niedziela, 9 marca 2014

Jeśli krytykować, to to, co na krytykę zasługuje



Twierdzenie, że (prawie) wszyscy w Polsce narzekamy, stało się już tak wyświechtanym truizmem, że nie ma go nawet co powtarzać. Kilka razy podzieliłem się obserwacją, również na tym blogu, że propozycja podrzucenia jakiegoś pomysłu na pozytywne rozwiązanie problemów, na które narzekamy, kończy się urwaniem ożywionej wymiany zdań na forach internetowych. Jesteśmy świetnymi diagnostami, ale terapeutami już bardzo kiepskimi. Być może istota tego typu zachowania bierze się z tego, że narzekanie stało się po prostu konwencją nawiązania kontaktu towarzyskiego, tak jak u Anglików zagajenie na temat pogody.

Nie chcę powiedzieć, że nie mamy na co narzekać, bo stan rzeczy w naszym kraju pozostawia wiele do życzenia. Nie chcę też w tym miejscu nawoływać do myślenia pozytywnego, bo niektórzy mogą to odebrać jako cyniczną kpinę z biednych ludzi. Celem niniejszego wpisu jest próba skierowania Waszej uwagi, drodzy Czytelnicy, na rzeczy, które wydają mi się najbardziej istotne, i namówienia Was, żebyście się nie przejmowali problemami, które najczęściej są tylko dodatkowym kopniakiem zasadzonym przez przeciwników obecnego rządu.

Nigdy nie ukrywałem, że szanuję Niemców za ich poczucie porządku, obowiązkowość itd. Tymczasem, choć może trudno to sobie wyobrazić, w Niemczech spóźniają się pociągi! Tak, w tych punktualnych Niemczech to się zdarza. Wychowani w biurokracji i od pokoleń w kulturze donosicielstwa… przepraszam… obywatelskiej troski o dobro wspólne, Niemcy bywają zadziwiająco cierpliwi i tolerancyjni wobec spóźnień pociągów. W czasie, kiedy wszyscy naskoczyliśmy na ministra Cezarego Grabarczyka za opóźnienia i przepełnione pociągi w zimie, w Niemczech działo się praktycznie to samo i nikt nie robił awantury. Żaden minister nie stracił stołka. Kiedy minister Bieńkowska użyła niefortunnie sformułowanego, choć przecież obiektywnie prawdziwego, twierdzenia, że „taki mamy klimat”, niejeden z nas zadrżał ze świętego oburzenia. Jeżeli było za co się oburzać, to jedynie za brak natychmiastowego sygnału danego pasażerom. Zlokalizujmy więc realny problem – brak przepływu informacji, który bierze się z tego, że mamy problem z komunikacją (w znaczeniu przekazywania sobie komunikatów). Nie rozmawiamy, nie tłumaczymy ludziom sytuacji, tylko z góry zakładamy, że „głąby i tak niczego nie zrozumieją”. W tym miejscu przypomina mi się pierwszy po 1989 r. minister pracy, Jacek Kuroń, który w każdy wtorkowy wieczór prowadził krótką pogadankę w telewizji, tłumacząc kolejne posunięcia własne i rządu. Nie powiem, żebym był entuzjastycznie nastawiony do wszystkiego, co mówił, ale przynajmniej mówił. Przypomniał mi się też niechlubny przykład Jerzego Urbana, który w czasach jaruzleszczyzny regularnie co tydzień odpowiadał w telewizji na pytania dziennikarzy. Wygadywał potworne bzdury, bezczelnie kłamał i często cynicznie kpił w żywe oczy z widzów, ale pokazywał równocześnie, że władzom zależy, żeby ją rozumiano. Po obaleniu komuny tylko wspomniany już Jacek Kuroń okazywał ludziom jakiś szacunek, traktując ich jako tych, których można przekonać do rozsądnych posunięć rządu. Od razu zaznaczmy, że nie wszystkie były rozsądne i dobre, ale chodzi mi tylko o tę wolę komunikacji. Teraz jej nie widać, a każde ugrupowanie, które obejmuje władzę, wykazuje się arogancją i pogardą dla wyborców, często forsując pewne ustawy przy kompletnej ciszy medialnej, niejako w tajemnicy przed społeczeństwem.

Tam, gdzie nie ma rzetelnej informacji, tam rodzą się domysły, a jeżeli ma się w kraju opozycję, która programowo stosuje język skrajności, to nie ma się co dziwić, że ludzie zaczynają wierzyć w niestworzone rzeczy. Jeżeli na dodatek przedstawiciele władzy, kiedy już łaskawie coś zechcą społeczeństwu przekazać, zostaną przyłapani na kłamstwie, nie powinni się dziwić, że generują niechęć.
Wracając do naszego powszechnego narzekania, jedyny realny problem naprawdę dotykający poszczególnych obywateli, to po prostu niskie dochody. Jesteśmy krajem, gdzie zarabia się mało i gadanie o sukcesach gospodarczych, o tym, że nas kryzys ominął, bo jesteśmy „zieloną wyspą” itd. do nikogo nie przemawia, bo jeżeli trzeba przeżyć za 1600 zł miesięcznie (niektórzy na umowach-zleceniach mogą zarabiać nawet mniej), to trudno uwierzyć w jakikolwiek sukces gospodarczy. Jesteśmy rozczarowani, że po 25 latach gospodarki niby-rynkowej, młodzi ludzie nadal uciekają za granicę, a niektórzy emeryci głodują (dosłownie).

Niemiec, czy Anglik, którego stać na wszystkie miesięczne opłaty, na dobre jedzenie i atrakcyjne wakacje, może się zżymać na spóźniony pociąg, ale doskonale wie, że to nie koniec świata i jest gotów wiele wybaczyć. Sfrustrowany Polak przy pierwszym lepszym pretekście wyleje wiadro pomyj na całą kolej, od zawiadowcy stacji po ministra infrastruktury.

To, że zarabiamy mniej niż w Niemczech, to jest akurat oczywiste. Mamy słabą gospodarkę, wieki zacofania (od mniej więcej XVI w., kiedy Europa Zachodnia weszła na inny typ ekonomii, co się jeszcze pogłębiło w wieku XVIII i XIX), okupację niemiecką i sowiecki protektorat nad PRLem. Wszystko to prawda. Problem w tym, że chcielibyśmy dostrzec światło w tunelu, czyli nadzieję, że wszystko idzie w dobrym kierunku, że powstają przedsiębiorstwa, które się rozwijają, generują zyski i dają ludziom więcej zarobić. Tymczasem od 1989 r. do naszej świadomości docierają raczej informacje, o zwijaniu przedsiębiorstw, ich sprzedaży za bezcen oraz bankructwach. Oj mamy pożywkę dla naszej narodowej konwencji towarzyskiej konwersacji. Bardzo żałuję, że mamy tak mało informacji pozytywnych o nowych przedsiębiorstwach, o ich sukcesach na rynku, o ich nowoczesnej organizacji itd., a skądinąd wiem, że takie istnieją! Jako nauczyciel naprawdę chciałbym młodych ludzi zarazić entuzjazmem wobec życia w naszym kraju, ale mam zbyt mały dostęp do informacji pozytywnych, żeby móc je potem przekazać uczniom. Jesteśmy natomiast pod nieustannym bombardowaniem informacjami o bezrobociu i groteskowo niskich zarobkach, nie mówiąc już o tym, że jedyne, czego polski pracownik jest pewny to fakt, że jego zatrudnienie nie jest pewne. Nie umiem z podniesionym czołem powiedzieć dzieciakowi w V czy VI klasie szkoły podstawowej, który już na tym etapie planuje swoją przyszłość w Wielkiej Brytanii, że Polska (a zwłaszcza Podlasie) jest miejscem dobrej przyszłości.

Nie lubię, kiedy krytykuje się polityków rządzących za rzeczy nieistotne, lub kiedy się ich krytykuje za coś, co na krytykę nie zasługuje, czyli innymi słowy, kiedy się „jedzie po całości”, bo wtedy deprecjonuje się każdą rzetelną krytykę tego, co faktycznie władze robią źle. Jeżeli ktoś powtarza oskarżenia bez pokrycia, a potem dorzuca do nich faktycznie poważny zarzut, opinia publiczna nie bierze tego na poważnie, wychodząc z założenia, że „a to ten, co ciągle tylko marudzi i narzeka na rząd”. Dlatego nie przyłączam się np. do chóru krytyków prezydenta Białegostoku, którzy np. swój główny zarzut robią z budowy nowych szerokopasmowych ulic, bo to jest akurat dobre!

Tymczasem kierunek, w jakim idzie szkolnictwo wyższe pod świadomym kierownictwem ekipy rządzącej jest beznadziejny. Następuje zwijanie infrastruktury kolejowej i ograniczanie liczby połączeń. Rząd, a co gorsza młodzież związana z obecną partią rządzącą, nauczył się, że pieniądze biorą się z Unii Europejskiej, a nie ze sprzedaży produktów i usług. Tworzy się jakieś administracyjne byty, typu inkubatory przedsiębiorczości itp., a tymczasem przykłady z historii, w tym tej najnowszej. pokazują, że najlepsze pomysły na biznes, w tym ten o najwyższym stopniu innowacyjności, powstają w garażach marzycieli. Im najczęściej nie trzeba pomagać. Wystarczy im nie przeszkadzać. Nie zabijać w zarodku ZUSem i karami za nieznajomość przepisów podatkowych. Gdyby ludzie mogli spokojnie sprzedać to, co wyprodukują w domu, stworzyłoby to podwaliny do nowego typu myślenia o przedsiębiorczości i gospodarce. Tymczasem idziemy w kierunku gospodarki planowej, centralnie sterowanej, kontrolowanej przez klasę biurokratyczną z Brukseli.

Mówiąc szczerze, ludzie by to wszystko też wybaczyli, gdyby nie ten jeden wspomniany wyżej problem – my po prostu mało zarabiamy, więc wszystko nas frustruje.

2 komentarze:

  1. No dobrze, ładnie to wszystko wytłumaczyłeś, co nieco usprawiedliwiłeś, ale mam jedno tylko, jedyne pytanie, mianowicie, czy nie zastanawia Cię planowa, centralnie sterowana, kontrolowana gospodarka Unii? Owszem, zauważyłeś, że tak jest, ale dlaczego? Zastanawiałeś się nad tym? Ups! Sorki, miało być tylko jedno pytanie! :D Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń