sobota, 29 marca 2014

O czynnikach narodotwórczych (2) Mołdawia



Istnieją przypadki, które pokazują, że dekonstrukcja narodu (nie państwa, ale narodu właśnie) okazuje się zadziwiająco prostsza, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Wiemy z historii, że często poczucie wspólnoty etniczno-językowej ciągnie się siłą bezwładu, długo potem, jak znika państwo, które niegdyś dany naród stworzyło. Dzieje się tak często dzięki zewnętrznemu naciskowi na wykorzenienie poczucia starej wspólnoty. W takich przypadkach nie są konieczni „pasjonariusze”, którzy są centrum odradzania się, czy też podtrzymywania poczucia wspólnoty narodowej, bo w ludzkiej naturze leży opór przed przymusem. Co więcej, taki przymus zewnętrzny może wręcz przyczynić się do pojawienia się grupy działaczy, którzy staną na czele oporu i w ten sposób rozpoczną całą konstrukcyjną robotę w celu przyciągnięcia mas do idei odrodzenia narodu. Znamy to doskonale jako naród, który pozbawiony państwa próbowano w dodatku na pewnym etapie pozbawić poczucia odrębności od narodów państw zaborczych. Jeszcze bogatsze doświadczenie w tym względzie mają Żydzi, których okresy posiadania własnego państwa w historii były stosunkowo krótkie, rozproszenie wśród innych narodów wielkie, wśród których zanikło używanie wspólnego języka jeszcze w starożytności, a wśród których pojawili się „pasjonariusze” (syjoniści), zdecydowani na zbudowanie nie tylko państwa, ale również nowoczesnego narodu.

Obserwując przykłady Żydów, Polaków czy Kurdów, można uwierzyć, że poczucie narodowe jest tak przemożne, że należy je zakwalifikować jako coś tak naturalnego jak dziedzictwo genetyczne. Tymczasem historia, również ta najnowsza, dostarcza nam przykładów zaniku atrakcyjności i wiary we własne poczucie wspólnoty narodowej. Często wspominam Fenicjan, o których nie wiadomo, żeby ich ktokolwiek wymordował, albo na siłę wynarodowił. Źródła milczą na ten temat. Tymczasem w jakimś okresie pod panowaniem rzymskim Fenicjanie znikają z kart historii, zaś historycy snują jedynie domysły na temat tego fenomenu (jedna z teorii mówi, że większość Fenicjan nawróciła się na judaizm, przez co stali się Żydami).

Nie musimy jednak szukać przykładów w odległej historii. Pamiętając, że Rumunia, państwo, które pojawiło się w XIX wieku w wyniku zjednoczenia Hospodarstwa Wołoskiego i Hospodarstwa Mołdawskiego (w 1881 r. z unii personalnej tych państw proklamowano Królestwo Rumunii) wytworzyło poczucie wspólnoty narodowej opartej na języku wywodzącym się z łaciny. Rumuni swego czasu dokonali wielkich starań, żeby swój język oczyścić z bardzo poważnych naleciałości słowiańskich i powrócić do romańskich korzeni. Różnice między dialektami wołoskimi a mołdawskimi istnieją, ale nie są na tyle poważne, żeby utrudniały porozumienie.

Dzieje Besarabii (wschodniej części Mołdawii) są dość skomplikowane. Pierwotnie była częścią Rusi Kijowskiej, a po jej rozpadzie mniejszych księstw ruskich, później dostała się pod panowanie Hospodarstwa Mołdawskiego, wraz z którym podlegała osmańskiej Turcji. W latach 1812-1914 znajdowała się pod panowaniem Rosji. W roku 1918 Besarabia stała się częścią Rumunii, ale w 1940 r. zaanektował ją Stalin do ZSRR. Podczas wojny niemiecko-sowieckiej Rumunia odzyskała to terytorium (1941-1944), ale później znowu straciła. ZSRR z tych ziem utworzył Mołdawską Socjalistyczną Republikę Radziecką, która w 1991 r., w wyniku rozpadu sowieckiego imperium ogłosiła się niepodległą republiką. Zamieszkujący jej wschodnie tereny Rosjanie z kolei proklamowali nie uznawaną przez społeczność międzynarodową Republikę Naddniestrzańską.

Mołdowa (Mołdawia) to jedno z najbiedniejszych państw Europy. Zamieszkują ją mniejszości – Rosjanie, Ukraińcy, Gagauzi (ludność pochodzenia tureckiego) i Bułgarzy. Większość stanowią Mołdawianie (75,8%), a, co ciekawe, tylko 2% stanowi ludność uważająca się za Rumunów.
Jeżeli ktoś wejdzie na strony Wikipedii w języku rumuńskim, a następnie te same hasła otworzy na stronie mołdawskiej, ten nawet nie znając języka, łatwo się zorientuje, że praktycznie jest on ten sam, z tym że mołdawski zapisywany jest grażdanką (uproszczoną cyrylicą), a więc alfabetem używanym przez Rosjan. Wschodni Mołdawianie niekoniecznie czują więź z Zachodnimi Mołdawianami, którzy dzisiaj czują się Rumunami. A przecież Mołdawianie stanowili obok Wołochów częścią składową powstałej w XIX wieku Rumunii. Okazuje się, że nie wszystkie grupy etniczne kierują się dążeniem do zjednoczenia z narodem, który teoretycznie powinien być im bliski. Czy to 102 lata panowania rosyjskiego cara, czy też powojenna przynależność do ZSRR sprawiły, że Mołdawian przestało ciągnąć do Rumunii? Bo to, że idea zjednoczenia Republiki Mołdowy z Rumunią wcale nie jest w samej Mołdawii popularna, to jest fakt. (Polecam cztery ciekawe artykuły na stronie  http://eastbook.eu/2013/08/material/news/ile-rumunii-w-mo%C5%82dawii-o-jednoczeniu-bez-zjednoczenia/ ) .

Dążenia polityków rumuńskich do przyłączenia Mołdowy do Rumunii traktowane są albo jako groźba, albo co najmniej pranie mózgu. Dziwne? Może i dziwne, ale skoro prawdziwe, to należy ten fakt potraktować jako przykład możliwości utworzenia odrębnej tożsamości narodowej niekoniecznie przez jakichś gumiłowowskich „pasjonariuszy”, ale przez władzę polityczną etnicznie obcą. Rosjanom nie udało się na stałe związać ze sobą Finów czy Polaków, ale udało się wykształcić odrębne poczucie wspólnoty narodowej.

Pamiętam z lat 70. ubiegłego stulecia teksty o „narodzie enerdowskim”. Próbowano przy pomocy propagandowych zaklęć dokonać konstrukcji osobnego niemieckojęzycznego narodu. Jak wiemy, to się nie udało. Być może czynnikiem decydującym w tym wypadku była atrakcyjność bogatej RFN, z którą jednak Niemcy wschodni mieli cały czas jakieś kontakty (mimo, że bardzo utrudnione).

Rumunia, pomimo wielkiej biedy Mołdawian, prawdopodobnie nie jest dla nich „ziemią obiecaną”. Wspólnota języka (ale już nie alfabetu) nie jest wystarczającym argumentem za przyłączeniem się do większego sąsiada.

Trudno przewidzieć, czy Władimir Putin faktycznie szykuje wojskową aneksję Mołdawii, choć wśród polityków pojawiają się takie opinie. Gdyby tak faktycznie się stało, niewykluczone, że nie powinniśmy czuć się zdziwieni, gdyby Mołdawianie w referendum takim jak na Krymie, zagłosowali za przyłączeniem się do Rosji. Oczywiście tego scenariusza pewni być nie możemy, ale jedno wydaje się jasne. Skoro od 1991 r. do dziś Mołdawia nie zdecydowała się na połączenie ze swoimi zachodnimi pobratymcami, znaczy to, że poczucie narodowe jej mieszkańców nie jest rumuńskie.

2 komentarze:

  1. Putin na pewno nie powiedział jeszcze swojego ostatniego słowa, czy to w kwestii Ukrainy czy Mołdawii. Myślę, że i nam się jeszcze odbije to całe zamieszanie. Dopóki jednak NATO i UE będą silne to raczej nie powinniśmy się obawiać Rosji. Powinniśmy jednak budować silne Państwo bo za słabym nikt się nie wstawi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sytuacja skłania Polskę do, z jednej strony, wzmocnienia własnego potencjału obronnego, a z drugiej jednak do ściślejszego związania się ze strukturami zachodnimi (NATO i UE). Jak pokazują ostatnie sondaże, sami Ukraińcy są jak zwykle podzieleni i wcale nie jest takie pewne, że większość popiera zmiany z Majdanu. Czyli z jednej strony znowu się nieco wygłupiliśmy wyskokiem przed szereg, ale z drugiej nie mieliśmy zbyt wiele do stracenia, bo Putin i tak zrobiłby z nas sprawców ukraińskiego zamieszania, a embargo na mięso założył i tak już wcześniej.

    OdpowiedzUsuń