niedziela, 25 maja 2014

O przytaczaniu "złotych myśli"



Słowo „mem” jeszcze kilka lat temu kojarzyło się ze swego rodzaju jednostką porównywalną z morfemem albo fonemem, ale dotyczącym idei, co miało prawdopodobnie wprowadzić element „naukowości” do naszej wiedzy o procesach myślenia, zwłaszcza myślenia ideologicznego. Koncepcja kusząca, ale jednak chyba zbyt mało sprecyzowana, żeby ją faktycznie za naukową uznać.

Tymczasem słowo „mem” zrobiło ostatnio zawrotną karierę jako określenie zdjęcia/obrazka z umieszczonym na nim chwytliwym hasłem, które można umieścić na portalu społecznościowym, bądź to rozśmieszając znajomych (czyli spełniając rolę tradycyjnego rysunku satyrycznego), bądź skłaniającego ich do refleksji czy też wprost narzucając im pewne poglądy, prawdopodobnie w imię wyższych umoralniających celów. Do tej pory mi to nie przeszkadzało, bo pośmiać się lubię, natomiast dydaktyczne zapędy znajomych traktuję z dużą dozą tolerancji, czyli z przymrużeniem oka.

Zaczęło mnie jednak zastanawiać samo zjawisko umieszczenia czyjegoś cytatu z równoczesnym głębokim przeświadczeniem, że oto obwieszcza się światu jakąś objawioną mądrość. Od czasów, kiedy byłem nastolatkiem świadkowie Jehowy ani mnie nie drażnią, ani nie straszą, tylko raczej śmieszą, bo zacytowanie jakiegoś fragmentu z Biblii uważają za argument, który powinien mnie powalić na kolana i skończyć wszelkie próby polemiki. Kiedyś miałem nawet plan przygotowania sobie na taką okoliczność kilku cytatów z „Pana Tadeusza”, albo innej książki i cytowania im w odpowiedzi różne wyrwane z kontekstu zdania, ale z czystego lenistwa tego zaniechałem. Poza tym świadków Jehowy nie spotyka się znowu tak często, żeby się na ich spotkanie specjalnie przygotowywać, pomijając już prosty fakt, że można zwyczajnie odmówić konwersacji.

Zresztą podczas pewnej wymiany zdań na facebooku pewien znajomy zastosował tę złośliwą metodę na cytaty z Biblii umieszczane przez innego znajomego. Cytował, o ile dobrze pamiętam, Kubusia Puchatka.

Przerzucanie się cytatami z „mądrych” ksiąg to specjalność uczonych wszystkich epok. Niech nas nie zwiodą lekcje historii o renesansie, czy oświeceniu, w których to epokach rzekomo skończono ze scholastycznym kultem autorytetów, a zaczęto się odnosić do empirii i czystego rozumu. Włóżcie to wszystko między bajki. W świecie nauki nadal najważniejszy jest autorytet (a całkiem niedawno odkryto nawet metodę jego pomiaru – jest nią liczba odwołań w pracach innych naukowców).

Mem umieszczony w Internecie ma mnie powalić trafnością wypowiedzianego sądu, a następnie przygwoździć autorytetem wypowiadającej go osoby. Często problem polega na tym, że każdy ma swoje autorytety i wierzącego katolika nie wzruszy cytat z Dawkinsa, a na ateiście nie zrobi wrażenia bon mot Tomasza z Akwinu.

Kiedy na temat prowadzenia biznesu wypowiada się ktoś, kto naprawdę zgłębił jego tajniki, a na dodatek udowodnił w praktyce, że się na tym zna, bo odniósł trwały sukces, można takie przypadki uznać za fragmencik praktycznej wiedzy, którą taki biznesmen zechciał się z nami podzielić. Kiedy jednak próbujemy swoich sił w tej, czy innej dziedzinie, nie wystarczy jedna „złota myśl”, ale naprawdę solidne studia (niekoniecznie akademickie) połączone z praktycznym ich zastosowaniem. Prześledzenie życiorysów kilku ludzi sukcesu może wykształcić w nas pewien obraz tego, co powinno się robić (choć to też nie jest wcale takie proste), ale z całą pewnością nie zrobi tego jeden wyrwany z kontekstu cytat.

Sytuacja staje się jednak przezabawna, kiedy cytujemy „mądrości życiowe” wypowiedziane przez aktorów lub piosenkarzy, a przy tym nie dotyczą one wcale ich warsztatu pracy (na którym, możemy założyć, że się znają), ale roszczą sobie pretensje do głębokich przemyśleń na tematy, nad którymi filozofowie od wieków łamią sobie głowy.

„Złote myśli”, twierdzenia „utrafione w sedno” oczywiście się zdarzają. Sztuka aforyzmu polega właśnie na zwięzłym wyrażeniu tego, co innym zajmuje nawet kilka stron tekstu. Nie chodzi więc o to, żeby w ogóle zaniechać zabawy w ich przytaczanie. Rzecz jednak w tym, ze zacytowanie cudzej „okrągłej” myśli najczęściej sprawia, że czujemy się zwolnieni od własnego poszukiwania prawdy (przede wszystkim tej swojej prawdy – wiem, wylazł ze mnie potworny relatywista), a na dodatek pozostajemy w błogim poczuciu posiadania głębszej mądrości, do której prawdopodobnie inni dostępu nie mają, ale my w łaskawości swojej się nią z nimi dzielimy. Może być też inne wytłumaczenie tego zjawiska – sami na to już dawno wpadliśmy, ale gdybyśmy taką myśl wypowiedzieli jako własną, obawiamy się, że nikt by tego za zbyt mądre nie uznał, zwłaszcza jeśli taka myśl jest w gruncie rzeczy dość banalna. Wtedy podpieramy się cudzym autorytetem, choćby należał do takich „gigantów intelektu” jak Paolo Coelho, czy Julia Roberts… 


(Wpis jest m.in. autoironiczny, bo jak łatwo zauważyć, po prawej stronie od powyższego tekstu można znaleźć widget ze zmieniającymi się "cytatami motywacyjnymi" ;) ) 

2 komentarze:

  1. Na swoim blogu przerzucam się cytatami i złotymi myślami. Przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajrzałem na Pana blog! Faktycznie trudno, żeby blog na temat literatury nie powoływał się na jej omawiane fragmenty ;)

    OdpowiedzUsuń