piątek, 5 marca 2010

O ewolucji języków

Językoznawcy zgromadzili obszerną wiedzę na temat zmian, a nawet całych mechanizmów zmian, jakie następowały i następują w wymowie poszczególnych głosek, czy ich grup. Potrafią mniej więcej określić nawet czas, w którym pewien odłam jednego plemienia zaczął wymawiać jakieś wyrazy inaczej i w ten sposób zapoczątkował nowy język itd. itp.
Wiem, że podobno dość dobrze opisany jest mechanizm przechodzenia „b” w „v” (mówię o głoskach, nie literach). Tak się stało w hiszpańskim, greckim (beta stała się „vitą”), czy hebrajskim (stąd raz Ber Szeba, a innym razem Ber Shewa). Nie wiem natomiast czy ktoś się zajmuje przechodzeniem „w” (wymawianego jak „v”) w „u”. Doskonale wiemy, że tak się stało w angielskim. Nawet międzynarodowy alfabet fonetyczny przyjął symbol /w/ jako głoskę wymawianą „u”. Pokrewne wyrazy w innych językach germańskich – niemieckim czy niderlandzkim nadal literę „w” wymawiają jak /v/, podczas gdy Anglosasi jak /w/ (u).
Tymczasem zjawisko to jest również obecne w językach wschodniosłowiańskich, a mianowicie w białoruskim i ukraińskim. W ukraińskim jest trochę jak w angielskim. Nadal pisze się grażdanką odpowiednik naszego „w”, ale w wielu przypadkach wymawia się jak „u”, np. „diuczynońka”, choć napisane jest „diwczynońka” (oczywiście grażdanką). W białoruskim posunięto ten proces jeszcze dalej, bo po prostu wymowa znalazła odzwierciedlenie w pisowni, i stąd np. „Varszaua” (to „u” ma w białoruskiej cyrylicy taki znaczek ˘ nad sobą). W piśmie jest więc „u”, ale też zaznacza się, że jest to „u”, które kiedyś było „w”. Ciekawe zjawisko i jeśli nikt tego jeszcze nie opisał (w co wątpię), to na pewno to zrobi.
Tymczasem mnie nurtuje zupełnie inne zagadnienie, mianowicie jak to się dzieje, że ktoś podejmuje takie zmiany i że się one potem przyjmują. Wkraczamy tutaj na dość grząski grunt psychologiczno-socjologiczny, ale mam pewną teorię dotyczącą przynajmniej niektórych języków. Na początek przytoczę jednak pewien przykład.
Jakiś czas temu czytałem artykuł pewnego dziennikarza, który opisywał w dowcipny sposób, jak to rozmawiał z pewnym nastoletnim blokersem, który każdą swoją wypowiedź kończył wyrazem „coe” z intonacją pytającą. Po jakimś czasie dziennikarz ten zorientował się, że chłopak po prostu pyta „co nie?” (podobnie jak młodzi londyńczycy z East Endu zastąpili cały skomplikowany system question tags jednym – ‘init?’, który jest skrótem od „isn't it”).
Podejrzewam, że na podobnej zasadzie, czyli z powodu zwyczajnego lenistwa i niechlujstwa wyłonił się współczesny angielski, a tym bardziej amerykańska jego wersja. Jeszcze w czasach Szekspira porządnie wymawiano „r” (dziś w brytyjskim angielskim w zaniku). Z kolei amerykańskie glottal stops zamiast normalnej wymowy spółgłosek to jakaś masakra. „You’d better” wymawiane w tym wariancie angielszczyzny jak „ju bera” świadczy o tym, że kiedyś komuś tam nie chciało się gęby porządnie złożyć do wymowy jakiegoś wyrazu, a jego/jej koleżankom/kolegom strasznie taka niechlujna wymowa zaimponowała, że zrobili z niej swój znak rozpoznawczy, a potem już poszło.
Przyszło mi to do głowy, kiedy przy kserokopiarce spotkałem koleżankę nauczającą norweskiego i kolegę od szwedzkiego. W obu językach jest szereg niemal identycznych wyrazów. Kiedy poprosiłem, żeby przeczytali słowo (chyba „Norge”, nie pamiętam już) po norwesku zabrzmiało to prawie tak, jak ja bym to przeczytał (czyli z dość wyraźnym „g”), podczas gdy Szwed by to wymówił „norje”. Jeżeli weźmiemy pod uwagę to, że Göteborg Szwedzi wymawiają jakoś tak jak „jitborje”, nasunął mi się wniosek, że to Szwedzi na jakimś etapie rozwoju swojego wikińskiego języka przestali się przykładać do porządnej wymowy „g”, no bo to przecież wymaga pewnego wysiłku, przybliżenia tylnej części języka do podniebienia itd. A to jest już wysiłek fizyczny. Kiedyś tam Szwedzi okazali się od Norwegów bardziej leniwi.
Zwulgaryzowana łacina w postaci francuskiego, włoskiego, portugalskiego czy hiszpańskiego również pokazuje, do czego prowadzi ludzkie niechlujstwo. Wniosek jest jeden, ewolucje języków idą w kierunku ich uproszczenia. Gdyby chodziło tylko o gramatykę, to byłoby wręcz wspaniale. Po co jakieś skomplikowane formy, kiedy prostsze wystarczą. Natomiast uproszczenia w wymowie prowadzą niestety do tego, że ludzkie języki stają się coraz bardziej bełkotliwe i, sprowadzając rzecz ad absurdum, po jakimś czasie wrócą do poziomu pierwotnych porykiwań i postękiwań naszych przodków z okresu tuż po zejściu z drzewa.

1 komentarz:

  1. W takim razie jak by Pan sobie życzył żeby zacznać np. maile?

    OdpowiedzUsuń