Wiem, że się powtarzam, ale uważam, że trzeba zwiedzać Polskę, jeździć po różnych jej regionach i ją poznawać. Wycieczki szkolne od pierwszej klasy szkoły podstawowej do klasy maturalnej powinny mieć miejsce przynajmniej raz na semestr w celu praktycznego zapoznania młodych Polaków z ich własnym krajem. Żeby mogli jak najwięcej zobaczyć na własne oczy, dotknąć, przemierzyć piechotą – jednym słowem doświadczyć na wszelkich możliwych płaszczyznach.
Uważam, że jeśli ktoś jeździ samochodem po Polsce od wielu lat, nie może nie zauważyć olbrzymich zmian, jakie zaszły w naszym kraju w przeciągu ostatnich dziesięciu lat. Zresztą co tam dziesięciu. W 2006 kupiłem sobie świetny atlas samochodowy Polski z bardzo szczegółowo naniesioną siatką dróg. W tym roku w wielu przypadkach okazał się mało użyteczny, ponieważ jeździłem drogami (w tym ekspresowymi), których jeszcze dwa lata temu nie było. I jestem bardzo zadowolony. Cieszę się z tego, co się dzieje w Białymstoku i wokół niego – buduje się drogi i nowoczesne ulice z bezkolizyjnymi skrzyżowaniami. Naprawdę odczuwam pozytywne zmiany.
Z Lasocina, czyli wsi, skąd pochodziła moja mama, pojechaliśmy w kierunku Opatowa nowoczesną drogą przez Bałtów zostawiając z boku Ożarów (co kiedyś było niemożliwe). Od Kielc w stronę Piotrkowa zbudowano już całkiem imponujący odcinek drogi ekspresowej. Co prawda staliśmy w długim korku od Sulejowa do kilku kilometrów przed Piotrkowem, ale to ze względu na ruch wahadłowy spowodowany przebudową drogi. Od Piotrkowa do Łodzi jedzie się już naprawdę na miarę XXI wieku – najpierw autostradą, a potem drogą, która mogłaby nią również być, gdyby nie skrzyżowania ze światłami.
Rozmawiając niedawno z moim zaprzyjaźnionym mechanikiem, który w ciągu miesiąca jeździ co najmniej kilkakrotnie w różne kierunki Polski w poszukiwaniu części zamiennych, doszliśmy do wniosku, że teraz drogowcy powinni skończyć to, co zaczęli, bo jeśli zaczną remont nowych odcinków dróg, transport w Polsce mógłby ulec paraliżowi. Robi się dużo.
Nie piszę tego dlatego, że jestem jakimś fanem obecnej koalicji rządzącej, ale jeżeli opozycja atakuje rząd za nieudolność w budowie i przebudowie dróg, to oddaje sobie strzał w stopę, bo nikt, kto jeździ po Polsce nie może zaprzeczyć, że tak wiele pozytywnych zmian w sprawie dróg nie zaszło nigdy przedtem. Inna sprawa, że doskonale wiadomo, że opozycji wcale nie chodzi, żeby mówić prawdę, ale żeby „dokopać” swoim przeciwnikom, a jeszcze inna kwestia to taka, że żelazny elektorat PiS to ludzie spędzający większość życia w promieniu 20 km od lokalnego kościoła parafialnego, więc wszystko im można wmówić.
Wracając do pozytywów zwiedzania Polski – widząc wiele rzeczy na własne oczy wyrabiamy sobie własne zdanie na pewne tematy, nie poddając się łatwo takiej czy innej indoktrynacji tych, którzy piszą podręczniki szkolne i artykuły do gazet.
„Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie”, napisał Wincenty Pol. W XIX wieku, kiedy wielu polskich arystokratów przehulało swoje majątki w zachodnich kasynach i lupanarach, zaś do miast napływali głównie Niemcy ze swoją kulturą przemysłową, łatwo było wpędzić Polaków w kompleksy, wmówić im, że są gorsi i głupsi, bo wszystko, co lepsze, jest gdzie indziej. To dlatego młody panicz Tadeusz tak pięknie odpowiada na zachwyty Hrabiego nad włoskim niebem („U nas dość głowę podnieść, ileż to widoków…”). XIX wiek to w ogóle próba odrodzenia dumy narodowej podjęta przez patriotyczną szlachtę i mieszczaństwo, a później przez coraz bardziej uświadomionych narodowo chłopów. I tak młoda polska inteligencja miała łatwiejsze zadanie od np. Czechów czy Słoweńców, gdzie miasta były od wieków całkowicie zniemczone, a język literacki trzeba było stworzyć na nowo. Mimo to, pracę wykonano ogromną. Możemy się wyśmiewać z Mickiewicza i romantyków, czy potem z Sienkiewicza czy trochę później Żeromskiego, ale dzięki tym ludziom Polacy są Polakami.
Niestety w całej tej sprawie jest też i łyżka dziegciu. Świadomi przedstawiciele narodu słabego, upodlonego przez ciemiężców, a przy tym zagrożonego mniej lub bardziej tymczasowymi modami (francuszczyzna), popadają w skłonność do przesadnego wyolbrzymiania pozytywnych aspektów tego, co własne. Niestety tutaj narażamy się na śmieszność, którą tak krytykował Gombrowicz (za co jego z kolei spotykała i spotyka niewybredna krytyka ze strony zaczadzonych własną koncepcją głupio pojętego patriotyzmu).
Świetnie, że u nas te chmury tańczą po niebie i tworzą różne obrazy (przy uruchomieniu wyobraźni przez widza oczywiście), ale żebyśmy nie wiem jak chcieli się pocieszać, Italia ma więcej dni słonecznych w roku, a błękitu jej nieba doświadczamy u nas może przez tydzień w roku. Takie są fakty.
Mamy piękne zabytki – katedry, klasztory, pałace, dwory i dworki, ale w Europie Zachodniej mają budynki większe i bogaciej urządzone. Nieustanne porównywanie naszych budowli z obiektami znajdującymi się gdzie indziej, prowadzi z jednej strony do sytuacji, które nas ośmieszają w oczach obcych („polskie Carcassonne” o Szydłowie, „Wersal podlaski” o pałacu Branickich w Białymstoku, „polski Manchester” o Łodzi, czy „Manchester północy” o Białymstoku itd. itp.), a z drugiej utwierdzają kolejne pokolenie w kompleksie polegającym na tym, że wszystko co robimy, nie robimy po prostu dla siebie, ale żeby się popisać przed Zachodem. Ponieważ od tysiąca lat brakuje nam środków finansowych na dorównanie Zachodowi, wychodzi nam to dość słabo, a to prowadzi do nakręcenia kolejnej spirali złego samopoczucia, samoobwiniania się lub obwiniania bliźnich za to, że chcemy na siłę stać się kimś/czyś, kim/czym nie jesteśmy, bo nas na to nie stać.
Psychologowie radzą, że żeby poczuć się szczęśliwszym, należy przestać się porównywać do innych, bo w ten sposób zawsze będziemy myśleć o tych piękniejszych, zdrowszych i bogatszych i nigdy nie osiągniemy spokoju. Z drugiej strony, gdybyśmy nie patrzyli na tych, których uważamy za lepszych od siebie, prawdopodobnie stanęlibyśmy na jakimś etapie rozwoju nie robiąc żadnego postępu. Plemiona Papui Nowej Gwinei przez wieki żyły szczęśliwie, ale w naszym przypadku tego typu szczęście niestety nie jest do zaakceptowania. Tkwimy wewnątrz cywilizacji europejskiej, i bez przerwy zapatrujemy się na miejsca, które uchodzą za jej centra.
Sprawę należy postawić w następujący sposób – jeżeli chcemy stworzyć, zbudować coś naprawdę dobrego i potrzebnego, co podpatrzyliśmy u innych, to jak najbardziej powinniśmy to zrobić. Byłoby oczywiście dużo lepiej, gdybyśmy sami wymyślili coś wspanialszego i to zbudowali. Naśladowania dobrych wzorów nie ma się co wstydzić. Wstydzić natomiast należy się żałosnej pychy i ogłaszania, że oto zbudowaliśmy np. „drugą Dolinę Krzemową”. W ten sposób zawsze będziemy się (na poziomie mentalnym) stawiać o krok lub kilka za tą prawdziwą Doliną Krzemową. Budujmy natomiast nowoczesne centra przemysłu informatycznego, twórzmy przedsiębiorstwa komputerowe i nazwijmy je po polsku. Być może kiedyś jakiś zachodni dziennikarz faktycznie nazwie taki ośrodek „polską Doliną Krzemową”, ale byłaby też szansa, że napisze o …. (tu padnie nazwa polskiego centrum przemysłu komputerowego), a do tego doda, że miejsce to spełnia w Europie taką rolę, jak Dolina Krzemowa w USA. Niby podobnie, ale jednak inaczej.
Oczywiście popuszczam tutaj wodze fantazji, ale moje przesłanie jest dość proste. Nie leczmy swoich kompleksów nazwami skrojonymi na wyrost, bo po pierwsze w ten sposób tylko obnażamy i utrwalamy nasze kompleksy, a po drugie narażamy się na śmieszność. Marne bowiem pocieszenie, że w tego typu zabiegach o wiele śmieszniejsi są Litwini.
Wracając do Wincentego Pola i jego sloganu. Byłoby niepoważne, gdybyśmy nagle przestali chwalić cudze, czyli gdybyśmy np. zaczęli z lekceważeniem mówić o Kaplicy Sykstyńskiej czy o Luwrze. Swoje trzeba poznawać bezwzględnie. Odrobina podejścia sentymentalnego czy wręcz romantycznego też nie zaszkodzi. Człowiek wychowany w rodzinie o normalnych relacjach emocjonalnych doskonale wie, że jego rodzice nie są tak bogaci czy wykształceni jak sąsiedzi, ale i tak ich kocha i szanuje. Tak samo jest z zabytkami Polski – trzeba je poznać i choć trochę pokochać – nie dlatego, że są takie jak te na Zachodzie czy od nich lepsze, ale dlatego, że są nasze.
Jeżeli chodzi o porównywanie się do lepszych, to należy to robić w odniesieniu do przyszłości. Nie ma nic złego w dążeniu do lepszego życia, piękniejszego otoczenia, czy wydajniejszych technologii. Podsumowując – kochajmy przeszłość jaka by nie była, wyciągajmy z niej wnioski, a cały czas dążmy do form doskonalszych w przyszłości.