poniedziałek, 16 listopada 2009

O "prywaciarzach" słów kilka

Wielu Polaków myśli o podziałach społecznych i politycznych naszego narodu w kategoriach niezwykle uproszczonych, najczęściej takich, jakich się nauczyli jeszcze w czasach komuny.

Najlepszym przykładem takiego myślenia jest używanie słowa „prywaciarz” na kogoś, kto prowadzi własną firmę, a słowo to jest nacechowane najczęściej niezwykłą pogardą wobec „cwaniactwa i pasożytnictwa”. Dokładnie tak, jak przedstawiała prywatnych przedsiębiorców propaganda komunistyczna. Trzeba jednak od razu zaznaczyć, że komuniści oprócz okresu stalinizmu, byli niezwykle obłudni i niekonsekwentni w swojej walce z prywatną inicjatywą, bo dobrze sobie zdawali sprawę z tego, że pogardzani „prywaciarze” zapychają pewne luki na rynku wiecznie cierpiącego na niedobór towarów. Wśród rzemieślników czy „badylarzy” komuniści z pewnością mieli swoich ludzi, a bywało i tak, że ktoś w nagrodę za współpracę z aparatem władzy dostawał koncesje i przywileje na ajencje restauracji i innego rodzaju interesy.

W latach 90. XX wieku moich znajomych i mnie niezwykle dziwił fakt, że tak wielu biznesmenów głosowało na Aleksandra Kwaśniewskiego i na SLD. Klasowo było to niepojęte. Wszyscy żyjemy jednak w jakichś stereotypach, które kiedyś nam wpojono, a które tak do końca nigdy nie były prawdziwe. Partia „lewicowa” nie ma dziś nic wspólnego z ochroną standardu życia biednych, czy robotników, bo to by się nazywało „populizmem”, dlatego wolą inne, bardziej dziś nośne hasła. A przy tym zarówno tamte jak i współczesne „ideały” partii lewicowych nie mają wiele wspólnego z faktyczną wolą trzymania się ich, ponieważ chodzi zawsze o dwie ściśle ze sobą powiązane rzeczy – władzę i pieniądze. Jedno bez drugiego nie istnieje, dlatego sojusz partii „lewicowej” z „biznesem” jest jak najbardziej zrozumiały. Jeżeli dorzucimy do tego fakt, że wielu polskich ludzi interesu to byli komunistyczny dyrektorzy, albo po prostu SBcy, nic nas specjalnie nie powinno dziwić.

Tzw. ludzie prości (to jest też stereotyp i mit – ludzi naprawdę prostodusznych i prostolinijnych jest niestety bardzo mało i niekoniecznie są oni najbiedniejsi) wierzą, że istnieje jedna wielka klasa „prywaciarzy”, kapitalistów kutych na cztery nogi, którzy sobie nawzajem oka nie wykolą, natomiast celem ich pozostaje nieustannie eksploatacja ich, czyli „prostych ludzi”.

Ludzie, którzy przez lewicę jeszcze przed I wojną światową zostali nazwani inteligencją, niewiele się różnią w myśleniu od ludzi „prostych”. Też pakują właściciela straganu na bazarze, właściciela średniej wielkości wytwórni oranżady, właściciela sklepu z ciastkami i „krawaciarza” z wyższego, a nawet średniego szczebla dyrektorskiego wielkiej korporacji do jednego worka. Do tego uważają, że wszyscy oni mają takie same kontakty z politykami ze wszystkich partii, którzy spełniają ich wolę.

Oczywiście jest grupa biznesmenów pewnej ligi, która ma dostęp do władzy i korzysta z tego, a są też straganiarze z KTD, których przedstawicielka „liberałów” i „zwolenników wolnego rynku” wyrzuciła z ich miejsca zarabiania. Taka partia, jak PO niewiele ma wspólnego z drobnym „prywaciarzem”. Jest to partia ludzi związanych z bardzo dużymi pieniędzmi, więc „drobnicą” mogą sobie głowy nie zawracać.

Interesy wielkiej, a w dodatku międzynarodowej korporacji zupełnie nie pokrywa się z interesem kupca czy producenta mniejszego kalibru, nie mówiąc już o tym, że istnieje sprzeczność interesów między samymi kupcami a producentami.

Istnieją biznesmeni kierujący się pewną starą etyką kupiecką (choć takich jest już chyba garstka), istnieją też „szczury” w trakcie wielkiego wyścigu, podczas którego wygryzają się nawzajem.

Istnieją drobni cwaniacy i wielcy cwaniacy. Do warstwy zamożnych a samozatrudnionych należą też wysokiej klasy profesjonaliści. Jednym słowem, klasyfikacja grup i podgrup w ramach warstwy powszechnie znanej jako „przedsiębiorcy”, „biznesmeni” lub po prostu „prywaciarze” jest bardzo skomplikowana i wymaga szczegółowego opracowania, zwłaszcza, że jak widać na tym pobieżnym przeglądzie, podziały przebiegają na różnych płaszczyznach i pod różnymi kontami.

Nie ma jednolitej „klasy kapitalistów”. Nie ma między tymi ludźmi solidarności (co najwyżej w ramach wąskiej grupy znajomych), mimo podejrzeń o wielki spisek na szkodę „prostego człowieka”.

Jeśli chodzi o ich sympatie i powiązania polityczne, sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Tak naprawdę każdy ma gdzieś kolegów i ich popiera, a tamci się odwzajemniają. Ostatni przykład afery hazardowej najlepiej to ilustruje.

Istnieją biznesmeni ideologiczni, skupieni w UPR (jeszcze niedawno wokół Janusza Korwina-Mikke), którzy głoszą zasady czystego liberalizmu gospodarczego przy maksymalnie zminimalizowanej roli państwa. Wszystko wg nich powinno być prywatne, no może oprócz wojska i policji. Życie społeczne w jak największym stopniu powinno się opierać na umowach między podmiotami prywatnymi. Ich wpływ na polskich biznesmenów wydaje się jednak tak samo znikomy jak ten Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej na robotników. Trzeba bowiem zdawać sobie sprawę z tego, że istnieje całkiem pokaźna grupa prywatnych przedsiębiorców żyjących z kontraktów z firmami lub instytucjami państwowymi. Nie jest to zresztą nic nowego – wielkie fortuny (m.in. Rothschildów) wyrosły przecież na dostawach dla armii Napoleona. Walka o kontrakty państwowe była i jest bardzo zajadła, bo też i kąsek jest wart grzechu. Przecież prawdziwe kokosy robi się właśnie na zamówieniach kontrahenta pewnego, który nie może zbankrutować. Stąd np. Kunik vel Kunicki z „Kariery Nikodema Dyzmy” tak bardzo zabiegał o rządowe zamówienie drewna na podkłady kolejowe (kiedy jeszcze koleje były państwowe). Nie ma co liczyć, że biznesmen będzie się kierował ideologią UPR i odżegnywał się od czegokolwiek wspólnego z państwem, skoro na państwie można najwięcej zarobić. Podstawowa zasada brzmi bowiem „bogać się” i wciskanie komukolwiek nauk moralnych mija się z celem, choć oczywiście model przedsiębiorcy z ideologii UPR jest piękny i polecenia godny.

Nie można odpowiedzieć na pytanie „Jaki jest polski biznesman?”, ponieważ nie ma takiej modelowej i przekrojowej postaci. Polscy biznesmani są różni, mają różne dochody, różne podejścia do etyki, różne poglądy polityczne. Jedni są dobrzy, a inni cyniczni i niemoralni.

W każdym razie o „polskiej klasie kapitalistycznej”, jak zresztą w ogóle o takiej klasie społecznej jako całości trudno cokolwiek sensownego powiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz