sobota, 18 grudnia 2010

Nigel Farage o rozpadającej się Unii Europejskiej

Nie jestem przeciwnikiem Unii Europejskiej. Nadal uważam, że to projekt dobry i w założeniu słuszny. Niestety, jak to bywa z systemami skomplikowanymi, takimi, które rozwijają się bez kontroli ze strony uczestników procesu, grozi mu niewydolność i rozpad lub przekształcenie w niebezpieczny organizm państwowy rządzony totalitarnie. Nie sądzę, żeby to drugie nastąpiło, bo wcześniej do głosu dojdą elementy "ciemnej strony mocy" - nacjonalizmy poszczególnych członków Unii.

Głupotą byłoby twierdzenie, że np. Polska nic na przynależności do Unii nie zyskała, bo jednak trochę tego asfaltu w całej Polsce położono. To, że miliony poszły niczym para w gwizdek to inna sprawa. Co prawda sam projektów nie pisałem, ale w kilku brałem udział. Ja na nich zyskałem, więc narzekać nie mam prawa, a skoro są pieniądze do wzięcia, to się je bierze. Nie mam więc również wyrzutów sumienia. Natomiast prawda jest taka, że np. szereg darmowych kursów językowych zgromadziło słuchaczy, którzy nie bardzo wiedzieli po co im ten język, ani do nauki zbytniego zapału nie wykazywali. Często przychodzili, bo szefowie im kazali.

Brałem udział w edycji angielskiej wersji czasopisma, którego prawdopodobnie nikt nie czytał, bo był to potworny gniot i wstyd go było nawet tłumaczyć na obce języki, ale cóż - nie jest rzeczą podnajętego tłumacza oceniać decyzje pracodawców.

Nie należy też zapominać o tym, że projekty unijne podkopały zasady zdrowej konkurencji. Nie ma się jednak co oszukiwać, kiedy dostanę propozycję zarobienia na kursie unijnym dwukrotnej stawki z normalnej szkoły językowej, to pójdę w to jak w dym.

Tymczasem okazuje się, że wiele mitów gospodarczych dotyczących cudotwórczych mocy euro, to mrzonki, które się nie przekładają rzeczywistość. Południe Europy, całe w strefie euro, odczuwa olbrzymie problemy finansowe. To, co się stało z Irlandią, to olbrzymia trauma, zwłaszcza dla nas, którzy przecież chcieliśmy się na niej wzorować.

Nie jestem jakimś specjalnym germanofilem. Ale uważam, że mało lotni i nudni jak flaki z olejem Niemcy jako jedyni wyjdą z całego kryzysu obronną ręką. Na pewno nie brakuje wśród nich cwaniaków i politycznych hochsztaplerów. Myślę jednak, że takie podstawowe wartości, jak żmudna praca i oszczędność, zawsze w końcu zwyciężą (tzn. u nich). Już Dostojewski kpił z niemieckiego Vatera dorabiającego się ciężko całe życie i jego syna żmudnie pomnażającego majątek. Tymczasem ta prosta metoda pozwala temu krajowi podnosić się z cyklicznych załamań gospodarczych i wyrastać na potęgę gospodarczą. Nie dziwię się, że ci ludzie nie chcą już utrzymywać lekkoduchów i utracjuszy z innych regionów naszego kontynentu.

Tymczasem goście w Brukseli robią dobrą minę do złej gry i odgrywają spektakl hipokryzji. To dobrze, że pojawia się ktoś taki, jak Nigel Farage, z którym można się nie zgadzać, można się oburzać na sposób budowania przemówienia itd., ale warto się zastanowić, czy nie ma w niektórych sprawach przypadkiem racji. Być może tak jak on myśli wielu innych europosłów, ale nie wolno im tego wyrazić głośno, bo przecież sami siedzą w tym systemie po uszy.


Wcale nie chcę, żeby przewidywania Nigela Farage'a się spełniły. Wielki jeden rynek oraz przestrzeń pokoju i bezpieczeństwa to są wartości, o utrzymanie których warto zabiegać. Jeżeli jednak okaże się, że to utopia, a przynależność do Unii niczego nie zapewnia, to może faktycznie cały projekt będzie musiał upaść. Byłoby szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz