niedziela, 1 czerwca 2014

Kilka myśli o Unii Europejskiej w świetle wyników wyborów do PE

Wielu moich znajomych zachłysnęło się ostatnio sukcesem wyborczym Janusza Korwina-Mikke. Osobiście uważam, że fascynacja tym politykiem powinna z wiekiem przejść, w miarę nabywania doświadczenia życiowego i obserwacji świata. Czarno-biały obraz rzeczywistości lansowany przez JKM robi na wielu wrażenie dzięki swojej spójności i „żelaznej logice”. Wystarczy jednak podważyć kilka podstawowych założeń, a cała logiczna konstrukcja jego rozumowania zaczyna się chwiać i okazuje się mieć wiele słabych punktów.

Niemniej, jak to bywa w dzisiejszym świecie kultury politycznej, czy też poprawności politycznej, możemy zaobserwować elementarne a kompletne kretynizmy lansowane w imię rzekomego postępu, których nikt nie śmie skrytykować, bo żaden polityk nie chce wyjść na owego postępu wroga. Tak samo było przy wprowadzaniu prohibicji w Stanach Zjednoczonych. Katastrofalne skutki tego „szlachetnego” posunięcia były do przewidzenia, ale żaden polityk nie śmiał występować jako obrońca picia wódki. Dlatego od czasu do czasu musi się pojawić polityk, który z racji tej, że nie zależy mu na uznaniu establishmentu, może sobie pozwolić na powiedzeniu kilku słów prawdy. Takim politykiem był Andrzej Lepper, który wśród steku populistycznych bzdur potrafił trafnie zdiagnozować charakter „prywatyzacji po polsku”, takim był Leszek Moczulski, który publicznie „rozszyfrował” skrót prekursorki SLD, czyli PZPR jako „płatni zdrajcy, pachołki Rosji”. Takim politykiem jest Nigel Farage, Brytyjski eurosceptyk, który nęka prominentów Unii Europejskiej swoją krytyką. Prawdopodobnie takim pajacem, który może pozwolić sobie na wszystko, bo mu na poklasku gawiedzi nie zależy, będzie Janusz Korwin-Mikke.

Gdyby jednak ktoś na poważnie zaczął traktować tego polityka jako wyrocznię we wszystkich sprawach, w których się wypowiada, to byłaby jakaś potworna głupota i zaślepienie. Jego poglądy na rolę kobiet w społeczeństwie (przy całym jego szacunku dla nich, oprócz feministek), wypowiedzi na temat inwalidów czy tez cała jego koncepcja sprywatyzowania wszystkiego, włącznie z instytucjami państwa, to utopia i to w dodatku utopia niepożądana.

Zaczynam od Korwina, a tymczasem chcę się zająć problemem Unii Europejskiej. Idea Paneuropy nie narodziła się wśród niemieckich chadeków po II wojnie światowej, ale dużo wcześniej. Tak naprawdę próba odrodzenia cesarstwa rzymskiego przez królów niemieckich była przykładem myślenia w kategoriach europejskiego uniwersalizmu.  Idee paneuropejskie istniały w dwudziestoleciu międzywojennym. Osobiście uważam, ze zjednoczona Europa to nadal wspaniały pomysł, bo kontynent nasz chyba już zasłużył na to, by się na nim nie lała krew jego mieszkańców. Współpraca gospodarcza na partnerskich zasadach jest ideą jak najbardziej godną poparcia. Uważam też, że otwarcie granic (Schengen) było posunięciem fantastycznym. Swoboda podróżowania otworzyła przed Europejczykami wspaniałą możliwość wzajemnego uczenia się od siebie i mam tu na myśli nie tylko programy wymiany studentów i uczniów, ale najbardziej elementarną edukację wynikającą z doświadczenie obcowania z innymi ludźmi. Tę ideę należy podtrzymywać i propagować.

Dlaczego jednak Unia Europejska entuzjazmu w wielu z nas jakoś nie wzbudza? Dlaczego cieszymy się z ciętych wypowiedzi Nigela Farage’a i ze zwycięstwa Korwina-Mikke? Dlaczego uroczystości rocznicowe wejścia Polski do UE nie wywołują euforii, a ci, wśród których wywołują, robią na innych wrażenie niespełna rozumu?

Mała dygresja. Cesarz Klaudiusz, jak pisze Swetoniusz, dowiedziawszy się od swojego lekarza, że powstrzymywanie naturalnych gazów może mieć fatalne skutki dla zdrowia, kazał czym prędzej publicznie obwieszczać tę mądrość ludowi rzymskiemu. Jeżeli chce im się puścić bąka, to niech to bez skrępowania robią, bo tak jest zdrowiej. Taki był cesarz Klaudiusz i tak się troszczył o stan zdrowia swoich poddanych (no, za pryncypatu nie byli to teoretycznie jeszcze poddani, ale obywatele).

Dygresja ta oczywiście nie napatoczyła się przypadkowo. Otóż Komisja Europejska, czyli dyktatorski dyrektoriat Unii Europejskiej, ciało przez nikogo nie wybierane, ani przed nikim nie odpowiedzialne, tak troszczy się o zdrowie nas wszystkich, że osiąga to rozmiary absurdu. Ponieważ o prawdziwy altruizm polityków trudno mi podejrzewać, mam poważne wątpliwości, czy faktycznie w tych wszystkich dyrektywach zdrowie obywatela Unii jest takie ważne. A właściwie to, co tych ludzi, k…, obchodzi moje zdrowie? No, zrozumiałbym, gdyby problem tkwił w środkach, jakie Unia łoży na ochronę zdrowia. Nie chce ich łożyć, więc podejmuje działania prewencyjne. Nie jestem jednak pewien, czy w jakimkolwiek państwie Komisja Europejska dokłada do opieki zdrowotnej.

Nie wiem, doprawdy nie wiem jak logicznie tłumaczyć ograniczenia w handlu ziołami, czy zakazie wędzenia mięsa w naturalnym dymie. Co takiego komisarza obchodzi, czy ktoś się truje papierosem mentolowym, czy zwykłą machorką?

W odróżnieniu od Janusza Korwina-Mikke i Nigela Farage’a wważam, że walka o ochronę środowiska i zapobieganie globalnemu ociepleniu to problemy realne i ważne. Dlaczego jednak jeden typ żarówki zastępuje się innym, który okazuje się wcale nie tak energooszczędny jak by się wydawało, a przy tym jest „niezniszczalny”, tzn. dla środowiska naturalnego bardzo groźny, bo gdzieś te zużyte żarówki trzeba przecież wyrzucać i składować do końca świata.

Hipokryzją do n-tej potęgi są opłaty, które można wnieść za przyznanie większego limitu emisji spalin. Nie chodzi więc o to, żeby tych spalin nie było, bo wtedy wszystkim narzucono by te same ograniczenia i wymagano by bezwzględnego ich przestrzegania, ale o to, żeby wyciągnąć pieniądze od państw bogatszych, a państwa biedniejsze skazać na energetyczne bankructwo.

Kilka lat temu z powodu decyzji unijnych pozamykano w Polsce znaczną liczbę cukrowni. Rezultatem jest cukier z importu (np. z Niemiec) na naszych półkach sklepowych. W imię czego dokonano tego kroku? Nie widzę tu ani problemu środowiska naturalnego, ani zdrowotnego, bo ci, co cukier jedzą i tak go sobie nie odmawiają. Pięknoduchy i eurooszołomy każą wyzbyć się egoizmu narodowego i poświęcić się dla wspólnej sprawy. Czasami ludzie są gotowi to nawet zrobić, ale tutaj znowu nie ma takiego wspólnego celu, który by do nich przemawiał. Konkurencja z USA i Chinami? Wolne żarty! Panie, ja mieszkam w Łapach, gdzie zamknęli mi cukrownię i wywalili mnie z roboty. Co mi tam Ameryka czy Chiny! Wystarczy porozmawiać właśnie z pracownikami cukrowni, z rybakami, ze stoczniowcami i wyjdzie na to, że Unia wyszła im bokiem.

Podkreślam jednak, że nadal jestem entuzjastą jedności europejskiej, choć raczej na zasadzie Hanzy, a nie uniwersalnego cesarstwa.

Unia Europejska w obecnym kształcie to twór przedziwny. Wydaje się, że w sferze obyczajowej i socjalnej kieruje się ideologią lewicową (czy też raczej lewacką, jakby to określili komuniści w latach 70. XX w.), zaś w polityce gospodarczej jej prominenci mają usta pełne wolnego rynku i konkurencji, podczas gdy w rzeczywistości działają w interesie najsilniejszych korporacji. Trudno jest bowiem wierzyć, że zamykanie całych gałęzi w niektórych krajach służy czemukolwiek innemu, jak wzmacnianiu firm zajmujących się podobną działalnością w innych. Zdaję sobie sprawę, że tak mówią zwolennicy teorii spiskowych, ale w świecie, w którym gra się o naprawdę wysokie stawki, trudno nie wierzyć w zmowy, lobbing i wykorzystywanie świata polityki w celu osiągnięcia korzyści biznesowych. To jest po prostu normalne, a wiara w nieskazitelność i dobrą wolę wszystkich polityków unijnych, byłaby wielką naiwnością.

Istnienie tak niedemokratycznego, a przy tym posiadającego nieograniczoną władzę nad Europą, tworu jak Komisja Europejska, musi być wielkim ułatwieniem dla wszelkiego rodzaju lobbystów, którzy nie muszą docierać do każdego parlamentu narodowego z osobna (ciężka robota, przeku…., o przepraszam, przekonać tylu posłów w tylu krajach), żeby uzyskać ustawę zgodną z potrzebami swoich firm. Wystarczy dotrzeć do o wiele mniejszej liczby komisarzy, którzy załatwią sprawę jednym pociągnięciem pióra i to od razu we wszystkich krajach członkowskich. Uważam, że stworzenie Komisji Europejskiej jako ciała wydającego dekrety (przepraszam, dyrektywy) stojące przed prawem krajowym było posunięciem genialnym w swojej prostocie. Może to i spiskowa teoria dziejów, ale jeśli wszystko to nie jest prawdą, to jak takim komisarzom w ogóle przychodzą pewne pomysły do głowy? Skąd w ogóle taki zalążek pomysłu, żeby zakazać wędzenia w dymie, ale nie zająknąć się o malowaniu mięsa chemicznym świństwem mającym owo wędzenie zastąpić?

Jeżeli Unia Europejska dalej będzie brnąć w kierunku osłabiania przemysłu w mniejszych krajach członkowskich, jeżeli nadal będzie się zajmowała głupotami typu krzywizna ogórka, czy papierosy mentolowe (dlaczego akurat mentolowe?), zdrowy rozsądek Europejczyków, nie mając żadnej możliwości ujawnienia się i wpłynięcia na decyzje organów unijnych, przekształci się (a właściwie już się przekształcił) w zgorzknienie i akty autodestrukcyjne w postaci wyborów eurosceptyków i nacjonalistów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz