piątek, 10 grudnia 2010

Sen o Rzymie (2)

Nic przez ostatni tydzień nie napisałem, a nurtujących tematów zebrałoby się co niemiara. Jak zwykle jednak, kiedy mnie tyle ich męczy, stosuję "seichsachteię" (słowo, które pamiętam z jednej z książek dzieciństwa, chyba z trylogii o starożytnej Sparcie Haliny Rudnickiej, a które oznacza "strząśnięcie długów") i piszę o czymś zupełnie innym. Najlepiej czymś pozytywnym i przyjemnym. Tę samą technikę postanowiłem zastosować i teraz.

Otóż, moi Drodzy Czytelnicy, dokonałem rzeczy z punktu widzenia stanu finansów rodzinnych, szalonej, ale mam wrażenie, że dobrej. Mianowicie kupiłem bilety lotnicze do Rzymu na 18 lipca. Ja sobie doskonale zdaję sprawę, że przez taki kawał czasu wiele się zdarzyć może, ale tak czy inaczej, wszystko już teraz musimy ustawić tak, żeby te bilety wykorzystać, do Rzymu polecieć, jak najwięcej tam zwiedzić, a przy tym dobrze się bawić.

Ponieważ nasz plan uczczenia dwudziestej rocznicy małżeństwa wizytą w Wiecznym Mieście powstał jakieś dwa lata temu, w ostatnie wakacje kupiłem w namiocie z tanimi ksiażkami w Kazimierzu Dolnym książkę do włoskiego z płytką DVD. Jest to "Włoski w 30 dni", więc od razu można z tego tytułu wywnioskować jakiś szwindel, bo w ciągu 30 dni języka może nauczyć się jakiś geniusz. Na dodatek, jak to ze mną bywa, kupuję książki i nie zaglądam do nich czasem i dziesięć lat (tak, takie rekordy też biję). Potem nagle "przychodzi czas" tej książki i czytam ją "jednym tchem" w jeden wieczór, zarywając noc. Na ten "Włoski w 3o dni" czas przyszedł dużo wcześniej, bo już tydzień temu, a więc w niecałe 5 miesiecy od zakupu. Staram się robić jedną lekcję dziennie i muszę się nieskromnie przyznać, ze całkiem nieźle mi idzie, ale jest coś, z czego doskonale zdaję sobie sprawę.

Kiedyś już pisałem o swoim skojarzeniu nauki języka obcego z nauką jakiejś sztuki walki. Otóż opanowanie, nawet mistrzowskie wszystkich ciosów, kopnięć, rzutów i podcięć nie gwarantuje sukcesu w realnej walce. Realna walka jest tym, czym przy nauce języka jest rozmowa z kimś, kto nasz docelowy język ma opanowany lepiej od nas, albo po prostu dla kogo ten język jest językiem ojczystym. O, taki kubeł zimnej wody potrafi być nieprzyjemny, a nawet dotkliwie bolesny.

Każdy, kto kiedykolwiek się przygotowywał do zawodu nauczyciela języka, zna różnicę między competence a performance. Wkucie tysięcy słów i wszystkich reguł gramatycznych zapewnia nam competence, ale dopiero rozumienie ze słuchu, rozumienie tekstu czytanego, mówienie i pisanie w docelowym języku pokazuje jaka jest nasza performance. Tak więc zdaję sobie sprawę, że moja performance w języku włoskim jest w stadium embrionalnym. Niemniej nie można się zniechęcać. Nie można też zaniedbywać poszerzania sfery competence, bo bez niej żadna performace po prostu nie ma prawa zaistnieć.

Jakiś rok temu mój kolega Artur powiedział mi o stronie www.livemocha.com, która jest rodzajem wielkiej internetowej szkoły językowej, stanowiąca kombinację regularnych kursów językowych z portalem społecznościowym. Zapisałem się tam natychmiast i... nic. Aż do zeszłego tygodnia, kiedy we "włoskim amoku" wróciłem na tę stronę, zalogowałem się (na szczęście pamietałem login i hasło) i od razu zapisałem się na włoski.

Jak do tej pory jestem pod olbrzymim pozytywnym wrażeniem. Oprócz tego, że się uczę nowych słów i gramatyki, moje ćwiczenia w mówieniu (nagrywam się) i pisaniu są oceniane przez innych użytkowników portalu. Nawiązałem w ten sposób kontakty z prawdziwymi Włochami, którzy albo chwalą, albo wytykają mi błędy. Bardzo mi się to podoba.

Sam ze swojej strony sprawdzam prace uczących się polskiego. Najczęściej są to Rosjanie, Białorusini i Ukraińcy. Za własną naukę i za pomoc w nauce innym otrzymuje się punkty. Jeszcze nie wnikałem w to, co one dają, ale chyba m.in. darmowość korzystania z kolejnych kursów.

Mam sporo do zrobienia w kwestiach zawodowych, więc pewnie ten szał wkrótce ulegnie osłabieniu, ale na razie jestem pełen entuzjazmu. Na Rzym w każdym razie musimy zbierać pieniądze i planować dokładny plan zwiedzania. Planujemy spędzić tam 10 dni z naszymi przyjaciółmi, którzy brali ślub tydzień przed nami. Lubimy z nimi jeździć, bo mamy podobne zainteresowania. Lubimy zwiedzać i poznawać nowe miejsca. Jeżeli nauczę się włoskiego na tyle, żeby móc się porozumiewać, mam nadzieję, że poznamy również ludzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz