sobota, 28 lutego 2009

Pełzająca cenzura

Nie przepadam za Bronisławem Wildsteinem, ponieważ żadną miarą do „miłych” facetów nie należy. Kiedy pojawia się w telewizji, albo kiedy coś napisze w „Rzeczypospolitej”, jego wypowiedź jest zawsze kąśliwa i wypowiedziana tonem człowieka, który ma wieczne o coś pretensje. Nie lubimy takich ludzi, prawda? Nie pamiętam już, ile miałem lat, kiedy, możliwe że pod wpływem jakiegoś artykułu, którego ani autora ani tytułu nie zdołam sobie przypomnieć, wyrobiłem w sobie pewien mechanizm, który każe mi spokojnie rozważyć, co ktoś mówi, zanim go odsądzę od czci i wiary. Każdy człowiek na jedne sprawy ma mądre poglądy, podczas gdy w innych jego podejście dalekie jest od rozsądku. Dlatego każdą wypowiedź danego człowieka staram się rozpatrywać z osobna i do niej się ustosunkowywać.


Otóż Bronisław Wildstein ostatnio wypowiedział się bardzo rozsądnie dwa razy, a raz już niekoniecznie. (Co to znaczy rozsądnie? Oczywiście tak, jakbym to zrobił ja sam, bo skoro człowiek jest miarą wszechrzeczy, to dlaczego ja nie miałbym być tym człowiekiem? ;) )

Pierwsza z wypowiedzi, jaka utkwiła mi w pamięci, padła na antenie TVNu w programie „Teraz my” duetu Morozowski-Sekielski, gdzie Wildstein ściął się z Kazimierą Szczuką, człowiekiem równie inteligentnym i równie kontrowersyjnym. Dyskusja toczyła się na temat islamu i zagrożeń z nim związanych. Bronisław Wildstein przytaczał po prostu fakty, które widać tzw. gołym okiem, wypowiadał się jak na siebie w sposób spokojny, za to Kazimiera Szczuka wykazywała się wyraźną nerwowością. Jako ateistka, człowiek lewicy i feministka, zarzuciła Wildsteinowi używanie „języka nienawiści”, bo rzekomo przez takie wypowiedzi (na temat terrorystów islamskich) spokojni muzułmanie w krajach zachodnich nie mogą sobie spokojnie życia ułożyć. Następnie sama przyznała, że jest za państwem laickim, a w związku z tym wszystkie religie powinny się trzymać z dala od wpływu na rzeczywistość społeczną. Nie trafiały do niej argumenty, że islam jako religia to przede wszystkim prawo i normy współżycia społecznego. Dla głęboko religijnego muzułmanina nie ma czegoś takiego, jak prywatne wyznawanie swojej religii. Nie w tym problem zresztą, bo faktycznie jest wielu muzułmanów, którzy żyją w zgodzie z prawem kraju zamieszkania. Tego Wildstein nie negował, ale powtarzał „oczywistą oczywistość”, że obecni terroryści zabijają niewinnych ludzi w imię Allaha. Kazimiera Szczuka kontynuując swój wywód na temat laickości państwa nie omieszkała skrytykować katolicyzmu, wypraw krzyżowych i inkwizycji. Na pytanie o dzisiejsze przykłady chrześcijańskiego terroryzmu podała fanatyków protestanckich podkładających bomby pod kliniki aborcyjne w Stanach Zjednoczonych. Wszystko to prawda, ale przecież skala tych zjawisk jest zupełnie nieproporcjonalna.

Różnica między islamem a chrześcijaństwem polega m.in. na tym, że o ile chrześcijanie mordowali w imię religii, to wziąwszy ich święte księgi (Ewangelie, Dzieje Apostolskie czy Listy) można im dość łatwo udowodnić, że postępowali niezgodnie ze swoją religią, podczas gdy z islamem jest odwrotnie. Kiedy muzułmańscy władcy Hiszpanii wykazywali się zbytnią tolerancją wobec chrześcijan i Żydów, znajdowali się jacyś berberyjscy fanatycy, którzy ich atakowali, a jako legitymację owych ataków mieli cytaty z Koranu, który każe z innowiercami obchodzić się niezbyt przyjaźnie. Zastrzegam jednak, że z tego nie musi nic wynikać. Stary Testament jest zbiorem ksiąg z okrutnymi prawami, nakazującymi bezwarunkowy szowinizm i np. mordowanie jeńców wojennych co do jednego (herem), ale przecież nikt dzisiaj nie będzie na tej podstawie twierdził, że Żydzi to naród okrutnych szowinistów. Owszem, wielu Izraelczyków jest, a niektórzy traktują Torę dosłownie, ale mało kto z ich przeciwników powołuje się na Stary Testament jako dowód na ich okrucieństwo. (Nie piszę tu o antysemitach, bo nie utożsamiam krytyki polityki Izraela z antysemityzmem).

Muzułmanie nie muszą więc dosłownie traktować każdej litery Koranu i mogą stać się członkami społeczeństw Zachodu (tak jak polscy Tatarzy, do których nikt nic nie ma). Problem w tym, że terroryści powołują się na swoją religię, a szerokie masy muzułmanów z nimi sympatyzują. To są fakty. To jeszcze nie jest „język nienawiści”.

Kazimiera Szczuka potem sama przyznała, że jako feministka ma pewien problem, bo przecież nie można zaprzeczyć, że takie zjawiska, jak „honorowe morderstwa” zdarzają się nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale wśród społeczności muzułmańskich w Wielkiej Brytanii, czy nawet w Niemczech. To jest jednak cały problem z tzw. współczesną lewicą. Jej poglądy to bezładna mieszanina haseł ze sobą sprzecznych, a przy tym nie wiadomo komu służących. No, może gejom, w obronie których ostro krytykuje katolików, ale jak to pogodzić z obroną muzułmanów, którzy są bardzo dalecy od tolerancji wobec homoseksualistów.

W pewnym momencie dyskusja Wildstein-Szczuka była żenująca, ponieważ nie wytrzymywali nerwowo (i tu niestety Kazimiera Szczuka wykazała się mniejszą odpornością) i zarzucali sobie nieuczciwe zabiegi retoryczne. W mojej ocenie Bronisław Wildstein wypadł zdecydowanie lepiej, ponieważ mówił prosto rzeczy proste, natomiast jego przeciwniczka tym razem plątała się w sofistyczne zawiłości, co sprawiało, że trudno było zrozumieć, o co jej tak naprawdę chodzi. W swoim zacietrzewieniu ewidentnie minęła się z prawdą, mówiąc, że dzieci czeczeńskich uchodźców w Polsce nie chodzą do żadnej szkoły. Otóż młodzi Czeczeni chodzą do polskich szkół, a wiem to z pierwszej ręki, ponieważ moja żona uczy w takiej szkole. (O problemach z dziećmi czeczeńskimi wypowiem się w najbliższej przyszłości.)

W „Rzeczypospolitej” z kolei przeczytałem tekst Bronisława Wildsteina na temat tzw. obciachu jako miary postępowania. Bardzo słusznie wykazał, że kiedyś ludzie kierowali się wstydem, ale wstyd był zjawiskiem uzasadnionym nagannym postępowaniem. Obciach jest zjawiskiem arbitralnym. Najczęściej, o tym, co jest obciachem, a co nim nie jest, decydują wpływowe jednostki, które w ten sposób manipulują ludźmi. Ze strachu przed obciachem ludzie nawet wstydzą się zdawać pewnych pytań (artykuł był reakcją na prześmiewczy felieton Wróbla z „Dziennika” na temat wprowadzenia euro w Polsce) – np. dlaczego euro jest lepsze dla nas od złotówki? Ja nie mówię, że nie jest, ale ja bym faktycznie chciał, żeby mnie ktoś do tego przekonywał przy pomocy argumentów. Tymczasem słusznie zauważa Wildstein, że zamiast kogoś przekonywać, wystarczy zaszantażować obciachem i już. Jest to zjawisko niebezpieczne tym bardziej, że społeczeństwo do coraz mądrzejszych się nie zalicza (to już moja uwaga). Byle cwaniaczek potrafi zwieść tysiące ludzi, którzy chcą być „cool” i do obciachowców zaliczać się za żadną cenę nie chcą.

Ostatnio jednak na stronie internetowej „Rzeczypospolitej” trafiłem na wypowiedź Bronisława Wildsteina zarejestrowaną w formacie video, z którą zgadzam się już tylko do pewnego stopnia. Otóż dziennikarz przestrzega przed „pełzającą cenzurą” w postaci nie dopuszczania pewnych ludzi do głosu przez pewne instytucje naukowe, a konkretnie przez Uniwersytet Wrocławski. Uczelnia owa odmówiła udostępnienia swoich pomieszczeń dla takich prelegentów jak ksiądz Isakowicz-Zalewski, redaktor Semka, czy profesor Nowak z Radia Maryja. Uniwersytety to wszak miejsca, które powinny być otwarte na wszelką dyskusję. Nie powinny się bać poglądów innych od tych reprezentowanych przez własnych przedstawicieli. Już miałem się zgodzić z Bronisławem Wildsteinem, bo nic mnie tak nie denerwuje jak współczesna odmiana cenzury w postaci poprawności politycznej lansowanej przy pomocy szantażu obciachem, ale znowu odezwała się we mnie przekora, która kazała mi rozpatrzeć sposób rozumowania drugiej strony.
Faktycznie dziwię się, że nie przyjęto księdza Isakowicza-Zalewskiego. Człowieka tego szanuję za jasne i bezkompromisowe podejście do prawdy. Jego stosunki z hierarchami są obecnie napięte, ponieważ w imię swojej bezkompromisowości naraża na szwank wizerunek Kościoła jako całości (tzn. tak sobie wyobrażam rozumowanie owych hierarchów), a swoją krytyczną wobec nich postawą nie stanowi najlepszego przykładu „synowskiego posłuszeństwa”, ale to jest wewnętrzny problem kleru. Ja bym tam chętnie posłuchał tego, co ma do powiedzenia. To, co mówi o ukraińskich mordach na Wołyniu, to przecież prawda i chyba są jakieś publikacje historyków na ten temat. Fakt, że chcemy się bardzo przyjaźnić z Ukrainą, a oni się jakoś tak nie kwapią do oficjalnych przeprosin za Wołyń, to znowu zupełnie inne zagadnienie. Zresztą na temat wszelkich publicznych przeprosin mam swoje zdanie, które w swoim czasie wyrażę, a będzie to okazja do pokazania, że zasadniczo moja postawa jest odmienna od tej reprezentowanej przez Bronisława Wildsteina.

Wracają do tematu, ksiądz Isakowicz-Zalewski, mimo „kontrowersyjności” swojej postawy, nie powinien być z góry odrzucany jako partner do dyskusji. Nie przepadam za redaktorem Semką, tak samo jak za redaktorem Pospieszalskim, ponieważ założenia ich rozumowania są odmienne od moich. Niemniej również nie odmówiłbym im prawa do głosu, bo choć się z nimi nie zgadzam, to jednak wolność wypowiedzi cenię wysoko (no może życia bym nie oddał, za to żeby mój przeciwnik mógł głosić swoje poglądy, jak to deklarował Woleter; zresztą on chyba też by nie oddał, tylko lubił efektowne sentencje).

Co do profesora Nowaka jednak nie zgodziłbym się zupełnie. Jakkolwiek wolność słowa to piękna sprawa, ale jest też wolność nie słuchania czegoś, czego się słuchać nie chce. Tutaj też tkwi problem. Uniwersytet Wrocławski ma prawo zaprosić albo nie zaprosić kogo mu się podoba i to po prostu trzeba uszanować. Są natomiast ludzie, którym nie tylko nie udziela się głosu, ale nawet nie podaje ręki. Nie pomaga się ludziom o bardzo podejrzanej przeszłości głosić otwartym tekstem nienawiści do innych ludzi. Nie zaprasza się do poważnych instytucji nazistów ani członków Ku-Klux-Klanu. Nie zaprasza się do miejsc, gdzie uprawia się naukę szarlatanów i czarnoksiężników. Można się zastanowić, czy jest to ograniczenie wolności wypowiedzi. Myślę, że Bronisław Wildstein powinien zadać sobie pytanie, dlaczego takich ludzi nie pokazuje się w mass mediach, bo to tam działała (i nadal działa!) cenzura. Uniwersytet natomiast, jako instytucja autonomiczna, ma prawo pewne osoby przyjąć lub ich nie przyjąć. Czy w kościołach katolickich mogą wygłaszać swoje poglądy świadkowie Jehowy? Czy luteranie głoszą kazania w cerkwiach prawosławnych? Czy zwolennicy nieograniczonej wolności seksualnej nauczają w meczetach?

Cenzura jest rzeczą złą, bo jest oznaką chamskiego narzucania pewnego zestawu poglądów z góry eliminując przeciwne, nie dając szansy tym ostatnim na dotarcie do opinii publicznej. Równocześnie istnieje wolność wyboru. Oczywiście nie dopuszczenie kogoś do głosu to ograniczenie wolności wyboru publiczności, która nie otrzyma szansy dowiedzenia się o alternatywie. Z drugiej strony jednak, pewne instytucje same działają w granicach własnych założeń i zapraszanie tam kogoś z zupełnie „innej bajki” naraziłoby na szwank szacunek wobec tożsamości tej instytucji. Dlatego uniwersytet, z założenia otwarty na wielość poglądów, miał prawo odmówić gościny profesorowi Nowakowi. Nie rozumiem natomiast postawy jego władz wobec księdza Isakowicza-Zaleskiego i redaktora Semki. Przecież zawsze można było postarać się ich przekonać, że się mylą (bez nadziei na powodzenie), bo mimo wszystko są to ludzie, z którymi można dyskutować.

Bronisław Wildstein to człowiek, który potrafi działać na nerwy, ale jest partnerem do poważnej rozmowy. Można się z nim kompletnie nie zgadzać, ale nie można lekceważyć. Co więcej, do rozmowy z nim należy się bardzo dobrze przygotować. W przeciwnym razie pozostają intelektualnie wątpliwe zabiegi odwoływania się do „obciachowości poglądów”, albo pustosłowia, które we wspomnianym na wstępie programie telewizyjnym zaprezentowała Kazimiera Szczuka, skądinąd wysokiej klasy intelektualistka, którą warto zapraszać i z którą warto dyskutować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz