środa, 22 grudnia 2010

O Niemcach

Kiedy studiowałem historię na Uniwersytecie Łódzkim miałem kolegę, którego wszyscy uważaliśmy za wielkiego dziwoląga. Grzegorz W. był człowiekiem żywcem wyciągniętym z XIX wieku. Studia traktował niezwykle poważnie, a równocześnie był całkowicie oderwany od rzeczywistości. Przy rachityczności swojego ciała był ogromnie zafascynowany Prusami (później Niemcami), ich dyscypliną, stopniem uorganizowania i kulturą. Choć wielu z nas uważało go za niewydarzonego dziwoląga, Grzegorz idiotą z pewnością nie był, ale z taką samą pewnością mogę stwierdzić, że styl, jaki postanowił sobie stworzyć i narzucić, nie pomagał mu w kontaktach ani z nami, ani z wykładowcami.

Grzegorzowi W. nie zamierzam przynajmniej dzisiaj tworzyć pomnika, ani nawet wpisu do sztambucha, natomiast chcę nawiązać do tej jego fascynacji Niemcami. Na trzecim roku, kiedy przerabialiśmy historię XIX wieku, Grzegorz z ćwiczeń z historii powszechnej u magistra W. nagle przepisał się do magistra K., a to z tego względu, że ten ostatni to był wg niego „niezły Prusak” i że przy nim on, czyli Grzegorz, będzie się mógł więcej nauczyć. Nie wiem, szczerze mówiąc, czy tak się faktycznie stało i czy dzięki metodom ówczesnego magistra (dziś już pewnie profesora) K. Grzegorz faktycznie nauczył się więcej, ale to co zasługuje nie tylko na uwagę, ale na refleksję natury ogólnej, jest fenomen Niemiec odbieranych przez Polaków.

Niejednokrotnie wspominałem, że pochodzę z łódzkiej rodziny robotniczej, gdzie w przedziwny sposób fascynacja teoriami lewicowymi (co tu owijać w bawełnę – komunizmem) łączyła się z dość bezpardonowym antysemityzmem. Atmosfera, jaką starał się narzucić mój Tata (skądinąd złoty chłop) i Ciotka (jego siostra), brała się, jestem o tym przekonany, z głębokiej wrażliwości i poczucia sprawiedliwości społecznej. Choć w konkretnych przypadkach doskonale zdawali sobie sprawę z potworności, jaką wobec Polski prowadził ZSRR, w jakiś przedziwny sposób tłumaczyli Rosjan różnymi okolicznościami, bezwzględnie przy tym potępiając Niemców. W związku z tym w domu wszczepiono mi życzliwy stosunek do Rosjan (czego skądinąd nie uważam za nic złego) i zdecydowaną nienawiść do Niemców (z czego się musiałem nieco leczyć w latach późniejszych).

Ten poprzedni akapit umieściłem po to właśnie, żeby pokazać, z jakim trudem przychodziło mi rozumieć skomplikowane stosunki polsko-niemieckie. Pewnym szokiem była dla mnie, dzieciaka wychowanego w nienawiści do Niemiec i Niemców, rozmowa między wujkiem Julkiem (mężem wyżej wspomnianej ciotki), człowiekiem oddanym komunie i zdecydowanym wrogiem Niemiec (oczywiście zwłaszcza tych zachodnich) a jego serdecznym kolegą o identycznych poglądach. W przypływie szczerości pod wpływem alkoholu zaczęli wspominać rok 1939 i 1940, kiedy to ludność rdzennie polska do czasu pierwszych wiadomości o niemieckim terrorze, była zafascynowana porządkiem, jaki władza niemiecka potrafiła zaprowadzić w przeciągu tygodnia po zakończeniu działań wojennych. Wielu ludziom bardzo się podobało, że Niemcy w pierwszych tygodniach okupacji zabrali na roboty wszystkich lumpów, którzy zastraszali spokojnych obywateli (czyli wszystkich „Antków z Bałut” i innych żuli). Co więcej, wielu bezrobotnych faktycznie dobrowolnie dało się zwerbować na roboty do Niemiec, bo po prostu nikt sobie jeszcze wówczas nie zdawał sprawy, jak one mogły wyglądać.

Męczą mnie ci Niemcy niezmiernie, bo choć historycznie rzecz ujmując, władze tego narodu niespecjalnie były nam Polakom przychylne, a i sami szeregowi Niemcy zbytnią życzliwością do nas nie pałali, to musimy oddać im tę sprawiedliwość, że od wieków u siebie robią to, co każdy normalny naród robić powinien. Ciężko pracują i oszczędzają. Nie bez kozery po latach barbarzyńskiego rozdzierania Rzymu przez frakcje miejscowych baronów podczas tzw. niewoli awiniońskiej papieży, przy pierwszym zwiastunie nastania spokojniejszych czasów, do Wiecznego Miasta ściągnęły rzesze niemieckich rzemieślników. Polskie miasta, cokolwiek by nie sądzić o wójcie Albercie z Krakowa, czy Przemku z Poznania, stały się miastami dzięki niemieckim rzemieślnikom.

Max Weber doszedł do wniosku, że współczesny kapitalizm jest wynikiem ducha protestantyzmu. Uważam jednak, że sam protestantyzm wziął się z ducha solidnego i rzetelnego rzemiosła. A w tym Niemcy przodowali w Europie od stuleci.

Kilka(naście) miesięcy temu cytowałem „Gracza” Dostojewskiego, w którym wielki rosyjski moralista wyśmiewał niemiecką mentalność. Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że akurat w tym wypadku Dostojewski, mimo swojego geniuszu zachował się w myśl powiedzenia, że „głupi, czego nie zrozumie, to wyśmieje”.

Friedrich Flick dorabiał się majątku od zera trzy razy w życiu – raz jeszcze przed I wojną światową, potem w hitlerowskich Niemczech, a potem już w RFN. Nienawidził Amerykanów, bo to oni pozbawili go jego własności po II wojnie światowej. Oczywiście jego współpraca z nazistami w żadnym przypadku do chwalebnych nie należy, natomiast warte odnotowania jest jego podejście do życia. Otóż był to człowiek, który całe swoje życie jeździł drugą klasą kolei, mimo tego, że był bodaj najbogatszym człowiekiem w Europie. Kiedy jego pracownicy w latach 60. XX wieku narzekali na drożyznę żywności, wtrącił się do rozmowy twierdząc, że w barze takim a takim można zjeść zupełnie przyzwoicie i tanio – chodziło o jakiś naprawdę podrzędny bar, gdzie żywili się raczej niezamożni Niemcy. Generalnie jest to pewien klucz do zrozumienia fenomenu Niemiec.

Powiada się, że Niemcy odżyły dzięki Amerykanom, a konkretnie planowi Marshalla. Wszystko pewnie prawda, ale żaden z krajów korzystających z tego planu nie stał się w krótkim czasie drugą (czasem trzecią w konkurencji z Japonią) potęgą gospodarczą świata.

Nie oszukujmy się. Niemcy to w swojej masie naród bez jakiegoś polotu, czy błyskotliwej myśli. To raczej rzemieślnicy niż artyści. Rzecz w tym, że system ich myślenia działa. Jak cię zniszczą, to nie krzycz na cały świat jaki jesteś pokrzywdzony, tylko od początku i żmudnie buduj wszystko od nowa. Może i są nowe i cwaniackie sposoby na bogacenie się i osiąganie potęgi. Najlepszym tego przykładem są Stany Zjednoczone. Niemcy się nie popisują ani nie propagują „niemieckiego snu”. Oni po prostu robią swoje, tak jakby robił np. zamożny polski chłop, gdyby go nikt administracyjnie nie gnębił. Bo taki prowincjonalny bogacz może i w kosmos nie poleci, ani nie napisze „Skowytu”, ale o siebie i swoją rodzinę zadba.

2 komentarze:

  1. Być może mój komentarz będzie nieco nieobiektywny ze względu na moje niemieckie pochodzenie, ale i tak wtrącę kilka zdań.

    Niewiele osób teraz się do tego przyzna, ale w takich miasteczkach jak Sokółka np. po wkroczeniu Niemców w ramach planu Barbarossa, ludzie wiwatowali na ulicach, że przepędzono Sowietów. Niekoniecznie dlatego, że Niemców lubiano, czy dlatego, że Sokólczanie nagle stali się nazistami, ale dlatego, że Niemcy organizowali sprawną administrację, nie pozwalali wojskom na ekscesy i robili porządek z lokalnymi watażkami. Tego samego nie dało się powiedzieć o Sowietach, których spora część wojska miała niskie morale i rekompensowała je sobie na Polakach. Ponadto byli to w większości niewykształceni chłopi z zabitych dechami krain.

    Do legendy przeszła na przykład historia białostockiego przedstawienia zorganizowanego przez Sowietów po przesunięciu się frontu pod sam koniec wojny. Wysocy rangą oficerowie Armii Czerwonej zajmowali kwatery swoich niemieckich odpowiedników idąc na Berlin i tak samo działo się w Białymstoku. Żony tych wysokich rangą sztabowych oficerów podróżowały razem z mężami. Kilkoro z nich, na przedstawienie zorganizowane na cześć zajęcia Białegostoku (oczywiście w socrealnej, ordynarnej konwencji) założyło...szlafroki po niemieckich żonach oficerów. I tak właśnie pojawiły się na przedstawieniu, wzbudzając uśmiech politowania u polskiej obsługi teatru. Scena wyjęta jak z Monty Pythona (albo raczej z powieści S. Piaseckiego), ale pokazująca poziom "zdziczenia" nawet wśród wyższych rangą oficerów. Można więc sobie wyobrazić co się działo u podwładnych...

    OdpowiedzUsuń
  2. Niedawno mój były uczeń obraził się na mnie z tego powodu, że napisałem kilka słów na temat Rosji. Wydaje mi się, że nie były obraźliwe, ale on jest w Rosji zakochany i chyba mimo wszystko uraziłem jego uczucia. Wkrótce o tym napiszę.

    OdpowiedzUsuń