środa, 16 kwietnia 2014

O uważności (2)



Każdy się zgodzi, że uważność jest bardzo potrzebna na jezdni. Kierowca nie może być ani roztargniony, czy też zajmować się rzeczami nie związanymi z prowadzeniem pojazdu (np. rozmawiać przez telefon komórkowy), ale też nie powinien się koncentrować tylko na jednym czy kilku nielicznych elementach samej jazdy. Nie może skupiać całej uwagi na pojeździe jadącym przed nim, bo musi np. uważać na pojazd próbujący mu zajechać drogę z boku. W walce również nie można się skupiać np. na jednej ręce przeciwnika, ponieważ on pracuje całym ciałem i może w dowolnej chwili użyć każdej z jego części. Uważność jest więc bardzo ważna w sztuce przetrwania. Zła strona tego faktu polega na tym, ze po dłuższych okresach wzmożonej uważności odczuwamy ogromne wyczerpanie, takie jak po ciężkiej fizycznej pracy. Dyrektorzy przedsiębiorstw często mogą odczuwać zmęczenie nieustanną uważnością, a takie zmęczenie jest bardzo istotnym elementem stresu i w rezultacie całego stanu zdrowia. Ludzie na pewnych stanowiskach muszą się wykazywać wzmożoną uważnością i tak właśnie dyrektor musi być człowiekiem bardzo uważnym, podczas gdy profesor uczelni do całkiem niedawna nie tak bardzo. Wszyscy pewnie kojarzymy sobie stereotypowe postaci roztargnionych uczonych z głową w chmurach. Naukowiec po prostu koncentrował się na swojej wąskiej dziedzinie stopniowo jeszcze ją zawężając, aż zaczynał żyć w wirtualnym świecie własnej specjalności. Dzisiaj nie jest to praktycznie możliwe, bo profesorowie często muszą odgrywać role menadżerów. Zarządzając czymkolwiek nie możemy sobie pozwolić na koncentrację na jednym i lekceważenie innych aspektów życia, ponieważ wszystko jest ważne i wszystko należy ogarnąć (w znaczeniu jak najbardziej dosłownym, nie slangowo-młodzieżowym).

Z drugiej strony stereotypowy roztargniony profesor nie oddając się szeroko pojętej uważności, a więc kombinacji umiejętności przetrwania w środowisku akademickim, pracy menadżerskiej, problemom dydaktycznym itd., a skupiając się jedynie na zagadnieniu badawczym, miał większe szanse na odkrycie czy opracowanie czegoś nowego w porównaniu z kolegą, który brylował w towarzystwie, był uwielbiany przez studentów i piął się po szczeblach kariery akademickiej, ponieważ nie tracił czasu na rzeczy bezpośrednio z pracą badawczą nie związanymi. Roztargnionych „Einsteinów” praktycznie dzisiaj już nie ma. Pozostają celebryci, którym się na dodatek wydaje, że w niczym nie ustępują ludziom, w pracy których uważność jest warunkiem przetrwania, czyli dyrektorom firm, politykom czy gangsterom. Oczywiście tacy naprawdę istnieją, ale czy w swojej dziedzinie dorównują gigantom myśli oderwanym od rzeczywistości? Wielu naukowców faktycznie jest lepszymi menadżerami niż uczonymi, ale zdarzają się też tacy, którzy żyjąc szereg lat we wsobnym świecie akademickim, karmiąc się myślowymi konstruktami własnymi i tymi wyprodukowanymi przez kolegów, w pewnym momencie nabierają przekonania, że są gotowi poradzić sobie w realnym świecie, w polityce czy, rzadziej, w biznesie. Niektórzy faktycznie dobrze się w tym świecie odnajdują, ale niestety tracą coś, co nazwałbym „dziewictwem”, które pojmuję jako konieczność zajmowania się sprawami bieżącymi, wymagającymi szybkich decyzji, na przemyślenie których często nie mają czasu, a nie pogłębionej refleksji, jaka jest możliwa tylko z pewnego dystansu. Świat wzmożonej uważności niestety nie wydaje się sprzyjać spokojnej koncentracji na wyselekcjonowanym zagadnieniu badawczym.

Powyższe przykłady dotyczą uważności wzmożonej, czyli tej, bez której przetrwanie, czy to w sensie jak najbardziej dosłownym, czy też w sensie nieco metaforycznym, np. przetrwanie w pewnym środowisku. Wróćmy jednak do uważności również bardzo w życiu ważnej, bo odnoszącej się do przyswajania wiadomości i umiejętności, czyli do procesu uczenia się. Niejeden z nas zapewne słyszał o regule dziesięciu tysięcy godzin. Kto nie wie, o co chodzi, gorąco polecam ciekawy artykuł na stronie: http://coaching.focus.pl/zycie/recepta-na-sukces-malcolma-gladwella-czyli-regula-10-tys-godzin-10 . Badacze, którzy odkryli tajemnicę geniuszów, doszli do wniosku, że wszyscy oni poświęcili ok. 10 tys. godzin systematycznej pracy nad swoją dziedziną, a po upływie tego czasu byli w niej bezkonkurencyjni. Domorośli „coache”, czyli amatorzy roszczący sobie pretensje do umiejętności nauczania innych jak osiągać sukces, czasami przywołują tę zasadę, skupiając się na liczbie poświęconych godzin,  ale z pominięciem pewnego szczegółu, który jest kluczowy, a mianowicie że robili to, że zacytuję fragment w/w artykułu „celowo i z determinacją”. Innymi słowy robili to uważnie.

Wiara w to, że dzięki mechanicznemu, czyli bez zaangażowania uważności, powtarzaniu można osiągnąć sukces, jest bardzo zwodnicza i ulegającym jej nie wróży sukcesu. Przychodzą mi na myśl dwie metody nauczania języków obcych. Jedna to sugestopedia, opracowana przez bułgarskiego psychologa Georgi’ego Łozanowa, a druga to metoda nauki przy pomocy fiszek ze słownictwem oraz podobna do niej komputerowa metoda SuperMemo i podobne do niej.

W przypadku sugestopedii, tak samo jak pochodnej od niej metody SITA (w której jedyną innowacją odróżniającą ją od klasycznej metody Łozanowa są okulary z rytmicznie mrugającą lampką), pojawia się problem uczących się, którzy zaczynają wierzyć, że w stanie głębokiego relaksu wzmocnionego muzyką (najlepsza do tego celu jest barokowa) dosłownie wchłoną język obcy bez żadnego wysiłku, bo ten przeniknie do ich umysłów właśnie dzięki ich zrelaksowaniu. Nie jest tak, że potępiam próbę nauki w stanie relaksacji, bo doskonale wiem, że do tego, co nazywam otwarciem na nowy materiał, niezbędny jest swoisty stan rozluźnienia.

Tutaj zaczyna się najtrudniejsza część wyjaśnienia kwintesencji uważności.  Otóż stan absolutnej relaksacji prowadzi do jego formy najdoskonalszej, czyli do snu. We śnie uważność zanika kompletnie, choć doskonale wiemy, że mózg pracuje produkując m.in. sny. Jeżeli ktoś liczy, że czegokolwiek nauczy się przez sen, jak pokazuję niektóre filmy, bynajmniej nie science-fiction, ale raczej niezbyt ambitne komedie, tego czeka po prostu rozczarowanie. Kombinacja stanu zrelaksowania i uważności to dla przyswajania nowego materiału, w tym językowego, sprawa kluczowa. Problem w tym, że osiągnięcie takiego stanu wymaga ogromnego wysiłku, gdyż, jak łatwo zauważyć, są to sprzeczności. Mamy być rozluźnieni i w tym samym czasie uważni, podczas gdy wiemy jak bardzo uważność wyczerpuje naszą energię. Trudność z osiągnięciem właściwych proporcji polega przede wszystkim na tym, że nie bardzo wiadomo, w którym dokładnie miejscu znajdują się sterowniki i jak ich właściwie użyć. Niemniej warto próbować, choć osobiście do sugestopedii jako skutecznej metody nauki języków obcych przekonany nie jestem.

Wiara w to, że kiedy się systematycznie ćwiczy, sukces jest skazany na nadejście, spełnia być może pewną rolę wychowawczą, ale niestety również może przynieść bolesne rozczarowanie.
Metody polegające na mechanicznie wyliczonym systemie powtórek zakładają, że jeżeli po prostu będzie się systematycznie wykonywać ćwiczenia na np. tłumaczenie słówek, te słówka wejdą po jakimś czasie do naszej długotrwałej pamięci. Osobiście korzystałem z tej metody i o ile w pewnym okresie mojego życia, kiedy moja wiara w jej skuteczność oraz radosny entuzjazm spowodowany wiarą w odkrycie czegoś nowego i niezawodnego, faktycznie przyczyniła się do dużych postępów w przyswajaniu nowego słownictwa, to po pierwotnej fascynacji, ale przy systematycznym korzystaniu z programów komputerowych na bazie SuperMemo, nie odnotowałem większych sukcesów. Za każdym razem, kiedy przystępowałem do ćwiczenia, wykonywałem je bezbłędnie, co powinno mnie utwierdzić w przekonaniu, że jestem jak najbardziej na dobrej drodze. Po pewnym czasie zorientowałem się, że jest zupełnie inaczej. Otóż, poza kontekstem ćwiczenia, tych samych wyrazów, które przy jego wykonywaniu pamiętałem bezbłędnie, w jakiejkolwiek innej sytuacji jakoś nie chciały mi przyjść do głowy. Wniosek jest, jak mi się wydaje, dość prosty. Mózg potrafi wypracować system zapamiętywania mechanicznego, ale jeżeli w tym procesie nie biorą udziału żadne emocje, ani należyta uważność, nie można się spodziewać żadnych rezultatów.

Tutaj jednak powraca zasadnicze pytanie o definicję słowa. Czym jest sama uważność? Czy w jej wywoływaniu zasadniczą rolę odgrywa wola, czy też emocje, a może jedno i drugie? Piotr Mart, twórca metody 5S, stawia na emocjonalne skojarzenie każdej jednostki leksykalnej, której nie należy tłumaczyć na język ojczysty, a stworzyć całą siatkę skojarzeń emocjonalnych, dzięki której nowe słowo zostanie prawidłowo zinternalizowane. Być może więc uważność to właściwe zaangażowanie wszystkich zmysłów w proces nauki? Osobiście dorzuciłbym do zmysłów, które mogą się okazać jeszcze jednym narzędziem do mechanistycznej próby zapamiętywania, element woli, ale tutaj wchodzimy na dość śliski grunt, bo do końca wcale nie wiadomo, czym jest tzw. wola i jak działa.

Wola jako silna motywacja może tak naprawdę czasami zadziałać destrukcyjnie na postawę uczącego się. Silna presja (wcale nie tylko ta ze strony innych ludzi, ale nasza własna również) przyswojenia nowego materiału może doprowadzić do „spalenia się” uczącego się, ponieważ cała energia emocjonalna pójdzie na chęć (wolę) nauczenia się, a nie na samo nauczenie się.Z kolei wyłączenie woli, a poddanie się relaksowi lub wierze w samoistny wynik beznamiętnych mechanicznych powtórek, prowadzi do wyłączenia uważności, bez której wszelkie przyswajanie wiedzy jest w ogóle niemożliwe.

Największym problemem jednak pozostaje pytanie z repertuaru buddyzmu zen „kto uważa?” Nie umiemy precyzyjnie określić ani ośrodka woli, ani uważności. Teoretycznie wiedza ludzkości na temat mózgu się poszerza, ale zanim ta wiedza „trafi pod strzechy” jeszcze wiele czasu upłynie. Z praktycznego punktu widzenia i tak powinniśmy próbować uczyć się z jak najwłaściwszym wykorzystaniem uważności. Sami na własną potrzebę musimy wykryć, co w naszym konkretnym przypadku stymuluje naszą uważność i z tego odkrycia robić następnie właściwy użytek.

Uważność męczy. Dlatego myślenie z uwzględnieniem uważności również męczy, i to bardzo, dlatego zwolennicy popularnego powiedzonka „myślenie nie boli” prawdopodobnie nigdy się nad nim głębiej nie zastanawiali, tylko je bezmyślnie powtarzają.

Ponieważ wypadkowa ludzkiego ciała, które jest wynikiem tysiącleci ewolucji, sprawia, że jako gatunek kierujemy się zasadą ekonomii wysiłku, w sposób naturalny unikamy wszystkiego, co sprawia nam ból albo po prostu przykrość. To dlatego unikamy myślenia, bo wolimy oddać się emocjom. To dlatego wielu z nas woli oddać się religii, niż uważnej obserwacji otaczającej nas rzeczywistości. Uważność nas męczy i jest naturalne, że stanu nieprzyjemnego chcemy uniknąć.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz