do PUB Fiction i jeden z tych kolesi zaatakował nożem znajomą mojego męża, lekko raniąc ją w nogę i krzycząc, że lewacka "hołota". Grupa poważanych obecnie byłych skinheadów stała na zewnątrz, bo to był swoisty chrzest bojowy. Dziewczyna nie zgłosiła tego na policję, bo się bała. Dobra, ja nie będę się już w tym temacie udzielać. Innym razem mój kolega zadzwonił na policję, kiedy inni panowie zaczęli agresywnie się zachowywać do Hinduski. Policja przyjechała, panom agresywnym przybiła piątkę, a kolegę prawie że zabrała na wytrzeźwiałkę. Sprawy, które na bank uznałbyś za rasistowskie są umarzane. To fakt, nie dziennikarski wymysł. Wiem, bo tłumaczyłam i interesowałam się co się z nimi dalej dzieje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ nie twierdzę, że nie ma rasizmu i to właśnie takiego, jak opisujesz, z udziałem policji. Anglia to już przerabiała ("Szatańskie wersety" - zachowanie policji wobec imigrantów z Indii). Jeżeli ma się u nas powtórzyć model brytyjski, to czekają nas jeszcze regularne rzezie inicjowane przez naszych rasistów, żeby stopniowo się uspokoiło, a następnie nastąpiło przejęcie inicjatywy przez drugą stronę, tzn. potomków imigrantów wysadzających metro, zabijających maczetą żołnierzy, czy organizujących patrole muzułmańskie. Nie widzę tu dobrego scenariusza.

    OdpowiedzUsuń