sobota, 27 sierpnia 2011

Cudze chwalicie... (4) Oblęgorek, Ciekoty

Kiedy 32 lata temu pojechałem z wycieczką szkolną m.in. do Oblęgorka, po dworku oprowadzała nas bardzo bystra i dowcipna starsza pani, która była synową Henryka Sienkiewicza. Nie pamiętam już w ilu salach znajdowała się ekspozycja muzealna, ale panie obecnie obsługujące Muzeum Sienkiewicza uświadomiły mi, że prawdopodobnie mogły to być góra dwa pokoje. Obecnie cały parter jest dostępny dla publiczności, a trwają prace nad rekonstrukcją pomieszczeń na piętrze.

Po zakupie biletów otrzymuje się słuchawki i niewielki odtwarzacz z opisem poszczególnych pomieszczeń. W odróżnieniu od innych tego typu rozwiązań, nie można przejść do innego pomieszczenia licząc na to, że automatycznie zmieni się słuchany tekst. Należy zacząć od gabinetu Sienkiewicza, wysłuchać wszystkiego do końca na jego temat i dopiero potem przejść do salonu, gdzie znowu cały tekst musi wybrzmieć, następnie do jadalni, palarni i sypialni pisarza.

Dworek w Oblęgorku być może nie ma w sobie nic nadzwyczajnego – w porównaniu z pałacami w Kozłówce, czy Kurozwękach to oczywiście maleństwo. Niemniej, gdyby mi ktoś zaoferował mieszkanie w jednym z pałaców lub w domu Sienkiewicza, niewątpliwie wybrałbym ten ostatni.

Nie bez powodu piszę o „zaoferowaniu”, ponieważ Sienkiewiczowi dworek w Oblęgorku kupiono za składkowe pieniądze i ofiarowano go mistrzowi. Jak się dowiedziałem, autor Trylogii niejednokrotnie miał być beneficjentem darowizn ze strony zamożnych czytelników, ale też często odmawiał przyjęcia takiej formy hołdu dla swojej twórczości. Dom w Oblęgorku jednak przyjął i w nim zamieszkał.

Należę do tych, którzy Sienkiewicza czytali i kochali. Powiem więcej, nadal go kocham, choć z coraz większym trudem przyszłoby mi wrócić do lektury jego książek. Bo z Sienkiewiczem jest tak, że albo się go bezwarunkowo kocha przymykając oko na rozmaite bzdury, które powypisywał w szlachetnym celu „ku pokrzepieniu serc”, albo uważa za pisarza drugorzędnego.

Wiedziałem, że Sienkiewicz faktycznie „serca krzepił”, a z pewnością lektura jego powieści kształtowała postawę patriotyczną wielu pokoleń Polaków. Wszystko jednak ma swoją określoną żywotność i pewne formuły ulegają wyczerpaniu. Zmienia się język, zmienia się podejście do życia i rzeczywistości. Czy Sienkiewicz może być lekarstwem na cynizm czasów nam współczesnych? Bardzo wątpię.

Niemniej, jeszcze za swojego życia zaznał tak wielkiej popularności, jaką dzisiaj nie cieszy się nikt. Nie ma nikogo w naszym społeczeństwie, a już na pewno nie pisarza, któremu ludzie spontanicznie złożyliby się na dom! Być może za mało się orientuję, ale nie wydaje mi się, żeby dzisiejszym „celebrytom” (brr) ktoś nieustannie przysyłał cenne prezenty. No może jakieś firmy, które chcą sobie zrobić reklamę.

Henryk Sienkiewicz był więc idolem cieszącym się tak wielką miłością swoich fanów, jakiej dzisiaj trudno sobie wyobrazić. Podobny hołd ze strony społeczeństwa spotkał potem marszałka Piłsudskiego, któremu kupiono dworek w Sulejówku. Trzeba jednak przyznać, że przy Oblęgorku, który wygląda jak mały pałacyk, dom Naczelnika wydaje się skromny.

Z funduszy unijnych zbudowano w Ciekotach „szklany dom”, czyli muzeum Żeromskiego. Dom nie jest cały szklany, a tylko jego środkowa część jest częściowo przeszklona, zaś wnętrze prezentuje się jeszcze skromnie – oprócz wystawki starych wydań książek Stefana Żeromskiego, możemy znaleźć trochę sztuki współczesnej i gablotę z minerałami (jak to wszędzie w okolicach Gór Świętokrzyskich). Za „szklanym domem” zbudowano drewniany dworek szlachecki, który ma być właściwym muzeum pisarza, ponieważ ma przypominać dom, w którym spędził swoje lata dzieciństwa i młodości. Na razie robi wrażenie dość pustego. Miejmy nadzieję, że fundusze pozwolą go wyposażyć w kolejne eksponaty. Trzeba nadmienić, że obecny dworek w Ciekotach jest jakieś cztery razy większy od oryginału. Dom ojca Stefana Żeromskiego miał jakieś 50 metrów kwadratowych. Gdyby go zrekonstruowano w takiej postaci, muzeum prawdopodobnie nie zrobiłoby większego wrażenia.

Z miłą panią przewodnik pogawędziliśmy sobie nieco na temat recepcji Żeromskiego wśród współczesnej młodzieży i w ogóle współczesnych czytelników. Zgodziliśmy się, że szkoda, że Żeromski zszedł jakby na dalszy plan. Wielka szkoda, ponieważ osobiście uważam, że był to jeden z pierwszych, jeśli nie pierwszy, polski pisarz, który nie unikał tematów wówczas jeszcze skrzętnie omijanych. Sam będąc kobieciarzem (polecam jego Dzienniki), doskonale rozumiał i potrafił opisać różne aspekty erotyzmu. Dla porównania, u Sienkiewicza stosunki męsko-damskie nigdy nie wybiegają poza utarty schemat, nad którym nawet nie ma co dyskutować.

Jest mi naprawdę żal, że „Syzyfowe prace” są dzisiaj w takiej niełasce i to nie tylko uczniów, ale i wielu nauczycieli, którzy najchętniej pozbyliby się tej pozycji z listy lektur szkolnych. (Że nie wspomnę grona mędrków z intelektualnymi pretensjami dającym upust swoim frustracjom w gazetach). Oczywiście, jeżeli położymy nacisk na to, że jest to opowieść o rusyfikacji narodu polskiego, to położymy całą sprawę, bo jesteśmy dzisiaj zbyt cyniczni, żeby nas coś takiego automatycznie wzruszało. Owszem, wiemy, że rusyfikacja była i już. Po co zaraz czytać o tym powieści? Tymczasem uważam, że najciekawszym elementem tej historii jest manipulacja. Jest to świetna analiza manipulacji – nie prymitywnego bicia dzieci za używanie polszczyzny, ale wciągania ambitnych młodych zarozumialców do szerszego planu, któremu ci bezwiednie ulegają.

Wielka szkoda, że mało kto chce się pochylić nad postacią Radka, bo jest to przecież przykład trudnych początków emancypacji chłopów, których przedstawiciele powoli przebijają się do „cywilizowanego społeczeństwa”, co jeszcze zajmie im jakieś kolejne 50, a może 100 lat. To są rzeczy warte dyskusji, a lektura to przede wszystkim pretekst do dyskusji – tak to rozumiem.

Takie mniej więcej myśli mnie naszły (nie po raz pierwszy) podczas wizyty w „szklanym domu” w Ciekotach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz