poniedziałek, 19 maja 2014

O krzyżakach, czyli o tym, jak łatwo ukręcić sobie bat na własny grzbiet



W 1226 roku książę Mazowsza, Konrad, syn Kazimierza Sprawiedliwego a brat Leszka Białego, sprowadził do Polski Zakon Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, powszechnie znany jako zakon krzyżacki. Z Siedmiogrodu, gdzie mieli bronić Węgier przed Połowcami, sami Węgrzy ich wypędzili, kiedy się zorientowali, co ambitni niemieccy zakonnicy planują, więc zaproszenie północnego księcia otwierało dla nich nowe perspektywy. Umowa, jaką książę podpisał, wydawała się bardzo korzystna, bo wszystkie ziemie zdobyte przez krzyżaków miały się dostać pod panowanie jego panowanie. Że stało się zupełnie inaczej, to już doskonale wiemy. W 1226 roku do ziemi chełmińskiej przybyło tylko dwóch braci zakonnych. Od nich się zaczęło, żeby wkrótce państwo zakonne stało się najpotężniejszą formacją militarno-polityczną w rejonie, żeby po kilku klęskach odrodzić się jako świeckie luterańskie księstwo, a w końcu przekształcić się w królestwo, które aktywnie przyczyniło się do wymazania Polski z mapy Europy. To królestwo w niecały wiek później zjednoczyło inne państewka niemieckie tworząc cesarstwo. Zaczęło się od dwóch rycerzy, o których niewiele wiemy, ale nie mamy większych podstaw, żeby wątpić w ich szlachetność.

W zapale stawiania tez przewrotnych a szokujących, można powiedzieć, że nic lepszego nie mogło się ziemiom, które dzisiaj znamy jako Mazury, przytrafić, bo pomijając rzeź rodzimy Prusów, Zakon przyniósł na te ziemie cywilizację, w tym świetną organizację polityczno-gospodarczą, oferując polskim chłopom z sąsiedniego Mazowsza doskonałe warunki do osiedlania się i gospodarowania na swoim. Z zajęciem Pomorza Gdańskiego nie było dokładnie tak, jak przedstawiamy to młodzieży szkolnej, bo mieszczaństwo Gdańska było niemieckie jeszcze przed krzyżakami i to właśnie to niemieckie mieszczaństwo zostało wyrżnięte przez zakonników, bo się przeciw ich obecności zbuntowało (pewnie dlatego, że krzyżacy występowali jako sojusznicy Polaków). Nie wnikając w szczegóły, trzeba sobie wprost powiedzieć, że oceniając jakiekolwiek wydarzenie historyczne, nie stać nas na żaden obiektywizm. Z punktu widzenia polskiej racji stanu, sprowadzenie zakonu krzyżackiego do Polski było dla niej katastrofalne w skutkach. Oczywiście rozwój wypadków był trudny do przewidzenia, ale z drugiej strony, czy aż tak? Czy nie można było się dowiedzieć, dlaczego palestyńskich pobożnych krzyżowców król Węgier wyrzuca ze swojej ziemi?  Czy tak trudno się zorientować, że Zakon stanowi zwartą, zcentralizowaną i zdyscyplinowaną korporację doskonale przeszkolonych żołnierzy i że próba kontrolowania tej machiny przy pomocy umów państwowo-prawych, czy też cywilno-prawnych (bo przecież w czasach piastowskich trudno było rozróżnić państwowe od prywatnego) jest z góry skazana na porażkę? Trudno wniknąć w sposób rozumowania polskiego księcia, ale takie wątpliwości pojawiają się niejako automatycznie. Oczywiście nikt nie mógł przewidzieć takiego rozwoju wypadków, że niemieckojęzyczne Prusy urosną do takiej potęgi, że ostatecznie zlikwidują państwo polskie, ale że nie Zakon NMP narodu niemieckiego.

Tak przy okazji – co jakiś czas jakiś historyk usiłuje przekonać swoich czytelników/słuchaczy, że przecież w tamtych czasach nie istniały narody w takim sensie, jak dzisiaj. Owszem, nie istniały, bo nie istniały państwa narodowe w dziewiętnastowiecznym sensie tego słowa, ale dlaczego władze Zakonu krzyżackiego doskonale wiedziały, że na wiodące stanowiska należy rekrutować rycerzy narodowości niemieckiej? Przecież państwo z przymiotnikiem „niemiecki” pojawiło się dopiero w 1871 r.! Doskonale wiedziano, kto jest Niemcem, a kto nim nie jest. Doskonale też polscy arcybiskupi gnieźnieńscy wiedzieli, że kulturalny zalew niemieckości grozi utrzymaniu polskiej tożsamości, cokolwiek by to znaczyło – rozbicie dzielnicowe i prywatny charakter państewek piastowskich nie sprzyjał tworzeniu się jakiegoś jednolitego poczucia polskości. Ona się jednak jakoś tak utworzyła – bo doskonale było wiadomo, że Niemiec Polakiem nie jest. Nie jest nim też Węgier – stąd krwawe i śmiertelne zamieszki między Polakami i Węgrami w czasach panowania Ludwika Węgierskiego.
Z drugiej strony członkowie związków pruskich sprzeciwiających się panowaniu krzyżaków i ciążących ku Polsce, tym razem już Polsce Jagiellonów, to byli jednak Niemcy! Znany polski dyplomata, podróżnik i pisarz, Jan Dantyszek, pochodzi z pruskiej niemieckiej rodziny, a jego lojalności wobec swojego polskiego przełożonego (Zygmunta Starego) trudno podważyć!

Nie mogłem sobie odmówić tej dygresji, która tak naprawdę wyraża poważną wątpliwość wobec problemu tożsamości narodowej, bo z jednej strony trudno się zgodzić z tezą, że w średniowieczu nie istniało poczucie tożsamości narodowej (plemiennej), a z drugiej, że ono niekoniecznie oznaczało lojalność wobec politycznej organizacji rządzonej przez ludzi tego samego pochodzenia.

Głównym problemem pozostaje jedno – jeżeli prowadzi się jakąś politykę polegającą na poczuciu istnienia własnej tożsamości i związanego z nią zestawu interesów, których trzeba bronić, należy być niezwykle ostrożnym z otwieraniem się na instytucje przychodzące z zewnątrz, zcentralizowane i doskonale zarządzane, w dodatku z bardzo określonymi celami do osiągnięcia, ponieważ instytucje te wcześniej czy później przystąpią do zdecydowanych działań skierowanych przeciwko gospodarzom. Chyba, że po prostu przejmą kontrolę nad całością i sami staną się gospodarzami, a o tych poprzednich każdy zapomni. Taki scenariusz generalnie był potencjalnie możliwy. Gdyby krzyżacy opanowali Litwę i zrobili z nią to samo, co z Prusami i udałoby im się dokonać zaboru dzielnic Polskich do spółki z niemieckojęzycznymi władcami Czech, gdyby na dodatek nie pojawił się Władysław Łokietek, a Polskę zjednoczyliby zniemczeni Piastowie Śląscy, zaś postęp kultury niemieckiej nie zostałby powstrzymany przez politykę arcybiskupów gnieźnieńskich, losy kraju nad Wisłą potoczyłyby się zupełnie inaczej, a my bylibyśmy po prostu Niemcami. Być może gdzieś po wsiach zachowałyby się zanikające dialekty mazowieckie czy małopolskie, na tej samej zasadzie jak zachowały się języki Kaszubów czy Serbów połabskich, ale wspomnienie jakiś książątek z okresu X-XIII wieku byłoby domeną jedynie historyków o dość zawężonej specjalizacji. Pytanie, czy to byłoby dobrze, czy źle, nie ma generalnie żadnego sensu, bo ocena historii zawsze dokonuje się z perspektywy dzisiaj, a więc bieżącej sytuacji polityczno-społecznej. 

PS: Dzisiejszy "strumień świadomości" został wywołany pewną dość mało znaczącą dla historii ludzkości sprawą o zasięgu bardzo lokalnym, a mianowicie próbą przejęcia budynku Szkoły Podstawowej Nr 15 w Białymstoku przez arcychrześcijańskie (powołane z inicjatywy Opus Dei) Stowarzyszenie "Sternik". Jakoś tak mi się skojarzyło z inną arcychrześcijańską instytucją znaną z historii jako Zakon Szpitala Najświętszej Maryi Panny domu niemieckiego w Jerozolimie.... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz