środa, 3 lutego 2010

W ogniu polemik

Ostatnio ciągle wchodzę w polemiki i zewsząd w łeb obrywam. Pisząc „zewsząd” mam na myśli ze strony różnych opcji politycznych. Ponieważ staram się nie popadać w pesymizm, wyciągam wniosek pozytywny, że cała nadzieja na poprawę życia ludzi w naszym kraju to ich własna zaradność. Na polityków nie mają co liczyć. Młodzi ludzie, z którymi polemizuję, są już bowiem skażeni doktrynerstwem politycznym. W jego imię są gotowi przeczyć namacalnym faktom. Nie przeczę, że niektóre idee są bardzo zgrabnie skonstruowane i noszą wszelkie pozory „naukowości”, czyli weryfikowalności w każdej sytuacji, ale są to niestety tylko pozory właśnie.

Kamil Cebulski, młody człowiek, który swego czasu był najmłodszym polskim milionerem, na swoim blogu umieścił dyskusję na temat „Czy bycie urzędnikiem jest moralne?” Samo pytanie zawiera element doktryny UPR, czyli partii Janusza Korwina-Mikke, który sam tę partię niedawno opuścił. Problem z Unią Polityki Realnej jest taki, że jej doktryna jest po prostu nierealna. Proponuje jakiś hardcorowy liberalizm, w którym praktycznie nie ma państwa, a tylko szlachetni przedsiębiorcy organizujący ludziom życie w dobrobycie. W audycji z bloga Kamila poruszono temat zasadności istnienia instytucji ochrony konsumenta. Pan Jan Fijor, człowiek, z którego poglądami w wielu punktach się zgadzam, stwierdził, że co prawda w USA też taki twór istnieje, ale on jest nikomu niepotrzebny, bo oto na prawdziwym rynku firma oszukująca klientów po prostu musi upaść. Są dwa problemy. Pierwszy, na poziomie indywidualnego klienta to taki, że on ma gdzieś, czy ta firma w końcu upadnie, czy nie, tylko chce odzyskać swoje pieniądze. Na poziomie „makro” natomiast, a zwłaszcza w rzeczywistości polskiej upadek takiej firmy wcale nie jest przesądzony. W Polsce nie ma solidarności konsumentów, którzy są w stanie zorganizować skuteczny bojkot. Głos pojedynczego „nabitego w butelce” niczym nieuczciwej firmie nie grozi.

Nie twierdzę, że oficjalne instytucje chroniące konsumentów są skutecznym narzędziem walki z nieuczciwymi firmami, ale to tylko znaczy tyle, że powinny być skuteczniejsze, a nie, że należałoby je zlikwidować. To bowiem pozostawiłoby Polaka-szaraka bez żadnej nadziei na sprawiedliwość. Czy pan Jan Fijor i Kamil Cebulski nie zdają sobie sprawy, że takich firm jest całe mnóstwo na polskim rynku? Ja wiem, że każdy sądzi po sobie, co w tym wypadku przemawia za tymi panami, ale nie można w imię „klasowej solidarności” (w tym wypadku między przedsiębiorcami) przeczyć faktom i lansować czysto polityczną doktrynę.

Swego czasu wyraziłem na blogu Kamila Cebulskiego pewne wątpliwości co do wypowiedzi Tada Witkowicza. Odpowiedział na nie sam pan Witkowicz, co wyjaśniło mi jego stanowisko i zadowoliło w zupełności. Pozostał tylko żal, dlaczego swoją firmę opartą na własnym genialnym pomyśle sprzedał amerykańskiemu gigantowi, czym przekreślił nadzieję na pojawienie się polskiego giganta.

Na Facebooku z kolei wdałem się w polemikę z młodym człowiekiem o poglądach bardzo lewicowych na temat wykluczenia społecznego i wykluczonych. Tutaj doktrynerstwo polityczne idzie jeszcze dalej, przy tym na moją uwagę, że jako nauczyciel często jestem w stanie zaobserwować, który z moich uczniów skazuje się na „wykluczenie”, zarzucił mi, że za mało zrobiłem, żeby pomóc swoim uczniom i studentom wydobyć się z dołka i uniknąć wykluczenia. Po pierwsze wysnuł taki wniosek na podstawie jednego mojego zdania. Nie zna mnie wcale i nie wie, czy na kogoś pozytywnie wpłynąłem, czy nie. Ale nie o to chodzi. Chodzi o samą ideę „podawania ręki”. Uważam, że podawać rękę warto tym, którzy tego chcą i oczekują. Są dzieci nieśmiałe, które warto zachęcać do przełamywania swojej słabości. Są zdolne lenie podatne na perswazję i kujony o niewielkim talencie, ale szczerych chęciach. Do każdego trzeba podchodzić inaczej. Problem w tym, że tzw. „wykluczeni” to najczęściej ci, którym nikt nie ma nic do powiedzenia, bo oni „już wiedzą lepiej”. Mam takie przykłady w rodzinie. Jest w niej facet, który nie przepracował w żadnej firmie więcej niż trzy miesiące. Nie dlatego, że ktoś go z nich wyrzucał, tylko „coś go nosiło”. Posiedzi potem z pół roku na bezrobociu, potem znowu gdzieś popracuje i tak na okrągło. Jest człowiekiem, który zawsze znajdzie setki powodów do narzekania na szefa, na kolegów, na samą firmę, na pogodę itd. itp. Jego rodzony szwagier wyciągał do niego rękę wielokrotnie i to bardzo konkretnie. Sfinansował mu kurs zawodowy, jaki tamten sobie wybrał, kupił mu maszynę, kiedy tamten miał pomysł zarabiania nią na życie, załatwił mu pracę, nie wspominając o dowożeniu wałówki. Wszystko na nic!

Inny przykład. Ojciec pijak i nierób totalny. Całe dnie spędza z koleżkami pijąc tanie wino. Zaczyna ok. 5-6 rano, kończy ok. 19.00. Jego syn do nauki specjalnie się nie garnął, ale od dziecka chciał żyć inaczej. Skończył szkołę zawodową, pod naciskiem matki zrobił technikum, ale bez matury. Wyjechał do Holandii, odłożył trochę pieniędzy a przy tym nauczył się robót budowlano-wykończeniowych. Po powrocie do domu zarejestrował działalność gospodarczą i nie wyciąga ręki do państwa, ani do nikogo, żeby go wspomagał. Ma coraz więcej zamówień, bo swoją pracę wykonuje dobrze. Skąd w tym chłopaku takie myślenie? W domu nie miał pozytywnego przykładu. Może tylko rozmowy z matką, która pokazywała mu przykłady z dalszej rodziny.

Młody człowiek, z którym polemizuję na Facebooku, jak to lewicowiec, twierdzi, że to społeczeństwo determinuje los jednostki i że to system polityczny generuje biedę, natomiast jednostki nie są jej winne. Na pewno nie jest lekko, kiedy upada zakład pracy i cała załoga idzie na bruk. O takich ludziach kaznodzieje przedsiębiorczości się nie wypowiadają, bo psują im obraz wykreowany przez własną doktrynę. Twierdzę jednak, że porządni pracownicy z poczuciem odpowiedzialności za własny los i los swojej rodziny, wcześniej czy później pracę znajdą, bo w ich mentalności nie leży poddanie się. Wielu ludzi na tej zasadzie wyjechało do Wielkiej Brytanii, bo wiedzieli, że biadoleniem nie nakarmią dzieci. Oni nie pozwolą się wykluczyć. I znowu, tak samo jak z uczniami, są ludzie, którym aż się chce pomóc, a są tacy, z którymi nikt nie chce mieć nic do czynienia. Ludzie o postawie roszczeniowej, o aroganckich manierach, którzy nigdy niczego nie zaoszczędzili, nie są mile widziani przez żadnego pracodawcę i nie ma co się dziwić, że są skazani na wykluczenie.

Otoczenie na pewno ma wpływ na jednostkę. Od jej siły psychicznej i od szeregu okoliczności zależy, czy się negatywnym wpływom oprze, albo czy zaakceptuje nauki ze strony tych, którzy życzą im dobrze. Gdyby otoczenie determinowało wszystko, a jednostki byłby pozbawione woli, na świecie nie dokonałby się żaden postęp. Jeżeli ma on miejsce, to właśnie dlatego, że jednostki się wyrywają ze swoich środowisk, robią coś wbrew nim, albo porywają je do zmian.

Kiedy ludzie, z którymi polemizuję, krytykują obecny ustrój polityczno-gospodarczy Polski, robią to z zupełnie odmiennych pozycji, ale równie zajadle. Dla ultra-liberałów państwo to przeszkoda w rozwoju przedsiębiorczości, dla ultra-lewicowców to forteca broniąca kapitalistycznych porządków. Nie może być tak i tak równocześnie. Prawda nie leży też wcale po środku, bo wiadomo, że leży tam, gdzie leży. Problem w tym, że obie strony są tak zagnieżdżone w swoich politycznych doktrynach, że żyją w osobnych Matriksach. Mnie się wydaje, że nadal żyję w Polsce i trochę umiem zaobserwować realne problemy, zarówno własne, jak i ludzi dookoła. Jestem otwarty na to, żeby mnie ktoś do swojego punktu widzenia przekonał. Kiedy jednak zamiast konkretów i doświadczeń natykam się na okrągłe definicje z podręczników akademickich, albo doktryny polityczne jakichś sekciarskich partyjek, po prostu wymiękam.

Pan Jan Fijor uważa, że tzw. wykluczonym należy zasadzić solidnego kopa, żeby przestali się nad sobą użalać. Marcin z Facebooka twierdzi, że trzeba do nich „wyciągać rękę”. Ja też uważam, że mimo wszystko należy do ludzi wyciągać rękę, ale nie ucząc ludzi walki z kapitalizmem, czy z własnym państwem, tylko tak jak to robi Kamil Cebulski, którego bardzo szanuję za to, co robi – jeździ po polskich szkołach i przeprowadza spotkania, często z udziałem innych przedsiębiorców, którzy tłumaczą młodym ludziom, że przy determinacji i pracy mogą osiągnąć, to co chcą. Służą przy tym własnym przykładem, a nie powołują się na badania owych osławionych „amerykańskich uczonych”. To jest prawdziwa robota na rzecz wyciągania ludzi z biedy. Lewicowcy (nie mówię o SLD, bo to jest kolejna partia władzy, a nie idei) robią natomiast paskudną robotę, podobnie jak Radio Maryja – wmawiają ludziom, że z ich biedą nie można nic zrobić, bo winny jest cały świat, a oni, „święte krowy”, są tylko niewinnymi ofiarami. To jest dopiero oszukiwanie ludzi.

(Przypominam jednak początek mojego dzisiejszego wpisu – są przedsiębiorcy, którzy oszukują!)

Czy żyjemy w ustroju idealnym? Oczywiście, że nie. Myślę, że do zmian trzeba dążyć. Do tego potrzebna jest dyskusja. Do dyskusji trzeba ludzi dobrej woli. Na blogu Kamila, niejaki Marian zarzucił mi narzekactwo i zalecił mi powtarzanie pozytywnych mantr, Marcin z Facebooka zarzucił mi cynizm i brak zapału do wyciągania ludzi z dołka. No i sobie podyskutowaliśmy. Ponieważ ćwiczę się w cierpliwości i budowaniu dobrych relacji, staram się trzymać emocje na wodzy. Problem naszego kraju to brak wiary w dobrą wolę oponenta. Z takim podejściem każda próba reform będzie kolejna batalią o sprawy ostateczne. Zacznijmy więc może od wielkiej kampanii o uczciwą debatę, gdzie wszystkim stronom zależy na rozwiązaniu sprawy, a nie na zniszczeniu przeciwnika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz