niedziela, 20 września 2009

Wokół relatywizmu

Swego czasu napisałem w komentarzu do innego bloga, że Sokrates nie mógł przewidzieć postmodernizmu. Po pewnym czasie sam się przyłapałem na tym, jak nieopatrzną rzecz palnąłem. Oczywiście samego zjawiska, któremu przypisujemy niezbyt precyzyjną nazwę „postmodernizm”, przewidzieć nie mógł, natomiast cała jego działalność filozoficzno-wychowawcza polegała na walce ze zjawiskami bardzo elementy postmodernizmu przypominające.

Relatywizm sofistów bardzo przypomina współczesne teorie głoszące, że nie ma prawdy obiektywnej, lub że nie jest ona istotna, bo najważniejsza jest umiejętność przekonania interlokutora do swoich celów przy pomocy odpowiednich chwytów retorycznych. Można powiedzieć, że w tym, co robi Piotr Tymochowicz ze swoimi metodami treningowymi, że nie musisz być szczery w okazywaniu np. sympatii, a wystarczy, że dobrze taką sympatię zagrasz, przypomina on starożytnych sofistów.

Współczesnemu Sokratesowi Protagorasowi przypisuje się słynne zdanie, że „człowiek jest miarą wszystkiego”, co implikuje odrzucenie transcendentnej istoty będącej punktem odniesienia dla całego wszechświata. Sokrates również nie powoływał się na istoty boskie, choć czasami twierdził, że jego myśli dyktuje mu jego daimonion, czyli coś podobnego do anioła stróża. Istnienie bogów nie miało dla niego żadnego znaczenia, ponieważ wierzył w nadrzędność i uniwersalność moralnego porządku, któremu muszą ulegać nawet oni, jeśli oczywiście istnieją. W jednym z moich ulubionych platońskich dialogów Sokrates zapędza w kozi róg niezbyt rozgarniętego dewota, któremu zadaje proste pytanie: „Czy rzeczy dobre są dobre, bo podobają się bogom, czy też podobają się bogom, bo są dobre?” Według Sokratesa czyny dobre są po prostu dobre same z siebie. Osobiście polemizowałbym z tym stwierdzeniem, bo choć jest tak w o wiele większej liczbie przypadków, niż chcą to przedstawić relatywiści, to jednak całkowicie względności oceny nie da się wyeliminować.

Emmanuel Lévinas również wyszedł od etyki, zaś ontologią Boga się nie zajął z tego względu, że ontologią od dawna nikt się na poważnie nie zajmuje, ponieważ jest to ślepa uliczka prowadząca do tez niedowodliwych. Piotr Tymochowicz to oczywiście zupełnie nie ta liga, jeśli w ogóle można go zestawiać z wyżej wymienionymi filozofami, ale jedna jego myśl warta jest zanotowania, ponieważ stanowi nie tylko podstawę jego treningów, ale również ciekawy punkt wyjścia do zbudowania systemu etycznego. Otóż dla niego najważniejsze jest zbudowanie relacji z drugim człowiekiem, ponieważ w ogóle (jak pisze we wstępie) istnienie atomów, czy drobniejszych cząsteczek, a nawet elementów większych nie ma żadnego znaczenia, jeśli nie znajdą się w relacji bądź z nami jako obserwatorami, bądź ze sobą nawzajem i z nami jako obserwatorami. Nie posuwa się tak daleko, żeby twierdzić, że jak nikt tego nie widział, to to nie istniało, ale po prostu jeśli między elementem A a elementem B nie zachodzi relacja to ich obiektywne (ontologiczne) istnienie nie ma żadnego znaczenia.

Jak już niejednokrotnie deklarowałem, jestem agnostykiem, co oznacza, że nie stać mnie na stanowcze odrzucenie myśli dopuszczającej jakąś transcendencję. Choć nie zgadzam się z wieloma założeniami praktycznie wszystkich religii, nie zwalczam ich i nie potępiam, ponieważ doceniam rolę jaką odgrywają w budowie relacji społecznych, relacji między jednostkami i w ogóle poczucia bezpieczeństwa jakie dają ludziom. Ludzie postępujący etycznie dzięki wierze w nauki swojej religii (o ile nie jest to oczywiście zabijanie czy zadawanie cierpienia w ich imieniu), są pozytywne. Wniosek jest bowiem taki, że skoro najważniejsze są relacje, a ludzie chcą budować relacje z Bogiem, a przez to między sobą nawzajem (pamiętamy eschatologię Jezusa, kiedy mówi, że czego nie uczyniliśmy bliźniemu, to i jemu nie uczyniliśmy), to ontologiczne istnienie Boga nie ma większego znaczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz